Artykuły

Dante

Po "Fauście" Goethego Józef Szajna pokazał "Boską Komedię". Jego spektakl nosi tytuł "Dante", w ten sposób Szajna podkreśla, że nie jest to adaptacja, lecz parafraza, szkice na temat tego pomnika poezji europejskiej. Nie można sobie wyobrazić adaptacji scenicznej "Boskiej Komedii" - zakres jej twórczości, bogactwo wątków, odniesienia filozoficzne, uroki wiersza nie dadzą się zamknąć w teatralnym spektaklu. A i egzegezy tego poematu, których w ciągu ponad sześciuset lat narosła ogromna biblioteka, kładą się ciężarem na każdego, kto by chciał się na to porwać. Giovanni Papini pisał, że "można dawać - co jest zresztą czynione - różne definicje - Boskiej Komedii. Każda z nich, jeśli nie jest głupia i zabawna, jest zapewne prawdziwa w tym, co afirmuje, jeśli już nie w tym, co chciałaby zanegować lub pominąć".

Józefa Szajny nie sparaliżowało to wszystko, co o głębiach i horyzontach "Boskiej Komedii" zostało już powiedziane. Dał się natomiast uwieść jej pięknu i poetyckiej wielkości. I nie ze zbytku odwagi. Szajna po prostu wie, że jego teatr jest w stanie unieść ciężar "Boskiej Komedii". Tak jak Penderecki mógłby sądzić, że przenosząc poezję w muzykę, zamieniając słowo na dźwięk nie zuboża pierwowzoru, tylko daje mu inny wymiar.

To porównanie nie jest przypadkowe. Nikt słuchając poematu muzycznego opartego na wątkach Boskiej Komedii nie będzie w nim szukał niczego innego poza muzyką. Tak też jest i z tym przedstawieniem. Trzeba rozumieć je jako przetransponowanie w sferę teatru - określonego teatru - ładunku emocjonalnego i myślowego wielkiego poematu. Trzeba tu wytłumaczyć, co to znaczy. W sferę teatru - a więc w zakres oddziaływania określonych środków funkcjonujących w przestrzeni scenicznej: ciała i głosu aktora, muzyki, plastyki. Przy tym to, co wizualne, w Teatrze Szajny odgrywa rolę pierwszoplanową. Nieprawdą jest, jakoby nie doceniał on aktora, tyle tylko, że aktor pełni w jego spektaklach inną rolę. I nawet to sformułowanie nie jest ścisłe. Nie tyle inną rolę, co inaczej ją spełnia. Przekazuje jak w całym teatrze, awangardowym czy tradycyjnym, pewne określone spektaklem treści, lecz nie wyłącznie przy pomocy słowa i gestu, ale także całym sobą, całą swoją postacią jako znak plastyczny, żywy element kompozycji. Gdyby Szajna nie potrzebował aktorów, gdyby to, co ma do powiedzenia o świecie, dało się wyrazić poprzez plastyczne environments myślę, że nie mielibyśmy teatru Szajny.

Przez lata całe artysta ten był opętany grozą i rozpaczą: od "Akropolis" robionego wspólnie z Jerzym Grotowskim echa Oświęcimia, przez który przeszedł jako młody chłopiec, wciąż na nowo powracały w jego inscenizacjach. W "Fauście" zadźwięczały już nowe nuty: dojrzała autoświadomość, mądrość, w której nie ma miejsca na krzyk rozpaczy. W "Dantem" jest jeszcze coś więcej - afirmacja. Po "Boską Komedię" Szajna sięgnął, aby przy pomocy tego dzieła, jednego z największych w poezji wszystkich czasów, wyrazić siebie, swoją wiedzę o człowieku w obliczu wszechświata, pokazać wznoszenie się człowieka pomimo upadków, klęsk i niepowodzeń. U Dantego człowiek wznosi się ku "wolnej od zmaz świętości", ale dziś tę świętość - bez nadużywania poematu - rozumiemy jako światłość, jako doskonałość. Komuś, kto obserwował twórczość Szajny, jego droga ku "Boskiej Komedii" wydaje się jasna i konsekwentna.

Przedstawienie to jest najpiękniejsze chyba z tych, jakie ma za sobą. Oczywiście, jest to teatr dla ludzi o wrażliwym oku. Tak jak ktoś, kto nie znosi muzyki lub po prostu nie rozumie przyjemności, jaką daje jej słuchanie, nie chodzi do filharmonii, a jeśli już, to nie wydziwia, że się nudzi, tak i do Teatru Studio powinni się wybierać tylko ludzie, których bawią tak zwane sztuki piękne - malarstwo, rzeźba, grafika. Trzeba się pogodzić z tym, że Szajna używa w teatrze innego języka i albo się ten język rozumie i akceptuje, albo nie. Nie mają natomiast sensu dyskusje o tym, czy można tak zobaczyć "Boską Komedię" jak on to zrobił. Jest to zamknięta koncepcja, niezwykle konsekwentnie i sugestywnie przeprowadzona, bez dziur i pustych miejsc. Szajna, przy całej swojej inności, ma podobną Hanuszkiewiczowi umiejętność nadawania każdej rzeczy płynności teatralnej. I u niego nie ma szwów, nie widzi się roboty, tylko efekty.

Powiedziałam, że jest to spektakl wielkiej urody, ale nie sposób go opisać tak, jak nie można opisać wielkiego (oczywiście, nie o rozmiary tu chodzi) obrazu czy rzeźby. Wizja Piekła pełna jest dramatycznych napięć. Czyściec - oczekiwania. Raj olśnienia. LESZEK HERDEGEN, który gra Dantego, w ostatniej scenie z rozkrzyżowanymi ramionami staje na tle wielkiego koła. Wygląda jak słynny rysunek Leonarda da Vinci. Oto człowiek - miara wszechrzeczy. W roli Beatrycze oglądamy ANNĘ MILEWSKĄ, Herona gra ANTONI PSZONIAK. Haron i Cerber (GUSTAW KRON), podczas gdy publiczność schodzi się na spektakl, stoją w hallu jak dwa posągi. I trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby się przekonać, że nie są to dzieła dłuta Szajny, lecz ludzie z krwi i kości. To, co część widzów uważa za sztuczkę, nie jest bez znaczenia, przypomina, że nie będzie się tu podglądało przez dziurkę od klucza spraw naszych bliźnich, lecz stanie się wobec metafory. Brecht to nazywał efektem obcości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji