Artykuły

Pamięci Zbigniewa Zapasiewicza

- Spektakl zadedykowany jest pamięci Zbigniewa Zapasiewicza, który był naszym mistrzem i naszym przyjacielem - mówi ANTONI LIBERA, reżyser spektaklu "Szczęśliwe dni/Końcówka" w Teatrze Polskim w Warszawie.

Reżyser Antoni Libera opowiada o spektaklu "Szczęśliwe dni/Końcówka" wystawianej na deskach Teatru Polskiego w Warszawie:

Antoni Libera: Zawsze kusiło mnie zestawienie tych dwóch sztuk, z powodów o których jeszcze powiem parę słów. "Końcówkę" miałem zrobić ze Zbigniewem Zapasiewiczem w ślad za przedstawieniem zrobionym w Teatrze Powszechnym "Zapasiewicz gra Becketta". Z wiadomych powodów, nie doszło do tej realizacji, los na to nie pozwolił. Wówczas z Olgą Sawicką, która była żoną Zbigniewa Zapasiewicza, podjęliśmy taką decyzję, żeby zrobić takie przedstawienie, w którym ona - osobiście związana ze Zbigniewem - odda mu hołd indywidualnie, a "Końcówka", w której Zbigniew miał grać, zostanie wykonana przy udziale Andrzeja Seweryna - najgodniejszego zastępcy Zbigniewa Zapasiewicza. No i w ten sposób dochodzi do tej realizacji, dlatego też ten spektakl, cały ten dyptyk zadedykowany jest pamięci Zbigniewa Zapasiewicza, który był naszym mistrzem i naszym przyjacielem. To są, można powiedzieć, przyczyny i geneza powstania tego przedstawienia.

Dlaczego razem "Szczęśliwe dni" i "Końcówka"? Dlatego, że przede wszystkim, te dwie sztuki doskonale łączą się, komponują się pod względem wizualnym. W "Szczęśliwych dniach" mamy obraz spalonej ziemi pod słońcem, czyli rodzaj krajobrazu w naturze, a w "Końcówce" jest to przestrzeń zamknięta, przestrzeń w jakimś schronie, gdzie jest nieokreślone światło, światło sztuczne, a więc mamy jakiś obraz człowieka w kulturze, w cywilizacji, w czymś, co człowiek sam dla siebie zbudował. No i w obu tych przestrzeniach los człowieka jest podobny, nie ulega zmianie, mimo tej cywilizacji, którą człowiek postawił na ziemi, to jego los nie uległ większej zmianie - to jest pierwszy czynnik. Drugi czynnik jest taki, że "Szczęśliwe dni" są sztuką, jak to sam Beckett mówił, liryczną o jednostce ludzkiej, kiedy Beckett pisał sztuki monologowe odwoływał się do języka angielskiego, pisał je pierwotnie po angielsku, ponieważ był to jego język pierwotny. "Końcówka" jest napisana po francusku i jest sztuką raczej obiektywistyczną, jest sztuką zespołową, która opisuje człowieka jako członka zbiorowości, członka gatunku ludzkiego, czyli jedna sztuka prezentuje oblicze człowieka jako jednostki, a druga, można powiedzieć, człowieka jako gatunku. Wreszcie mamy jeszcze aspekt, taki, że Beckett bardzo wyraźnie rozgraniczał sztuki, które pisał dla aktorek i dla aktorów, czyli pierwiastek męski i pierwiastek żeński. Sztuka "Szczęśliwe dni", odwołuje się do pierwiastka żeńskiego. Jest celebracją pewnego archetypu kobiecości. Z kolei "Końcówka" jest sztuką, par excellence, męską, są trzy postacie męskie, postać kobieca jest, można powiedzieć, marginesowa, a czołową postacią jest rola Hamma, którą właśnie kreuje Andrzej Seweryn. Tutaj jest bardzo dużo kuszących zestawień, które dopełniają obraz ludzkości, który był głównym, i można powiedzieć, jedynym tematem całej twórczości Becketta, czy to była twórczość dramatyczna czy twórczość prozy. To była próba stworzenia współczesnego mitu człowieka, człowieka w nowożytności. To jest próba stwierdzenia czym ten los w cywilizacji zmienił się od losu człowieka, który tej cywilizacji jeszcze nie zbudował lub zaczynał dopiero budować.

Eliza Gryszko: Proszę zdradzić jak się Panu pracowało z dziełem Becketta, a zatem pisarza znanego z zawierania w didaskaliach bardzo dokładnych wskazówek i regulacji tego, co według jego wizji powinno się dziać na scenie. To ułatwia czy ułatwia pracę reżyserowi?

Antoni Libera: Powiem, że ani tak, ani tak. Ja pojmuję rolę reżysera, w przypadku oczywiście sztuk Becketta, jako rolę dyrygenta przed orkiestrą. W partyturze wszystko jest zapisane i wydawałoby się, że jeden utwór muzyczny brzmi za każdym razem tak samo, a jednak doświadczenie nas uczy, że kiedy jeden dyrygent, czy kiedy drugi dyryguje, to jest różnica, chociaż melodia jest wciąż ta sama. To jest właśnie to, nad czym ja pracuję. To jest praca z materią ludzką, uruchamianie w aktorach, tego co nazywam melodią kwestii, bo to są przecież bardzo muzyczne teksty oraz ruch sceniczny, który z kolei jest podobny do choreografii, tak jak się robi balet. Są tu policzone kroki, czas, sekundy. Oczywiście ja do tego nie podchodzę tak formalistycznie, ze stoperem, ja to mam trochę w głowie, po prostu wyczuwam kiedy to jest właściwe czy niewłaściwe tempo, żeby nie było tak zwanych "dziur" między kwestiami, a czasem kiedy pauza musi być dłuższa. To jest połączenie roli choreografa, repetytora śpiewu i oczywiście kogoś, kto rozumie dokąd to wszystko zmierza. W tym sensie ta ostatnia rola to rozumienie Becketta jako jego tłumacza, interpretatora i komentatora.

EG: Czy przedstawienie "Szczęśliwe dni. Końcówka" wpisuje się w popularny i wyraźnie obecny w dyskursie publicznym, szczególnie w filmowym, motyw zakłady, katastrofy?

AL: Obie sztuki są napisane ponad 50 lat temu, "Końcówka" w 1957 roku, a "Szczęśliwe dni" w 1961 roku. Można powiedzieć, że nastroje apokaliptyczne to nie jest żadna nowinka, były one bardzo obecne po II Wojnie Światowej, po Hiroshimie, po Zagładzie, po hekatombie ofiar, które przyniosła II Wojna Światowa, po tym totalnym zburzeniu. Niewątpliwie Beckett tego nie ukrywał, zresztą pod koniec wojny pracował w Czerwonym Krzyżu i był świadkiem nalotów na wybrzeżu Francji, także on miał posmak. Oczywiście to nie było współmierne z tym, co miało miejsce tu, niemniej on widział zburzone miasto, napisał na ten temat tekst. Niewątpliwie to gdzieś tkwiło w jego świadomości i z tego wywodzą się elementy wizji, bo to są tylko rekwizyty, do których on się odwołał. Nie uważam, żeby to było coś nowego. Można powiedzieć, że był tu prekursorem tego; wcześnie zorientował się, że wszystko idzie ku jakiemuś - nie chcę nazywać tego zagładą bo pompatycznie brzmi - całkowitemu zawaleniu się tej cywilizacji. Przeczuł, że jest moment przesilenia, a jako człowiek urodzony na początku XX wieku, widział że coś się kończy, że kończy się przestrzeń metafizyczna, religijna, że to ulega korozji, że może się odrodzi, ale nie wiadomo jak. Świat został odczarowany, teraz religią jest nauka, która robi z nas nie już istoty duchowe, tylko kupki materii, mam na myśli genetykę. Wszystko można zredukować do bodźców neurologicznych, ale to oznacza, że odchodzi humanizm. Człowiek został skrajnie zmaterializowany, w optyce świadomości scjentystycznej. Beckett z tego wywodził swoją filozofię. I jeżeli skonfrontować to z teorią słynnego fizyka Hawkinga, że weszliśmy w okres wielkiej przemiany, która może trwać nawet 500 lat, Beckett postrzegał właśnie w takich kategoriach. W tym sensie możemy widzieć Becketta, jako pisarza, który urodził się u progu tej przemiany, o której nie wiadomo jak długo będzie trwała i czym się zakończy. On tego nie przesądza. Żadna z jego sztuk nie mówi o zagładzie w kategoriach science-fiction. Beckett podkreślał w swoich utworach, czy w nielicznych swoich wypowiedziach, że perspektywa śmierci jest zawsze hipotezą, ponieważ nikt nie przeżył śmierci, w myśl słynnego zdania Parmenidesa, który mówi, że dopóki jesteśmy śmierci nie ma, a jak jest śmierć to nie ma nas. No, więc taka oddalająca się perspektywa, że koniec jest hipotezą, przeczucie tego końca, to nie jest rzeczywistość faktyczna. To jest takie zbliżanie się do pewnej granicy.

EG: Jakie ma Pan plany artystyczne na najbliższą przyszłość?

AL: Nie mam żadnych planów teatralnych w tej chwili. Natomiast zrobiłem nowy kanon poezji Kawafisa, który ukaże się za miesiąc w wydawnictwie Znak, w serii poetyckiej. To będzie pierwsze polskie tłumaczenie, inne, nowe, po tłumaczeniu Zygmunta Kubiaka.

EG: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji