Bez obrazy
Podobnie jak podczas słynnej "Historyi" z 1993 roku, usłyszymy muzykę Kormoranów.
LESZEK PUŁKA: Osiem lat temu pokazał Pan we Wrocławiu "Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim". Dlaczego Pan uparcie trzepie narodowe pościele?
PIOTR CIEPLAK: Narodowe nie. Myślę, że zupełnie nienarodowe. Nic takiego mi nie przyszło do głowy. "Historia Jakuba" to po prostu udramatyzowany fragment Biblii. Narodowe, patriotyczne to złe przymiotniki.
Za Wyspiańskim przemawia Pan językiem, który dla współczesnych nastolatków jest po prostu z innej planety. A dla mnie język to narodowość. Pan zaś wystawia "Historię Jakuba", operując frazą biblijną wobec młodych, mówiących językiem MTV.
Tkwi we mnie przekonanie, że los czy też przestrzeń, w której żyje człowiek, jest pojemniejsza niż on sam. Że losowi człowieka, jego decyzjom towarzyszy tajemnica. Że wcale nie są staroświeckie pytania: co będzie dalej ?, co jest sprawiedliwe, a co nie?, jak czynić dobrze? W wątku, który wybrałem z "Akropolis", one są postawione kilka tysięcy lat temu. Z różnymi przygodami są wciąż z Biblii wyciągane, bo to jest wielki temat i inspiracja dla artystów. Rzecz w tym, aby dla odwiecznych pytań odkryć dzisiejszą, adekwatną formę. Same pytania się nie starzeją.
Pamięta Pan plakat do "Skandalisty Larry'ego Flynta". Kultura masowa, popularna jest szydercza, jest przeciw Panu.
- Kultura masowa tak.
A teatralna?
- Nie. Teatr nie ma szans konkurowania z kulturą masową. Jest na jej naturalnym biegunie. Teatr wymaga uwagi. Jest z definicji nie pop. Popkultura nie jest jego konkurencją. Ten wielki przemysł ma w nosie moje przedstawienia, może nawet takie miejsca jak teatr. Ale teatr nie powinien mieć w nosie masowej kultury, lecz uważnie się jej przyglądać, uparcie krocząc swoimi drogami. Popkultura należy do podstawowych wyznaczników tego, czym żyje teraz człowiek. Teatr powinien jakoś to uwzględniać, nie obrażać się.
Właściwie poza Biblią można by niczego więcej nie czytać - jest w niej większość fabuł, jakie nam tylko przyjdą do głowy. Gdyby zapytać jak Stendhal, to jakim dla Pana zwierciadłem naszych czasów jest Biblia, skoro Pan jej użył? Magicznym, religijnym, estetycznym?
Nie zależy mi na tym, żeby robiąc to przedstawienie, formułować jakąś zamkniętą diagnozę współczesnego świata. Opowiem o jednostce, która stawia sobie podstawowe pytania i jest postawiona wobec ważnych decyzji. Bo Jakub odkrywa nagle, że życie oznacza decyzje i odpowiedzialność za samego siebie wobec niezbadanych wyroków. On rozstrzyga, czy to, co robi, ma wartość. A Biblia to cały świat, a w nim po prostu wszystko.
Zobaczymy anioły?
- Zobaczymy Anioły Snu Jakubowego. Wyspiański poświęcił im dwie karteczki. W "Historii Jakuba" zobaczymy je w półgodzinnym, niemal osobnym spektaklu. Usłyszymy niemal całą Księgę Eklezjasty. One mu ją objawiają. No i to już prawie koniec. Jeszcze tylko spotkanie z kobietą, która została mu przeznaczona. To chyba najpiękniejsza scena miłosna w polskiej dramaturgii. Któż nie marzył, by podejść do kobiety widzianej pierwszy raz w życiu i wymówić jej imię.
Jak się robi teatr, który nie przechodzi bez echa?
- Klapy także ponoszę. I z sukcesami też jest różnie. Powiem to, co powiedziałby każdy, kto szyje buty czy wspina się w górach - że trzeba to robić ze wszystkich sił. Trzeba mieć inne powody do robienia spektaklu niż chęć odniesienia sukcesu.
Coś Pana denerwuje w teatrze współczesnym?
- Podstawowe kryterium to czy stoi za tym, co oglądam, jakieś skupienie, namysł, a nie taki plastikowy, jednorazowy produkt spod sztancy. Na nic innego się nie obrażam. Lubię się dziwić.