Artykuły

Wyprawa w głąb siebie

Są gorący zwolennicy i zdecydowani przeciwnicy adaptacji. A jednak teatr, a także film, karmią się dość zachłannie prozą. Powodzenie tego przedsięwzięcia zależy wyłącznie od tego, utwór przeinaczony do czytania potrafi zdobyć autonomię sceniczną, filmową. Nie jest tylko streszczeniem. Na dobrą sprawę, widz nie ma obowiązku znać oryginału. Bywa nawet, że nie ma takiej możliwości. Koronnym przykładem jest głośny "Lot nad kukułczym gniazdem", który miał z nas spełnienie najpierw jako sztuka Dale Wassermana, potem oglądaliśmy film Milosza Formana, a na końcu poznaliśmy pierwowzór - powieść Kena Koseya. Okazało się, tak jak być powinno, że te dwa wtórne wcielenia: sceniczne i ekranowe, mają wartość samoistną.

Podobnie stało się z "Obłędem". Jerzy Krzysztoń napisał powieść - bestseller w roku 1980. A Janusz Krasiński - prozaik i rasowy dramaturg, czujący prawa sceny, na przyjacielską prośbę autora podjął się dramatyzacji tego dzieła. I tak nasz repertuar teatralny został wzbogacony o ciekawą sztukę współczesną. Sądzę, że po pierwszej inscenizacji w Teatrze Polskim w Warszawie, czeka ją dalsze bujne życie sceniczne. Krasińskiemu udało się wykroić ciekawy dramat, chociaż jak sam to powiedział, zmieściła się w nim tylko jedna dwunasta książki.

Sam temat jest niezwykła frapujący: zachwianie równowagi psychicznej człowieka. Jawi się nam ono w coraz bardziej dramatycznych wymiarach. Jednostka ugina się pod ciśnieniem zawikłanych problemów świata schyłku drugiego tysiąclecia. Cywilizacja z równą intensywnością działa za i przeciw człowiekowi. Epoka miota się między skrajnościami. I o tym właśnie mówi sztuka.

Bohater scenicznego "Obłędu" - Krzysztof - jak każdy nadwrażliwiec, jest opętany obsesją. Jego zwidy i niepokoje mają swe źródło w realnych zagrożeniach. Drży o losy świata. Czyż każdy z nas nie czyta z lękiem doniesień o wymyślnej broni, która może unicestwić ludzkość?

"Obłęd" jest ekspozycją wybujałej wyobraźni głównej postaci sztuki, plątaniną spraw zewnętrznych, które każdy musi w sobie przetrawić, znaleźć w ich gąszczu swoje miejsce. Czasem nie wytrzymuje ich naporu. Tak jak Krzysztof, chory nie z urojenia. Jego pozorna gonitwa myśli układa się w logiczny ciąg skojarzeń. Od dawna są kłopoty z wyznaczeniem granic zdrowia psychicznego, ustaleniem norm. Czy szaleńcem jest ten, kto widzi ostrzej, dalej, przenikliwiej, ten, co czuje więcej niż przeciętny śmiertelnik? Dlatego twórcy zawsze biorą w obronę ludzi nietypowych, jednostki, które popadają w psychiczny konflikt ze społeczeństwem.

W tym "Obłędzie" mamy jaskrawe odzwierciedlenie frustracji płynących z realnych przesłanek. Krzysztof, z zawodu reporter radiowy, ogłasza swój alarm dla planety. Ziemia, która toczy się coraz bardziej chaotycznie (Jerzy Krzysztoń: "Europa zaczyna obumierać, gasnąć, tetryczeć, wynaturzać się. Nażarta, przeżarta, sama nie wie, że jut przeżarła sama siebie..."). Mówi: nie! gwałtowi, przemocy, tłamszeniu jednostki. Niewielka jest różnica we wzajemnym się traktowaniu w przedziale pociągu, na ulicy i w szpitalu - w tych trzech miejscach rozgrywa się kolejno akcja przedstawienia.

W teatralnej adaptacji dominują wątki polskie (bliska ciału koszula), narodowe obrachunki, rzucona na tło uniwersalnych rozważań filozoficznych i historycznych. Scena jest gęsto zaludniona. Ożywają znane postaci, które wywierały wpływ na bieg dziejów, a pod które podszywają się chorzy ze szpitala psychiatrycznego. Jest wiele ról zakreślonych wyraziście, które się pamięta. Największy ciężar przedstawienia dźwiga jednak Jan Englert - Krzysztof, obecny na scenie przez cały czas, ze świadomością przekazujący różne etapy tej niezwykłej wyprawy w głąb siebie i swego szaleństwa. Pod koniec wraca do normalności. Kto może jednak z całą stanowczością powiedzieć, gdzie się kończy tytułowy obłęd, a zaczyna zdrowy rozsądek, normalność?

Może właśnie dlatego reżyser Jerzy Rakowiecki trzyma się w swej inscenizacji ziemi, nadaje przeżyciom bohatera realistyczne kontury, zaciera różnice między rojeniem a jawą. Sam Jerzy Krzysztoń mógł naprowadzić na taką drogę: "Na litość boską, z czego ty chcesz mnie leczyć? Rzeczywistość wyleczysz? To wszystko, co się dzieje? Twój konował będzie miał na to pigułki?" Takie jest przesłanie prapremiery "Obłędu".

Oczywiście, inny reżyser, którego skusi sceniczny "Obłęd" może pójść całkiem innym tropem, dać poszaleć swojej wyobraźni teatralnej w tej najdelikatniejszej materii, jaką jest przekazanie stanów psychicznych człowieka w zetknięciu z surową prawdą i brutalnością życia.

Jan Englert - Krzysztof, gdy opuszcza szpital "wyleczony", wypowiada znamienne słowa: "Tak kończy się obłęd mój, drodzy bracia i siostry, a zaczyna się wasz, który trwać będzie przez pokolenia...". Powinniśmy to sobie wziąć mocno do serca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji