Artykuły

Stepowanie pozostanie...

"Lekcje stepowania" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w Dzienniku Łódzkim.

Najnowsza premiera Teatru Powszechnego w Łodzi - "Lekcje stepowania" Richarda Harrisa - to ciężka robota zespołu aktorskiego i znakomita praca choreograf Jiriny Nowakowskiej. Szkoda tylko, że musiało się to odbyć w banalnie wyreżyserowanym przedstawieniu, opartym na przeciętnym tekście.

Sztuka Richarda Harrisa pokazuje dziewięć kobiet i jednego mężczyznę spotykających się na lekcjach stepowania w celach, jak się powoli okazuje, jak najbardziej terapeutycznych. Wszystko zmierza do typowo amerykańskiego zakończenia, że siła w działaniu i wzajemnym wspieraniu - w przeciwieństwie do siedzenia w bezczynności i samotności.

Po drodze z poszczególnych uczestników zajęć wypływają ich skrywane katastrofy i pretensje, a co za tym idzie - interakcje z pozostałymi "tancerzami". To główne elementy napięć, jakie można znaleźć w tekście pozbawionym tradycyjnej historii do opowiedzenia. Jednak na scenie Powszechnego owych napięć kompletnie zabrakło.

Pierwsza część spektaklu poprowadzona jest na jednej nucie. Gdy w końcu dochodzi do emocjonalnej eksplozji, zastanawiałem się: jak wybuchło, skoro nie narosło?

Krystyna Janda, reżyserując spektakl, przedstawiła dziesięć postaci, ale już łącząc je dramaturgicznie ze sobą wprowadziła jedynie chaos i emocjonalność na poziomie przysłowiowych pensjonarek i kucharek (z całym szacunkiem dla pensjonarek i kucharek). Nie udało się również odpowiednio wypunktować zmian nastrojów poszczególnych sytuacji, gdzie śmiech, a nawet rechot widowni, mógłby (co było uzasadnione tekstem) przechodzić w ciszę. Stek komunałów płynących ze sceny został wsparty przekazem rodem z telenowel i w większości scen takie też zadania stanęły przed aktorami.

A szkoda, bo właśnie starania aktorskie były na scenie najbardziej widoczne. Podczas premierowego przedstawienia - choć można się było doszukać różnych potknięć, niepotrzebnych pauz, przedłużeń itp. - zespół zaprezentował się bardzo rzetelnie, z dwiema rolami najpełniejszymi i, moim zdaniem, najlepszymi, czyli: Maxine Marty Kuśmierek i Verą Gabrieli Sarneckiej. Choć w przypadku tej drugiej rolę trochę popsuło niezrozumiale niekonsekwetne potraktowanie jej wizerunku przez autorkę kostiumów Magdalenę Tesławską. Dlaczego kobieta obnosząca swój osobisty dramat w groteskowych, acz w jej poczuciu odmładzających ją i uatrakcyjniających strojach, które zmienia co lekcja (w pierwszym akcie), nagle drugi akt spędza w burym ubraniu zupełnie nie a propos wobec jej wcześniejszych "dokonań"?

Przykłady niedostatków, głównie reżyserskich, można by jeszcze pomnożyć. Być może więc najważniejsze, co pozostanie po tym przedstawieniu, to fakt, że mamy teraz w Łodzi kilkuosobowy zespół, który potrafi przyzwoicie stepować. A takich grup w Polsce wcale dużo nie ma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji