Artykuły

Telewizja, władza i Król popu

"Brzechwa 2. Szelmostwa Lisa Witalisa" w reż. Łukasza Gajdzisa z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na małych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Klaudia Lewczuk w portalu qlturka.

To spektakl, na który nawet trudno znaleźć określenie. Po prostu siedzę i z każdą kolejną sceną coraz bardziej nie dowierzam! Jak to się czasem człowiek nie spodziewa... Tekst Brzechwy jest tylko pretekstem. "Brzechwa 2. Szelmostwa lisa Witalisa" rozsadza pudełkową scenę, w popiół obraca nasze wyobrażenie o teatrze. A nade wszystko o teatrze dla dzieci.

Spektakl w reżyserii Łukasza Gajdzisa z Teatru Polskiego w Bydgoszczy nie ograniczył się bynajmniej do recytowania wierszyka. Sam wierszyk zresztą jest już całkiem ostrą brzytwą. Prowokacja wisi w powietrzu. Twórcy spektaklu nie mogli tego nie wykorzystać. I udało się. Było zaskoczenie. Ogromne.

Sposób narracji i świat przedstawiony nie są typowe dla teatru dla dzieci. Panujący jeszcze w moim dzieciństwie (naprawdę nie tak dawnym przecież!) kult tekstu, został obalony. Można wszystko, hurra! Scena należy do nas. A może nawet i do tego młodszego ode mnie pokolenia teatralnych widzów. Dzieci były zachwycone tym, co zobaczyły i w czym brały udział. Bo nie poprzestano na graniu dla widza, potraktowano go jako wsparcie raczej, jak partnera. Można i trzeba było tańczyć, śpiewać i krzyczeć razem z bohaterami.

Zapomnijmy o wszystkim, z czym nam się Brzechwa kojarzy. Oto bowiem przed nami stają (a właściwie wyłażą ze śmietników) bezdomni. Bezdomne lisy. Lecz strój ich nie jest w żaden sposób lisi. Nie ma zwierzęcych kostiumów, są za to bohaterowie, jakich znamy z wielkomiejskiej rzeczywistości. Jeden z nich przedstawia nam kolejne lisy, każdy potem śpiewa jakiś... hm, szlagier? Słyszymy fragment "Ostatniej niedzieli", potem jeszcze parę innych (po minach siedzących wokół dzieci wnioskuję, że utwory te w większości nie były im znane). Wydarzy się tu jeszcze wiele nieprzewidywanych i nieprawdopodobnych zwrotów akcji, których lepiej nie zdradzać.

Spektakl opowiada historię przebiegłego i podłego lisa (Marcin Zawodziński). Przy okazji - a może przede wszystkim - zaznajamia dzieciaki z popkulturą. Przy czym nie jest to już popkultura ich dzieciństwa, wyczuwa się pewien dysonans. Michael Jackson, Ojciec Chrzestny, towarzysze zza wschodniej granicy... A nie Doda czy High School Musical. Odtwarzane są też rzeczy, które dzieci na pewno z telewizji kojarzą i rozpoznają (o czym przekonaliśmy się na pospektaklowych warsztatach): fragmenty kampanii wyborczej, high life, dyskoteki, tłuści Amerykanie. To rodzaj zwariowanej wycieczki z Witalisem po jego świecie. Świecie ujętym oczywiście w pewien stereotyp, ale też po takim, który tylko delikatnie sugeruje, czym jest. Nikt nie mówi na scenie: "Teraz będziemy niedźwiedziami, czyli Rosjanami". Albo: "Te grubasy to Amerykanie". Jeśli ktoś nie chce, nie musi tych kontekstów dostrzegać. To rodzaj przymrużenia oka do rodzicielsko-recenzenckiej części widowni - wszyscy doskonale wiedzieliśmy o co chodzi. Być może procentowo to nawet dorośli śmiali się częściej niż dzieciaki. Ale najmłodsi nie zostali pozostawieni samym sobie. Mnóstwo było gagów i żartów dla dzieci i do dzieci. Ogromnie dużo także szybkich i całkiem szalonych tańców. Dynamika spektaklu wprost niesamowita. Założę się, że nawet najbardziej znudzonemu i zblazowanemu widzowi nie zabrakłoby silnych wrażeń. Ponadto bydgoski zespół rozruszał publiczność do tego stopnia, że tańcom na scenie i na widowni nie było końca. Aktorzy zbiegali kilkakrotnie ze sceny, zachęcając do wspólnego skandowania hasła wyborczego Witalisa.

Całość stanowi zlepek kulturowych klisz. Żongluje nimi reżyser bardzo zwinnie i w szaleńczym tempie. Przy czym jest to inteligentny dialog z popkulturą. Błyskotliwe skojarzenia i dziesiątki teatralnych efektów. Od dmuchawy ustawionej z boku sceny poprzez maszynę do robienia dymu (gdy scena spowija się mgłą, na widowni słychać przeciągnięte: "wooow"), światła, błyskotki, lustra. Jest prawie wszystko, brakuje tylko otwieranej i zamykanej zapadni. Skoro już nie możemy uciec przed postmodernizmem, to chociaż zabawmy się jego kosztem! Zabawa jest przednia.

To, co mnie wydało się ważne, to zerwanie z dotychczasowym sposobem inscenizowania historii dla dzieci. Tutaj mały widz został potraktowany jak pełnoprawny bywalec teatru: otrzymał profesjonalny i dopracowany spektakl, który w dużej części był widowiskiem tanecznym. Element zaskoczenia także jest istotny. Niewiele jest już rzeczy, myśli sobie czasem każdy, które są jeszcze w stanie mnie zadziwić. A tu proszę! Kompletnie zbiło mnie z tropu. I dobrze. O to właśnie chodzi.

Możemy sobie teraz kręcić nosami, że kicz, że niesmaczne, że nie godzi się takich rzeczy dzieciom pokazywać. Możemy się obrażać i nawet naburmuszyć. Ale czyż w teatrze dla dzieci nie chodzi o to, by dzieciom się podobało? Czy nie można powściągnąć swych nakazów, zakazów i "edukacyjności"? My, dorośli czasem tak coś przed dziećmi próbujemy ukryć, odwrócić ich uwagę, obrzydzić jakieś zjawisko, że paradoksalnie ściągamy na nie wzmożone zainteresowanie dzieci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji