Artykuły

W służbie Terpsychory

Interesujący festiwal tańca, który od dwóch tygodni odbywa się w naszym mieście, daje miłośnikom baletu nieskończenie wiele satysfakcji i przeżyć. Są one udziałem zarówno publiczności, jak i twórców uprawiających tę trudną lecz jakże piękną sztukę, jaką jest służba Terpsychorze. Kolejnym etapem VII Łódzkich Spotkań Baletowych był cykl trzech wieczorów, na który złożyły się: "Spotkanie z Ewą Wycichowską", przedstawienie Wrocławskiego Teatru Pantomimy zatytułowane "Rycerze Król Artura" oraz "Coppelia" Leo Delibesa przygotowana przez nasz Teatr Wielki.

Właśnie jako służbę Terpsychorze zdaje się pojmować swój zawód ulubienica publiczności łódzkiej, utalentowana artystka Ewa Wycichowska. Hołd, jaki składa jej jakością swych twórczych działań zadowoliłby zapewne wszystkie Muzy, lecz nie byłaby Wycichowska kobietą, gdyby ludzkie, a przede wszystkim kobiece sprawy nie zajmowały jej w sztuce najbardziej. W pierwszej zatem części swojego wiechu przypomniała nam swój debiut choreograficzny, jakim był zrealizowany dwa lata temu na scenie Teatru Wielkiego "Głos kobiecy" Krzysztofa Knittla do cyklu wierszy Rafała Wojaczka. Balet ten ma pokaźny już plik recenzji i choć najchętniej powtórzyłabym wszystkie komplementy wyrażone niegdyś na łamach "Odgłosów" to jednak - z braku miejsca - uzupełnię tylko swoje nader pochlebne o tym spektaklu zdanie stwierdzeniem, iż w czasie dzielącym nas od premiery "Głos kobiecy" dojrzał w swym scenicznym kształcie, co jest dowodem, iż artystka pracuje nad mim nieustannie. Prawdziwa to i mądra dojrzałość. Ewa Wycichowska oczyściła swój spektakl z kilku nieco nadużywanych w wersji premierowej efektów inscenizacyjnych i na Spotkaniach Baletowych zaprezentowała go jako choreograf w szlachetnej formie, a jako tancerka - wraz z Anną Fronczek, Małgorzatą Sładysz i Tomaszem Łukasińskim w bardzo interesującym, dobrym wykonaniu.

Ewy Wycichowskiej baletowa wersja "Serenady" Mieczysława Karłowicza jak niegdyś tak i teraz podobała się publiczności. Ten pozornie atematyczny układ choreograficzny ma w gruncie rzeczy swój dyskretnie zaznaczony temat, organizującą go myśl, którą jest uznanie choreografii dla czystej i szlachetnej urody klasycznej techniki baletowej.

Hiper-kobiecy dramat Medei w skomponowanym przez Juliusza Łuciuka balecie "Medea" przedłożyła na język baletowej sztuki Teresa Kujawa. We wspaniałe doprawdy dzieło tej wybitnej artystki Ewa Wycichowska wykonaniem tytułowej partii wpisała się tak doskonale, że wydaje się, iż stworzono je właśnie dla niej.

Gdyby nie obawa, że moja myśl odczytana zostanie dosłownie i stanę przed zarzutem mylenia terminów i pojęć (a co gorsza - dziedzin sztuki) powiedziałabym, że Wycichowska dramat Medei wyśpiewała, a staroangielską sagę o królu Arturze i jego Rycerzach Okrągłego Stołu zespół Wrocławskiego Teatru Pantomimy nie używając słów opowiedział.

Henryk Tomaszewski, choreograf, reżyser, założyciel i dyrektor Wrocławskiego Teatru Pantamimy, jedynej w Polsce zawodowej sceny tego typu, stworzył teatr prawdziwie uniwersalny, w którym podstawowym środkiem wyrazu jest ruch.

Ruch jest w spektaklach Henryka Tomaszewskiego niezbędnym dla szeroko rozumianej dramaturgii równie szeroko rozumianym konfliktem postaci scenicznej z otoczeniem. Ruch zmienia strukturę świata i środowiska społecznego, łamie naturalny opór natury, a także określa czas. Król Artur zmienia organizację swojego świata i swojego otoczenia gestem roztaczając przed rycerzami wizję Graala, rycerze dążąc do wyznaczonego celu pokonują przestrzeń i czas, a czas płynie, biegnie, przechodzi, mija... Bezruchem jest tylko śmierć. Giną lub zamierają w bezruchu Rycerze Króla Artura i tylko przed tym, który przy jego umarłym Okrągłym Stole zajął miejsce przeznaczone dla elekta otwiera się perspektywa nowego ruchu, którym jest życie. Ruch jest zatem nie tylko metodą twórczą Henryka Tomaszewskiego, ale także jego afirmacją życia. O życiu kreowanych przez siebie postaci opowiadają ruchem aktorzy jego oryginalnego, niepowtarzalnego teatru.

Ilekroć oglądam przedstawienia Wrocławskiego Teatru Pantomimy, zawsze odnoszę wrażenie, że miejscem najdoskonalszej ich prezentacji byłaby arena. Scena pudełkowa pozwala widzowi oglądać je z jednej tylko strony, przez ową "czwartą ścianę", która temu teatrowi jest nie tylko najzupełniej zbędna, ale wręcz stanowi dla niego swoista ograniczenie w zaprezentowaniu odbiorcy zarówno istoty pantomimicznych działań, jak i kunsztu jego artystów. Już jednak z tej jednej widziany strony ów teatr "pełnego" ruchu, który zresztą nie jest jego jedynym tworzywem, wydaje się doskonały. Henryk Tomaszewski nie lekceważąc słów, a tylko innymi tworzywami teatru przekazując treści, które słowami można jedynie wypowiedzieć, jest artystą wszechstronnym. W swoich przedstawieniach swobodnie operuje nie tylko ruchem, ale także plastyką i muzyką. Tworzywa te spajają się w jego twórczości w dzieła jednorodne i pełne. Urzekające bogactwem i filozoficzną głębią artystyczne wizje Tomaszewskiego, znakomicie realizują na scenie jego aktorzy-mimowie. W tym miejscu wypadałoby przepisać z programu całą obsadę "Rycerzy Króla Artura", że jednak zrobić tego niepodobna, przeto na ręce Czesława Bilskiego (Król Artur), Jerzego Reterskiego (Rycerz Lancelot), Łukasza Jurkowskiego (Percewal), Marka Oleksy (Mordred) i Leszka Rosołka (Galahad) składam wyrazy uznania dla całego zespołu.

Podobnych wyrazów uznania, nie mogę niestety skierować pod adresem łódzkiego zespołu nalotowego, bo w "Coppelii" poza zawsze doskonałą Ewą Wycichowską i Jerzym Piętka nie prezentuje się on najlepiej. Pełnospektaklowy klasyczny balet odkrywa zawsze wszystkie niedopałki techniki i kondycji zespołu. Tych zaś jawi mi się niepokojąco wiele. Przykro to stwierdzać w momencie tak uroczystym, jakim są Łódzkie Spotkania Baletowe, ale przecież kiedyś stwierdzić to trzeba. Zastanawiając się nad przyczynami stosunkowo niskiej temperatury emocjonalnej tego przedstawienia i nad jego (mimo barwnej scenografii) bezbarwnością, po obejrzeniu premiery, gotowa byłam, widzieć je w nazbyt tradycyjnej choreografii Teresy Kujawy. Ale choć na moim widzeniu tego przedstawienia "ciąży" wspomnienie wspaniałej, pełnej dowcipu i wdzięku, mistrzowsko, wykonanej "Coppelii", jaką dwa lata temu pokazał w Łodzi Roland Petit i jego marsylski zespół, to przecież po powtórnym obejrzeniu łódzkiego spektaklu stwierdzić muszę, że i ta choreografia. Teresy Kujawy podobałaby mi się bardzo, gdyby zespół łódzki wypełnił jej ramy żywą treścią doskonałego tańca. Brak niezbędnej lekkości i precyzji jest jednak wyraźną i niczym nie dającą się zastąpić luką tego przedstawienia. Nie wątpię, iż zespół daje z siebie wszystko, ale jego potencjał artystyczny wyraźnie zmalał, (co widać zwłaszcza w pierwszym akcie - mazur i taniec cygański oraz taniec przyjaciółek). Pozostaje mi wyrazić przekonanie (i serdeczne życzenie), że podczas następnych Spotkań balet Teatru Wielkiego w Łodzi zaprezentuje się w lepszej kondycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji