Zaległa lekcja polskiego
Powódź artykułów o Czesławie Miłoszu. Zalew informacji - wszystkie spóźnione, wiele niepełnych. Odrabiamy zaległości z gorliwością neofity i to jeszcze niepewnego ile można i ile wypada wierzyć po nowemu... Czasami to wzruszające, czasami nużące, czasami śmieszne. Wszyscy dziś z jego pokolenia przypominają sobie, że był, żył - i świetny! Najświetniejszy polski poeta!... Sypią wspominkami: kiedy już powiedziałem to i tamto, on wyraził się w te a te słowa... W tym hałasie nagłym ojczyźnianym popaździernikowym, rzecz naturalna, zaskakujące jest przecież zjawisko obudzenia zainteresowania najszczerszego bardzo powszechnego, po prostu - Polakiem nieznanym. Zatem: tłum pod księgarnią św. Wojciecha, tłumy na listach zapisów na jego "Dzieła". Tłumy na licznych wieczorach poetyckich, montażach poezji, monodramach. I przepisywanlie wierszy, jak za okupacji, łańcuszkową metodą. I wypożyczanie tonów eseistyki - po staremu, pół-konspiracyjnie... To wszystko, a nie to co się o nim pisze i jak - waży. Bardzo waży. Buduje się z tego kapitał dobrej woli i kapitał powrotu do tradycji. Wola łatania dziur w polskiej kulturze w skali tak ogromnej, wola nie manipulowana, oddolna może stać się motorem spraw, o których jeszcze się nam nie śni. Ale o tylu innych nie śniło się również. To Miłosz właśnie: ("Traktat moralny" 1947) -
"A choćbyś był jak kamień polny
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg
lawiny.
Łagodź jej dzikość, okrucieństwo.
Do tego też potrzebne męstwo."
W powodzi pisanych i mówionych miłoszianów polskich teatr ma miejsce wcale niepoślednie. Były już zestawy Gustawa Holoubka, Zbigniewa Zapasiewicza, Daniela Olbrychskiego, Eugenii Herman (w Teatrze Polskim), jest - spektakl, w Teatrze Adekwatnym na Brzozowej. Normalny, w ramach repertuaru, obok Brechta ("Człowiek jak człowiek"), Wasiliewa ("Tak tu, cicho o zmierzchu"), Saint-Exupery'ego ("Mały książę"). Z dyskusjami po przedstawieniu, jak zwykle tutaj, na drugim piętrze Stołecznego Klubu Nauczyciela na Starówce. Pomiędzy innymi imprezami SDKN jako to: w lutym, pokazem filmu "Hair", wieczorkami tanecznymi, dyskoteką, pokazem filmu "Obcy - 8 pasażer Nostromo", filmu "Constans" oraz dyskusją pt. "Kilka uwag o Solidarności" (red. Jan Zarański, doradca NSZZ Solidarność, Oddział Mazowsze).
Miłosz w teatrze, chociaż nie napisał dla teatru ani słowa. Miłosz sprzed lat trzydziestu czterech. 8 lutego w niedzielę o godz. 18.00 Henryk Boukołowski i Wojciech Feliksiak (adaptacja i reżyseria) dali oto premierę "Traktatu moralnego". Utwór pisany wierszem z końca roku 1947, publikowany w kwietniowym numerze krakowskiej jeszcze "Twórczości" w r. 1948, powtórnie... 26 października 1980 w 43 numerze mojej macierzystej "Kultury". Utwór z tamtych lat, czytelny dla wszystkich, - ale oczytanych, dla wszystkich - ale bardziej dla tych co byli już dorośli WTEDY, dla wszystkich ale po TAMTYCH, bezpośrednich doświadczeniach. Traktat moralny, i owszem, a też i obywatelskie, polityczne, duchowe przesłanie do współrodaka (byle myślącego - to warunek, zresztą stały warunek percepcji Miłosza). Utwór reprezentatywny, wręcz wykład, ale wykład z początków drogi poety, która jaka będzie - okaże się wkrótce, boleśnie dla biografii, dobroczynnie dla twórczości.
Utwór zatem i świetny i jeszcze - niekontrowersyjny, ale - przede wszystkim - poetycki sensu stricto. W teatrze. - Doświadczenie? Eksperyment? Moda? Hołd dla ogólnej hossy? .
Okazało się, że POTRZEBA. Pilna, nagląca potrzeba wypełnienia luki informacyjnej.
Na scenie dwu aktorów - Bogusław Parchimowicz i Piotr Probosz - i flecistka. Mówiąc kolejno: flet, jeden, drugi, choć czasami głosy trojga (z fletem) nakładają się. Na podłodze krzyż z płócien przyniesionych uprzednio jako rulon - brzemię. Krzyż, a może - droga?
I to właściwie wszystko. "Gdzież jest poeto ocalenie? Czy coś ocalić może ziemię? Cóż dał tak zwany świt pokoju? Ruinom trochę dał powojów, nadziejom gorycz, sercom skrytość".
Fragmenty "Traktatu moralnego" mówi się tu w dialogu dwu dialektycznie spierających się ludzi. Młodszy, poeta, jest nadzieją Miłosza, jemu przypadają słowa żarliwe, profetyczne, subtelne. Starszy - nazwany Odsyłaczem - to zwątpienie, sceptycyzm. Jedno i drugie z tego samego poematu. Czytelnie, po szkolnemu, rozdzielone, rozszczepione na dwa ja. Starszy ponadto (Parchimowicz) komentuje, objaśnia, tłumaczy. Znów - jak w szkole. Skoro tylko w tekście pada nazwisko Sartre, Bergson, Sorel - już mamy, na boku, stosowną informację encyklopedyczną. Egzystencjalizm -proszę bardzo: kierunek filozoficzny, który...
- elan vital - po francusku - ...la civilisation des punaises
- a fe, aż pluskiew... i tak dalej, aż po Ding am sich i Jądro ciemności. Wykład. Traktat. Lekcja. Z wszystkimi konsekwencjami tegoż. Ze świadomością, że lekcja z MAŁO ZNANEGO, że warto stosować podpórki. Poezji Miłosza to nie wzbogaciło, pytać warto jedynie, czy nie zdołało jej zepsuć.
Na tę odpowiedź czekałam do końca spektaklu, do dyskusji (z której nikt z widzów nie uciekł). Z dyskusji okazało się, po kolei: nikt na sali nie czytał niczego z Miłosza. "Traktat moralny" chętnie by - po przedstawieniu - kupili, przepisali, zdobyli. Nie wiedzą czy reżyser coś zmienił, biorą rzecz z dobrodziejstwem przypisów, komentarzy, wyjaśnień. Za te komentarze wdzięczni są najbardziej. Chcą najpierw poznać, potem się delektować, spierać, rozumieć po swojemu. Ten dialogowany poemat z przypisami na flet, dwu aktorów i krzyż traktują jako bryk z Miłosza, niezbędny dla edukacji literackiej, tak spóźnionej. Woleliby może czytać, ale skoro nie ma gdzie przeczytać, chcą słuchać.
Tyle zdołałam wydobyć sentencji z licznych głosów, jakie padły w rozmowie po przedstawieniu. Wszystkie moje zastrzeżenia co do zasadności grania "Traktatu moralnego" jako scenariusza teatralnego muszą upaść wobec wymowy społecznej tego faktu. Nie da się jej zlekceważyć, świadczy o potrzebie, której niezaspokojenie byłoby kolejnym błędem, kolejnym grzechem wobec polskiej literatury, która - co przyznają dziś triumfalnie najzacieklejsi niegdyś (nie tak dawno) tropiciele tekstów Miłosza jest jedna i niepodzielna. Miło to słyszeć, czytać, ale skoro tak: odrabiajmy tę zaległość serio. Bez laurek, ale tekstami. Dostępnymi na rynku.
Mały teatr Adekwatny (off off Broadway - czy jeszcze?) próbuje to robić nader skromnymi siłami porywając się na karkołomne pomysły (poemat!!!) - przecież daje tę lekcję, zaległą, z języka polskiego. I cokolwiek by o niej nie powiedzieć, jaka jest a jaką się jej być nie udało, jest WAŻNA. Ważniejsza niż kolejne dramaty reportażowe z życia i faktu, takie ostre i poświadczające naszą gorzką świadomość i wiedzę o tym jak było czy jest - niedobrze. Miłosz jest na tak, bo jest za myśleniem, bo każe się kontrolować, bo nie zwodzi żadną nadnadzieją, ale Miłosz przede wszystkim wtedy jest, kiedy JEST.
Aktorzy w Adekwatnym mówią jego tekst, na swoją modłę, ale ten tekst opakowany w wyjaśnienia jak w kokon, po prostu dotarł do wielu uszu. Na kolejnych spektaklach dotrze do następnych. Ile z tego osiądzie w sercu i umyśle słuchających, scedzi się w refleksję - nie wiadomo jeszcze. I zresztą - lekcje polskiego do tego nie służą. Ale bez nich trudniej przyszłoby nam czytanie czegokolwiek.