Artykuły

Zamazane fotografie

W filmie Woody'ego Allena "Przejrzeć Harry'ego" partnerujący reżyserowi bohater, grany przez Robina Williamsa, traci nagle ostrość. Staje się przejrzysty, jakby trochę zamazany. Traci kontury, rysy twarzy... To jedna ze śmieszniejszych kinowych scen, jakie znam. Oglądając na scenie Starego Teatru spektakl "Polaroidy" Michała Kotońskiego odniosłam wrażenie, że niektóre sceny są właśnie, tak jak Williams, zamazane. Nie jest to jednak zabawne, ponieważ nie wychodzi na dobre całkiem przyzwoicie zapowiadającemu się przedstawieniu.

"Polaroidy" to sztuka niezwykle ostatnio popularnego, brytyjskiego pisarza Marka Ravenhilla. Jego "Shopping and fucking" przeszło jak burza przez teatralne sceny, wprowadzając modę na tzw. nowy brutalizm. Jak do tej pory, z kilkoma wyjątkami, omijał on szczęśliwie Kraków, więc nie zdążyliśmy się jeszcze przyzwyczaić do tego, iż scena służy do dosłownego pokazywania wszystkich możliwych ludzkich dewiacji, wypróżnień i tym podobnych atrakcji, które serwują widzom brutaliści. Może dlatego młody reżyser, co niewątpliwie należy zaliczyć mu na plus, podszedł do tekstu Ravenhilla z pewną nieśmiałością, a nawet delikatnością. Wyszło to spektaklowi na korzyść, choć równocześnie sprawiło, że stał się on momentami nieostry.

Polaroidy to - jak wiadomo - wyskakujące z aparatu zdjęcia, które można oglądać zaraz po ich zrobieniu. Sceny sztuki Marka Ravenhilla wyskakują jak te fotografie, dzieląc przedstawienie na poszczególne kadry zmontowane z wyświetlanymi na ścianie napisami informującymi, gdzie obecnie się znajdujemy. Raz jest to dom Helen, raz Nadii, to znów szpital czy lotnisko. Wszystko dzieje się w jednej zaprojektowanej przez Katarzynę Borkowską przestrzeni, która jest tak uniwersalna, że aż nijaka. Zamazane kontury dekoracji połączone z nieostrością scen w domu Helen nużą swoją schematycznością. Dorota Segda gra tu robiącą polityczną karierę młodą kobietę, u której jak upiór z przeszłości zjawia się jej były chłopak Nick (Jacek Romanowski). Siedział on długie lata w więzieniu za ich wspólne lewicowe grzechy. Dziś niegdysiejsze ideały nie mają już dla Helen żadnego znaczenia, co dość szybko uświadamia zaszokowanemu współczesną rzeczywistością Nickowi. Relacje między tą dwójką są tak pozbawione emocji, że ma się wrażenie, iż bohaterowie zaraz się rozmyją.

Zupełnie inaczej jest, kiedy Nick trafia do środowiska Nadii - tancerki w nocnym klubie, w którą wciela się Sandra Korzeniak. To zupełnie wyjątkowa, niezwykle wyrazista rola. Dziewczyna wygłaszająca banalne kwestie wzięte wprost z poradników jak szczęśliwie żyć, ma w sobie coś z dziecięcej naiwności połączonej z dużą dawką rozwiązłości. Składa się to na piorunującą mieszankę, tworzącą efemeryczną postać, pochodzącą jakby nie z tego świata. Równie ostrzy są jej przyjaciele homoseksualiści - umierający na AIDS Tim (Adam Nawojczyk) i jego chłopak Victor (Michał Czernecki). Ich miłość, mimo pozornej wulgarności, jest znacznie czystsza i prawdziwsza niż związek Nicka z Helen.

Wszystko to dzieje się w rytmie świetnej muzyki Jakuba Ostaszewskiego, która przecina poszczególne kadry. Gdyby reżyser wszedł do końca w jej rytm, miałby szansę stworzyć interesujący spektakl, nawet pomimo zamazanych niektórych fotografii. A tak istnieje obawa, iż obraz przedstawienia rozmyje się w pamięci niczym Robin Williams u niepoprawnego Allena.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji