Artykuły

Toast za 60-latka

- Właściwie byliśmy we wszystkich krajach Europy za wyjątkiem Albanii. Występowaliśmy też w Japonii, Kanadzie, USA, w Meksyku i na Kubie - mówi ANTONI KOŃCZAL, dyrektor Teatru Animacji w Poznaniu.

Rozmowa z Antonim Kończalem, dyrektorem naczelnym Teatru Animacji:

Do "Marcinka", teatru Leokadii Serafinowicz, trafił pan po studiach polonistycznych, na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Przyzna Pan, że był to teatr nieomal kultowy. Otaczała go niezwykła legenda nie tylko artystyczna, ale i towarzyska.

- W owym czasie, pod salą widowiskową, w piwnicy, urządził sobie teatr "piwniczkę", małe, przytulne pomieszczenie, które służyło aktorom za bufet, a niebawem stało się miejscem w Poznaniu równie "magicznym" co snobistycznym. Ale też poza zapachem piwnicy miało klimat, piwnicy artystycznej. Tam w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spotykali się dramaturdzy, reżyserzy, pisarze, kompozytorzy, aktorzy - i to nie tylko związani z "Marcinkiem", a także teatrolodzy, krytycy, żurnaliści. Tam wypito niejedną szklanicę wina i hektolitry herbaty, ale tam też - bywało - rodziły się śmiałe projekty artystyczne.

A Pamięta pan jakieś zdarzenie związane z tym miejscem?

- Krótko po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji z gościnną wizytą przyjechał do "Marcinka" teatr lalkowy z Brna. Nakazano mu, więc zjawił się z tak zwaną bratnią wizytą. Goście byli sztywni, spięci. Wystarczył jednak jeden wspólny, szczery do bólu wieczór w "piwniczce", by prysły lody i zniknęły zadry. W efekcie po każdej niemal zagranicznej podróży "Marcinek" zahaczał o Brno, gdzie wspólnie wznoszono kolejne toasty.

Teatr Marcinek i jego kontynuator - Teatr Animacji objechały ze swymi eksportowymi przedstawieniami kawał świata...

- Właściwie byliśmy we wszystkich krajach Europy za wyjątkiem Albanii. Występowaliśmy też w Japonii, Kanadzie, USA, w Meksyku i na Kubie. Najczęściej jednak prezentowaliśmy swoje przedstawienia w Niemczech, we Francji i Włoszech oraz w Czechach i na Słowacji. Ale nawet w Japonii byliśmy czterokrotnie. Podczas swego trzeciego pobytu w Japonii Teatr Animacji prezentował w różnych ośrodkach przedstawienie pt. "Tymoteusz i Psiuńcio", oczywiście w wersji japońskiej. Ale tak zręcznie przygotowanej, że wielu Japończyków przychodziło po spektaklach za kulisy i zagadywało aktorów po japońsku.

Czy zdarzały się momenty jakieś szczególne, kiedy między sceną a widownią rodziła się więź daleko wykraczająca poza teatr?

- Oczywiście, choć dotyczy to bardziej dorosłej widowni. W pamięci aktorów szczególnie utknęło to, co wydarzyło się podczas naszego tournée w 1982 roku po Francji i Niemczech. Teatr pojechał tam wtedy z "Betlejem polskim" Rydla w dwa lub trzy miesiące po ogłoszeniu stanu wojennego. Zanim zdążył zagrać pierwsze przedstawienie, już uznany został za teatr reżimowy, kolaborancki, skoro władza wypuściła go na Zachód. Ale kiedy okazało się, że w lalkowej pastorałce, granej przez nas zarówno dla małych widzów, jak i dorosłych, żołnierze Heroda noszą hełmy "zomowskie", że Herod ma generalskie szlify, a w finale powiewają flagi z białym orłem w koronie i z Pogonią, wybuchła euforia. Na kolejnych spektaklach atmosfera była gorąca, przychodziło też mnóstwo Polaków, którzy znaleźli się na emigracji, zjawiały się delegacje "Solidarności". Fetowano spektakl, wznoszono do góry dwa palce.

Jak w każdym teatrze, i w tym - zapewne - zdarzały się nieprzewidziane gaffy lub "wsypy".

- Oto aktorka grająca anioła w "Ludowej szopce polskiej" Jurkowskiego, prezentowanej jeszcze w starym "Marcinku", tak tęgo zapiła robaka dzień wcześniej, że następnego dnia podczas przedstawienia w południe nie mogła wydusić z siebie kwestii: "Oto ci, królu, perswaduję", a anioł trzymany przez nią w górze, chwiał się niczym trzcina na wietrze. Innym znów razem Staszek Słomka, aktor, który lubił kolegom płatać figle, "ugotował" Felę Koszewską. Kiedy z emfazą grała swoją rolę, animując postać Balbiny, którą zrobiono z nadmuchanego balona, Staszek przekłuł jej niespodziewanie lalkę, z której w mgnieniu oka zrobił się flak. Fela wpadła w panikę.

Na zdjęciu: zespół Teatru Animacji - trzeci z prawej w dolnym rzędzie - dyrektor Antoni Kończal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji