Artykuły

Zagubiony Danton i samotny Robespierre

NAPISANA przeszło dwadzieścia lat temu "Śmierć Dantona", dramat dwudziestodwuletniego, zbuntowanego całą swoją namiętną naturą przeciwko istniejącemu porządkowi Georga Buechnera, należy do tych dzieł literatury, które do niedawna nie mieściły się jeszcze w centralnie dyrygowanym repertuarze naszych teatrów. Może w aptekarsko pomyślanym, podzielonym na procenty i procenciki schemacie tego repertuaru zdołałaby się jeszcze wcisnąć do rubryki ,,klasyka obca" ale nie było dla niej miejsca w tym schemacie myślenia, które ustalono jako przepisowy dla wszystkich kierowników teatrów. Georg Buechner, rewolucjonista gorący i szczery, rewolucjonista prawdziwy, był rewolucjonistą niebezpiecznym, sięgał bowiem pod zewnętrzna powłokę rzeczy i szukał powiązań między polityką, a moralnością. Co gorzej - nie znajdował rozwiązań, nie dawał gotowych rozstrzygnięć ani pozytywnych bohaterów, pozwalał sobie na pesymizm i zwątpienie. I jeszcze gorzej - wprowadziwszy do swojego dramatu motyw rewolucyjnego terroru, znajdując dla niego bogatą i mocną argumentację, miał zarazem odwagę odsłonić jego budzące wstręt kulisy, pokazać usankcjonowany pozorami prawa mord. "Śmierć Dantona" jest właśnie próbą dramatycznego ujęcia jednego z takich rewolucyjnych procesów, rzuconą na szerokie tło nastrojów piątego roku trwania Wielkiej Rewolucji Francuskiej, tło potraktowane z jakby szekspirowskim rozmachem. Dramat ten, jak każde wielkie dzieło literatury, nie stracił świeżości, a przez sposób, w jaki przedstawiony w nim został konflikt dwóch wodzów rewolucji - Dantona i Robespierre'a - nasuwa dzisiejszemu widzowi myśli refleksje o szczególnej wadze, nie pozbawione znamion bardzo nam bliskiej aktualności. Zwłaszcza w nurcie tych procesów myślowych i zmian jakie przeżywamy, w toku dyskusji, które odrzucają wiele prawd uchodzących do niedawna za niewzruszone. Nie bez przyczyny zatem teatr sięgnął po dramat Buechnera właśnie dzisiaj. Chciał za pośrednictwem dzieła rewolucyjnego poety poruszyć sprawy bardzo nam bliskie. I to przede wszystkim trzeba w "Śmierci Dantona" odczytać.

CZŁOWIEK WYSTĘPNY TO POLITYCZNY WRÓG WOLNOŚCI

Buechner, opierając się na dostępnych mu wówczas opracowaniach dziejów Wielkiej Rewolucji Francuskiej i relacjach, pozostając wierny zasadniczym fatom związanym ze śmiercią Dantona, zagadnienie klęski rewolucji - bo o to zagadnienie przede wszystkim mu chodzi - w pewnym stopniu upraszcza. Wydaje się jednak, że czyni to w jakiejś przynajmniej mierze celowo. W świetle jego dramatu jako przyczyny klęski rewolucji - której to klęski zresztą w dramacie nie przedstawia bezpośrednio - występują trzy elementy: zdrada wielkich ideałów rewolucji (tu jest miejsce dla Dantona), samotność Robespierre'a i wreszcie tzw. "niedojrzałość" mas ludowych, którym rewolucja nie przyniosła zresztą spodziewanych zdobyczy.

Do wyrażenia pierwszej z tych prawd służy mu przede wszystkim Robespierre, zwany "Niesprzedajnym", niesprzedajny wyznawca i głosiciel cnót moralnych, które muszą cechować rewolucjonistów, bezwzględny wróg wszelkiej nieprawości. W wielkiej mowie, którą wygłasza w Klubie Jakobinów, nazywa występek w Republice nie tylko moralną, ale polityczną zbrodnią, a występnego republikanina człowiekiem tym bardziej dla wolności niebezpiecznym, "im większe są zasługi, jakie pozornie położył". Tymi, którzy przez występek stali się wrogami wolności i ludu, są dla niego owi "markizi i hrabiowie rewolucji", co mieszkania na poddaszach zamienili na zbytek, uczty, handel i nierząd, ci, co mieniąc się prawodawcami ludu "święcą wszystkimi występkami i wszelakim zbytkiem dawnych dworaków". Po stronie Robespierre'a gromadzi Buechner wszystkie najbardziej ważkie argumenty moralne. I nie ma chyba piękniejszych i mocniejszych słów w tym dramacie od tego fragmentu jego jakobińskiej mowy: "Nie ma układów, nie ma zawieszenia broni z ludźmi, którzy liczyli tylko na ograbienie ludu, którzy mają nadzieję, że tej grabieży dokonają bezkarnie, dla których republika była spekulacją, a rewolucja rzemiosłem".

Konflikt między Nieprzedajnym a Dantonem zarysowuje się więc jako starcie człowieka bez skazy, jakim jest Robespierre, z człowiekiem, który nadużył rewolucji dla własnych niskich korzyści. Obok tego występuje, jednak także konflikt natury politycznej: opozycja Dantona i jego grupy "łagodnych" przeciwko krwawemu terrorowi Robespierre'a. Robespierre szermuje w obronie swoich metod rządzenia argumentami wielkiej wagi, można rzec wspaniałymi argumentami ("Rząd rewolucyjny jest despotyzmem wolności przeciw tyranii"), a Danton nie jest zdolny się im skutecznie przeciwstawić. Pogrążył się już w życiu, które stępiło w nim wyczucie i świadomość grożących republice ze wszystkich stron niebezpieczeństw, i głosi potrzebę pobłażliwości dla jej wrogów. Zdajemy więc sprawę, że i polityczne racje znajdują się po stronie Robespierre'a, ale... Właśnie jest pewne "ale". Bo sam proces Dantona kompromituje ideę terroru. Staje się ponurą komedią sprawiedliwości. Wyrok śmierci jest realizacją per fas et nefas powziętego z góry postanowienia, które wymaga tylko jakiegoś upozorowania. Czyżby Buechner i w tych metodach - tak dobrze nam znanych - upatrywał znamion rozkładu i przyszłego upadku rewolucji? Tego wolno się nam domyślać. Tu znów pojawia się konflikt między polityką i moralnością. Występek staje się groźbą dla wolności.

Tę prawdę trzeba nam uznać w dramacie Buechnera za najbardziej istotną. Wszystko, co się z nią łączy, co ją podkreśla i uwypukla jest w tym dziele nadal świeże, nadal przemawia do widza z nieodpartą siłą. Choć na tym prawda tego dramatu się nie kończy. Jak wiemy, w pół roku po Dantonie poszedł na szafot sam Nieprzejednany. Padł w walce z rosnącą falą nieprawości, zgnieciony przez tych, którym zagrażał miecz jego surowej, ale nie przebierającej w środkach sprawiedliwości, i tych, którym obce były dążenia rewolucji i którzy w końcu zadecydowali o jej burżuazyjnym charakterze.

Lud paryski przyglądał się jego śmierci tak samo obojętnie, jak patrzał na śmierć Dantona. Bo lud przywykł już, że to nie za jego sprawę spadają do jednego kosza dziesiątkami, setkami i tysiącami głowy królów, biskupów, wielmożów i rewolucjonistów. W wypadku Robespierre'a lud się myli, ale rewolucja trwała już piąty rok, a w jego położeniu nic jeszcze nie zmieniło się na lepsze. Tę samotność Robespierre'a - rewolucjonisty, Buechner odtwarza z dużą siłą wyrazu, choć nie bez zastosowania romantycznej, trochę bajronowskiej pozy. Jest to samotność tragiczna, bo z jednej strony tworzy ją rosnąca siła wrogów a z drugiej postawa ludu, który stracił zaufanie do rewolucji i stał się igraszką w rękach demagogów, którzy kierują wybuchy jego gniewu raz w tę stronę, raz w inną. Buechner, sam niezrozumiany przez swoich współpracowników i ścigany niepowodzeniami działacz rewolucyjny, te prawdy historyczne o Rewolucji Francuskiej wypowiadał na pewno nie bez głębokiej goryczy. Tym więc cenniejsze są one w jego dziele. W tych punktach zbliżył się "jak najbardziej do prawdziwej historii", która nie lekceważąc bynajmniej faktów, chce mówić przede wszystkim zasadniczą prawdę o epoce.

BARDZO POWAŻAM GOETHEGO I SZEKSPIRA

...a bardzo mało Schillera - pisał Buechner w jednym z listów, broniąc swego dramatu przed różnymi śmiesznymi zarzutami. Schillera zaliczał zapewne do "tak zwanych poetów idealistycznych, którzy prawie zawsze pokazywali w swych utworach napęczniałe patosem marionetki, a nie ludzi z krwi i kości". Ślady wpływu owych dwóch mistrzów, których poważał, istotnie znać w jego pierwszym dramacie. Niektóre z nich są nawet bardzo wyraźne. Ale nie o to chodzi. "Śmierć Dantona" me jest bynajmniej arcydziełem. Powstawała w bardzo trudnych dla poety warunkach i okolicznościach, jest jego pierwszym większym dziełem i to dziełem młodzieńczym. Ostatni argument zresztą mało istotny, bo "Nieboska komedia" też jest dziełem młodzieńca (i też mówi o rewolucji, ale z zupełnie innych pozycji; tę różnicę postaw warto mieć w pamięci). Autor chciał zawrzeć w tym dramacie jak najwięcej prawdy historycznej i ludzkiej. O pierwszej była już mowa. Realizm postaci dramatycznych natomiast trzeba oceniać w kategoriach dramatu romantycznego, bo "Śmierć Dantona" niewątpliwie należy do tego gatunku. Osobiście wydaje mi się, że największe sukcesy osiągnął Buechner w tych scenach, w których przedstawia zbiorowego bohatera swojego dramatu - lud i mieszczaństwo Paryża. Są to sceny prawdziwie szekspirowskie - mocne jaskrawe, pełne dynamiki i plastyki. Najmniej na pewno udały mu się kobiety - Julia, Lucylla i Marion - trochę szablonowe i wyraźnie wzorowane. Wokół Dantona i Robespierre'a potrafił skupić kilka interesujących, szkicowo zarysowanych sylwetek, których indywidualizacja nie była zresztą jego specjalną troską. Wyczuwa się, że autorowi chodziło tu raczej o prawdziwy wizerunek zbiorowości, środowiska, niż o indywidualny rysunek postaci, choć np. Desmoulins czy St. Just to już coś więcej niż próba ilustrowania środowiska.

A w ogóle pewna ilustracyjność i lubowanie się w szczegółach nie są najlepszą stroną tego dramatu. Przeciętny widz raz po raz napotyka w tekście miejsca, które mówią mu niewiele, albo są zgoła niejasne, zwłaszcza widz, który nie zna dokładniej dziejów Rewolucji. (Toteż szkoda, że program teatralny nie uwzględnił historycznego materiału, na którym oparty jest dramat). Są sceny zbędne, są też partie tekstu, które niewiele wnoszą do dramatu, bo autor chce uchwycić wszystko, co wydaje mu się charakterystyczne i ważne. Dba także o to, żeby nie pominąć żadnego ogniwa motywacji dramaturgicznej, stąd np. scena więzienna z Dillonem czy krótka scena między Fouquierem, Amarem i Voulandem. Podobnymi scenkami charakteryzuje też postawę Dantona. I stąd w tej charakterystyce więcej jest dość nie skoordynowanych szczegółów niż budowy - postaci środkami ściśle dramatycznymi - działaniem. A Robespierre sprowadza się właściwie do dwóch wielkich monologów. Wprawdzie świetnych (i odtworzonych wiernie na podstawie tekstów jego mów), ale zawsze monologów.

Są to już jednak sprawy konwencji dramatycznej tego czasu. Przy wszystkich niedociągnięciach i niedostatkach . "Śmierć Dantona" jest dziełem wielkiego talentu i dojrzałej myśli, dziełem napisanym z pasją i temperamentem. A przez to materiałem na wielki i świetny spektakl.

WIELKA PREMIERA

Reżyser przedstawienia, Józef Wyszomirski, od początku swojego pobytu na stanowisku kierownika Teatru Śląskiego w Katowicach traktował "Śmierć Dantona" jako wstępną legitymację swojej przyszłej pracy. Jest to więc jakby opóźniona o kilka miesięcy inauguracja sezonu. Oczekiwaliśmy jej z pewnym niepokojem, bo możliwości i teatru są na ogół znane, ale raz jeszcze potwierdziła się stara prawda, że teatr to przede wszystkim reżyser. Premiera "Śmierci Dantona" stała się wielkim sukcesem artystycznym teatru, przedstawieniem, jakiego na tej scenie nie oglądaliśmy przy najmniej od kilku lat.

Powiedzmy od razu, że "Śmierć Dantona" imponuję przede wszystkim ogromem zbiorowego wysiłku całego niemal zespołu aktorskiego, wzmocnionego uczniami Studia Dramatycznego, że wrażenie, jakie wywiera na widzu, zawdzięcza głównie wspaniałym, pełnym dynamiki i wyrazu, naładowanym treścią - scenom zbiorowym. Wiesław Lange dał tym scenom znakomite tło dekoracyjne i przestrzeń, tworząc w trudnych warunkach technicznych jedną ze swoich najlepszych dekoracji, a Andrzej Cybulski dał im barwę dzięki świetnie pomyślanym kostiumom. Reżyser zaś sprawił, że tak doskonale grającego tłumu chyba jeszcze teatr katowicki nie oglądał. Każda tego rodzaju scena zapada mocno w pamięć widza, każda ma swój indywidualny wyraz i jest doskonale wypunktowanym momentem akcji. One też najlepiej świadczą o wielkiej dyscyplinie artystycznej z jakiej wyrosło to przedstawienie, o zapale, jaki musiał towarzyszyć zespołowi przy jego realizacji. To przedstawienie będziemy pamiętać.

I rzecz dziwna - będziemy je pamiętać jak najlepiej, mimo że właściwie w sposób szczególnie wyraźny odsłoniło aktorskie braki zespołu. Wypadek to istotnie rzadki, by dwie czołowe role, dźwigające cały spektakl, budziły tyle zastrzeżeń i niezadowolenia, a żeby równocześnie przedstawienie jako całość zasługiwało i na uznanie, i mogło się tak podobać, żeby jego ostateczny rezultat tak przesłaniał jego słabości. Bolesławowi Smeli jako odtwórcy Dantona miałbym do zarzucenia przede wszystkim to, że nie stworzył właściwie żadnej sylwetki w pierwszej części dramatu, a zagrał dopiero od scen przed trybunałem, gdzie zaczął rzeczywiście przypominać aroganckiego, butnego, demagogicznego przywódcę umiarkowanego skrzydła rewolucji. Natomiast Mieczysław Jasiecki jako Robespierre był nieporozumieniem. Rola pozbawiona zupełnie wnętrza, a przede wszystkim głębokiego podkładu intelektualnego i fanatycznej, choć tłumionej, pasji, skończyła się na wygłoszeniu z przykrą manierą i fatalną intonacją głosu przeznaczonych dla niej kwestii. Wspaniałe tyrady Robespierre'a ani na chwilę nie potrafiły przykuć uwagi widza, przemieniały się w miejsca puste i bez treści.

W tłumie ról drugoplanowych było kilka ról słabych, ale większość zwyciężyła - i to zdecydowanie. Z kobiet - jak było do przewidzenia - najmocniejsze punkty przedstawienia stworzyły Jolanta Hanasz jako żona Desmoulins'a, Julia, i Halina Cieszkowska w epizodycznej roli żony suflera Simona. Zresztą kobiety, może dlatego, że były w mniejszości, w ogóle zaprezentowały się dobrze, a sceny zbiorowe także wiele im zawdzięczają. Z mężczyzn trudno kogoś specjalnie wyróżniać, ról jest bowiem zbyt wiele, a większość ich raczej zasługuje na pozytywną ocenę. Chciałbym tylko podkreślić, że dobrze spisało się młode pokolenie aktorów dawnych uczniów Studia Dramatycznego, których w takim komplecie już dawno nie oglądaliśmy na scenie, że nawet takie epizody jak Obywatel I i Obywatel II (Michał Leśniak i Władysław Kornak) opracowane były bardzo starannie.

Przedstawienie, któremu towarzyszy dyskretna ilustracja muzyczna Wojciecha Kilara, może ma pewne dłużyzny, zwłaszcza w pierwszych dwóch aktach, gdzie można było jeszcze pomyśleć o pewnych cięciach w tekście, potraktowanym przez reżysera z pietyzmem.

Jestem przekonany, że mimo swoich niedostatków "Śmierć Dantona" wzbudzi duże zainteresowanie i odbije się szerokim echem w kraju jako pewnego rodzaju wydarzenie teatralne. Nie ulega bowiem wątpliwości, że pokazało nam ono teatr prawdziwy, chciałoby się nawet rzec słowami Wyspiańskiego - "teatr ogromny". A taki właśnie teatr chcielibyśmy mieć w Katowicach jako niebardzo podłym mieście.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji