Artykuły

Szambo w second handzie

"Końcówka" w reż. Arkadiusza Klucznika w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczik w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Teatr Andersena rzucił się na głębokie wody klasyki dramatu współczesnego. To piękny, odważny i ożywczy, ale i niebezpieczny ruch. Arkadiusz Klucznik wystawił na scenie lalkowej "Końcówkę" Samuela Becketta.

Publiczność lalkowego teatru, a więc przede wszystkim dzieci, albo wpatrzone w scenę komentują to, co się na niej dzieje, i przestrzegają bohaterów przed grożącymi im niebezpieczeństwami, albo po prostu zaczynają się bawić między sobą, jeżeli spektakl je nudzi. Aktorzy to czują i widzą, potrafią podjąć dialog, a przerysowania są jednym z jego narzędzi. Natomiast widzowie dorośli siedzą, patrzą i nie wiadomo co sobie myślą, i trzeba ich naprawdę zdenerwować, aby w trakcie spektaklu kłapnęli krzesłem i wyszli.

Arkadiusz Klucznik, dyrektor Andersena i reżyser, który "Końcówkę" Samuela Becketta jako repertuar dla dorosłych przysposobił dla sceny przy ul. Dominikańskiej, postawił na ciekawe rozwiązanie, czerpiące z tradycji tego rodzaju teatru. Postać Hamma, niewidomego paralityka odartego z uczuć, a więc bezdusznego i egoistycznego, grana jest maską ("głowa w ręce"), paskudną, lecz budzącą jakiś rodzaj współczucia. Na scenie oglądamy potężny, garbaty korpus bez ludzkiego oblicza. W tej trudnej i ciężkiej roli (bo aktor musi mówić cały czas przebywając w środku niby-kukły) dobrze spisuje się Bartosz Siwek. Poza językiem - a więc tekstem, oraz maską, ma jeszcze jedno narzędzie ekspresji rodem z teatru lalek - ogromną kostyczną rękę. Głównym i jedynym bohaterem z twarzą jest Clov, adoptowany syn Hamma, grany przez Piotra Gajosa - i to na nim obok Siwka spoczywa ciężar spektaklu, gdyż jest jedyną postacią generującą na scenie ruch. Wygląda jak zwykły człowiek, jakiego możemy spotkać na ulicy, szary, snujący się, zagubiony, który jednak okazuje się mieć emocje, potrafi wybuchnąć i chce uciec od losu, który skazał go na Hamma. Interesująco skrojone postacie, grane z umiarem, bez niepotrzebnej psychologii, oddające tę relację zależności i zniewolenia oraz samotności, która jest cieniem współczesnego świata. Jednakże nie zawsze czuje się, że oni sami przekonani są do swych ról, jakby ten rodzaj tekstu, w pewnym sensie absurdalnego, był im ciągle trochę obcy, nie do końca oswojony, nieprzewidywalny. Zmagają się z rolami, co z innego punktu widzenia daje spektaklowi dodatkowy smaczek. W tle akcji na chwilę pojawiają się nieruchomi starcy, rodzice Hamma: Nagg - czyli Bogusław Byrski (nieoczekiwanie manieryczny) i Nell - Mirella Rogoza (przeciwnie, znakomita w tej rólce).

Dekoracje tworzą dwie ogromne, dwumetrowej wysokości sterty starych ubrań, w które zresztą wprasowani są Nagg i Nell. Szmaty walają się po scenie, nawet pies-lalka bez jednej nogi jest starym swetrem. Taka scenografia (Maciej Chojnacki) wydaje się zbyt łopatologiczna i przegadana. Rodzi oczywiste skojarzenia, że żyjemy na śmietniku albo w rozkładającym się szambie - bo sterty szmat przypominają jakieś paskudne legowisko zastygłych robaków bądź ludzkie truchła. Rzecz jasna, na pozornie kuszące ścieżki wiedzie również myśl, że wszyscy żyjemy w świecie second-hand, i to dosłownie oraz w przenośni. Autentyczność i oryginalność jest horyzontem de facto ustalanym w second-handzie. Z drugiej strony, bez kontekstu tych szmat, aktorzy zostaliby obarczeni dodatkową presją, jednakże wówczas zarówno słowo nabrałoby większego znaczenia, czysty aktorski ruch i gest, a także owa maska i ręka Hamma. Za to przestrzeń dźwiękowa (Tomasz Nowakowski) jest w spektaklu przygotowana świetnie i stanowi jego ważny składnik, i dzięki Bogu, nie ma w niej nic szmacianego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji