Artykuły

Trzymajcie się tej myśli

"Wielki Wybuch" w reż. Petera Greenaway'a w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Pisze Maryla Zielińska w Teatrze.

Przeglądając po powrocie z wakacji stare gazety, natknęłam się na informację, że Centrum Nauki Kopernik poszukuje wolontariuszy tancerzy do plenerowego widowiska "Wielki Wybuch", które na jego otwarcie przygotowuje Peter Greenaway. Termin zgłoszeń - 28 września - jeszcze nie upłynął. Zarejestrowałam się przez stronę, trzeba było uzasadnić, dlaczego chce się wziąć udział w projekcie. Napisałam, że dla Greenawaya, no i coś w stylu, że Centrum rokuje na bycie żywym miejscem. Wzięli mnie! Zgłosiło się blisko pięćset osób, przyjęto dwieście pięćdziesiąt.

Mniej więcej tydzień później zaproszono nas na spotkanie "z Reżyserem" do Teatru Polskiego. To nie miała być próba, ale przedstawienie projektu i informacja o szczegółach przygotowań. Potraktowano nas poważnie, byli dyrektorzy Kopernika i Teatru Polskiego, no i przede wszystkim Saskia Boddeke, współautorka przedsięwzięcia, która żywo opowiedziała o pomyśle w zastępstwie reżysera, który się mocno spóźniał.

Dowiedzieliśmy się, że zaistniejemy w drugiej części widowiska - święcie rodzaju ludzkiego. Pierwszą wypełnią projekcje na północnej ścianie Centrum. Będzie to komputerowa animacja złożona z trzech przeplatających się ciągów narracji: portrety naukowców, artystów, humanistów, którzy przyczynili się do rozwoju naszej cywilizacji; sześć mitów o początku świata, pochodzących z różnych kultur i czasów (Chiny, Nowa Zelandia, Ameryka Południowa, Afryka, Grecja, Izrael); odliczanie pierwiastków od copernicum (liczba atomowa 112) do wodoru (liczba atomowa 1). Przewodniczką po tym świecie jest dziewczynka zadająca sobie odwieczne pytania ludzkości: dlaczego tu jesteśmy, o co tutaj chodzi, dokąd zmierzamy, dlaczego istnieje coś, dlaczego jest nic.

Wszystkie wątki będą spuentowane przez opowieść o Wielkim Wybuchu, fajerwerki i nadejście tancerzy ze wszystkich stron budynku, także z dachu. Pochód ludzi na tle tysiąca twarzy z całego świata wyświetlanych na ekranach. Ta część dotyczy tu i teraz, więc odbędzie się przy muzyce granej i śpiewanej na żywo. Wszyscy wykonawcy będą ubrani na biało, tancerze idący wśród widzów będą nieść duże białe balony ze światłem w środku. Tancerze będą powtarzać sekwencję siedmiu ruchów. Są one formą medytacji i zaproszeniem do zwiedzenia Centrum Nauki Kopernik skierowanym do widzów.

Saskia przestrzegła życzliwie: "Waszym zadaniem nie będzie budowanie pojedynczych ról, macie być zwartym, silnym tłumem. Bądźcie sobą, nikogo nie udawajcie, nie przebierajcie się". Niemniej padło pytanie z widowni, czy jeśli ktoś się wyróżni w tłumie, ma szansę zaistnieć w innych projektach Greenawaya. Szczerze rozbawiony Peter stwierdził: "Wasza zabawa jest podstawą sukcesu widowiska. Cieszę się, że widzę tylu chętnych do tańca, tak dużo radosnych twarzy. 5 listopada ma padać, wasze białe stroje i balony dobrze skomponują się z deszczem. 5 listopada w Wielkiej Brytanii to dzień prochu (Guy Fawkes Day), trzymajcie się tej myśli".

Bez zmrużenia oka złożyliśmy oświadczenia o nieodpłatnym udzieleniu Centrum Nauki Kopernik prawa do rozpowszechniania swojego wizerunku.

Podzielono nas na pięć grup, które na początku miały pracować osobno. Dwa dni przed pierwszą próbą odbyliśmy obowiązkowe szkolenie BHP, ci z lękiem wysokości musieli się przyznać - nie pójdą na dach. Podobnie dzieci. Wtedy też dostaliśmy identyfikatory z napisem "ARTYSTA"!

Na pierwszą próbę 30 października mieliśmy zabrać ze sobą ciepłe, białe ubrania (spodnie, kurtki, bluzy, płaszcze) oraz ciepłe, zimowe buty (najlepiej górskie) w kolorze ciemnobrązowym lub czarnym. Po próbie przewidziano oględziny ciuchów, które przynieśliśmy z domu, przez kostiumolożki i przymiarkę przygotowanych przez nie strojów. Kolejne próby 31 października oraz 2, 3 i 4 listopada.

Spotkaliśmy się na pierwszej próbie w wielkiej magazynowej powierzchni Kopernika na poziomie minus jeden. Stanowiliśmy niezłą menażerię, przeważali młodzi ludzie, ale nie brakowało starszych, dzieci, całych rodzin - duzi, mali, chudzi, grubi, myszowaci, ekstrawaganccy. Rzucali się w oczy ci z napinką na taniec. Ubrani odpowiednio, rozciągający mięśnie, podrygujący, spięci. Reszta nastawiona na zabawę, przygodę - żywioł. I ci zdominowali grupę. Rafał Betlejewski założył nasz profil na Facebooku - "Tańczę w Wielkim Wybuchu". Szybko okiełznało nas sześć holenderskich tancerek, które zaczęły ćwiczyć z nami układ siedmiu ruchów. By ułatwić nam pracę, wytłumaczyły, co one znaczą. Generalna uwaga była taka: patrzeć wyraźnie w tłum widzów (około sześciu tysięcy na każdym spektaklu), przez który będziemy iść, mieć błysk w oku i uśmiech na twarzy, krok ma być długi i energiczny.

Pierwszy ruch: energiczne dotknięcie otwartą prawą dłonią czoła i wzniesienie ręki do góry łukiem - radosny krok w przyszłość jakby nas wiatr popchnął.

Drugi: prawa ręka idzie do przodu, zatacza kółko jakby chciała kogoś przed nami ująć za głowę i popchnąć go łagodnie do przodu.

Trzeci: jakbyśmy dostali wiatr z przodu, głowa opada na prawe ramię, zatacza się do tyłu, na lewe ramie i opada w dół razem z tułowiem do raptownego przykucnięcia, ręce opierają się na kolanach.

Czwarty: podnosimy się przez figurę nazwaną "wschodem słońca" - jedna ręka po drugiej wyprostowane zataczają koło jakby szły po widnokręgu, chcąc złapać słońce i podać je osobie, która idzie za nami; w tym ruchu odwracamy się do tyłu przez prawe ramię.

Piąty: odkręcamy tułów do tyłu przez prawe ramię i klaszczemy, jakbyśmy chcieli kogoś obudzić i dać znak - idź za mną.

Szósty: wracamy do poprzedniej pozycji i wyraźnie czekamy nieruchomo na tego kogoś.

Siódmy: odwracamy się przez lewe ramię, przykucamy i łagodnie wyciągamy do przodu lewą rękę, jakby chcąc coś podać na dłoni drugiemu człowiekowi.

I od początku. Ćwiczyliśmy układ najpierw jednocześnie, potem w kanonie, to znaczy kolejne osoby wykonywały kolejny ruch, narracja stawała się płynniejsza, ale bardzo trudno było się zgrać. Przyszedł pierwszy kryzys: to chyba nie dla mnie - podźwignęłam się myślą o spotkaniu z Greenawayem. Obejrzeliśmy projekcje, posłuchaliśmy, jak to będzie wyglądać w plenerze, no i zaczęliśmy

Na trzeciej próbie holenderskie tancerki poprosiły, żebyśmy powtarzali za nimi rozmaite ruchy, których dotychczas nie ćwiczyliśmy. Rozeszły się wśród nas, przyglądały, wskazywały na niektórych i prosiły ich o przejście na bok. W ten sposób odbyła się pierwsza selekcja - tych lepszych, co pójdą na dach i będą schodzić, tańcząc układ na rampie biegnącej zygzakami po ścianie budynku, by na koniec stanąć na scenie, na tle ekranów, w pełnym świetle reflektorów, naprzeciwko kamer telewizyjnych. Dwie grupy zostały na dole. Ja też.

Zejście z dachu jedną grupą było za długie, zupełnie niedramatyczne. Podzielono ją więc na trzy - jedna schodziła z jednej strony, druga z drugiej strony budynku i zatrzymywały się z tyłu ekranów, gdy trzecia wchodziła bezpośrednio na scenę. Ci wybrańcy przeszli jeszcze jedną selekcję. Na tle ekranów, w pełnym świetle, było po prostu widać, komu gorzej idzie albo kto się wygłupia. Ściągnięto ich szybko ze sceny. Te trzy grupy nie mogły oglądać widowiska w trakcie jego trwania, czekały na wejście za ekranem. My na dole mogliśmy! Poza tym tylko my nieśliśmy balony i potem długo pod sceną wykonywaliśmy w miejscu nasz układ, krzycząc co i raz "wow".

Na tej samej próbie pojawili się polscy bębniarze, holenderska śpiewaczka i aktorka, która podawała polski przekład tekstów (nie wszystkich) użytych w projekcji po angielsku. Przygotowane wcześniej elementy zaczęły się spotykać, komponować, poczuliśmy siłę kreacji. Przed generalną włożyliśmy kostiumy. Wyglądaliśmy odlotowo, biali jak kosmici, w fantazyjnych zestawieniach ciuchów. Teraz dopiero było widać siłę naszej masy, opanowaliśmy Centrum. Zaczęły się wśród nas kręcić media, udzielaliśmy wywiadów, dawaliśmy się fotografować, filmować.

Na próbę generalną przyjechał Peter Greenaway, załamała się pogoda, zaczęło siąpić, zszarzało. W dniu premiery lało od rana i tak było w zasadzie w kolejne dwa dni, gdy graliśmy spektakl. Trawa rozmiękła, pojawiły się błoto i kałuże. Nazwaliśmy się grupą błotną, a potem bagienną. Mogliśmy owinąć folią nogi, by kostiumy się nie brudziły, ale nie wolno nam było zakładać przeciwdeszczowych peleryn. Trochę nas ubywało z przedstawienia na przedstawienie. Gdy widowisko się zaczynało, wychodziliśmy bocznymi drzwiami na nadwiślański bulwar, by niezauważenie dostać się za konstrukcję widowni, gdzie rozstawiono dla nas namiot. Tam mieliśmy skryć się przed oczyma publiczności, ale nie dało się nas upilnować, łaziliśmy wokół - okazało się, że w graniu najgorsze jest czekanie na swoje wejście. To przejście do namiotu było swoistym happeningiem. Wymagało od nas długiego marszu bulwarem aż do szpitala przy ulicy Karowej i powrotu Wisłostradą. Nasza kosmiczność robiła wrażenie na przechodniach i kierowcach wyjeżdżających z tunelu samochodów. Machali do nas przyjaźnie, trąbili.

Po generalnej zmieniły się przejścia grup na ścianie, po premierze zakończenie - tak by wyostrzyć samą kodę i dać publiczności wyraźniejszy sygnał do oklasków. Zorientowaliśmy się, że przed widzami, którzy zgodnie z intencją twórców ruszyli za naszym pochodem, tuż przed budynkiem ustawiono zapory. Nie zaproszono nas na bankiet, sami się zorganizowaliśmy w podgrupy i poszliśmy w miasto.

Po drugim przedstawieniu w sali prób spotkali się z nami Peter Greenaway i Saskia Boddeke. Mogliśmy się z nimi sfotografować. Był ogólny entuzjazm, najlepiej wyrażony w wyskakaniu i odśpiewaniu "We Will Rock You Queen".

Po trzecim, ostatnim, spektaklu spotkała się z nami Saskia i nasze trenerki. Każdego z nas ucałowała z dubeltówki, wręczyła certyfikat uczestnictwa z podpisami swoim, Petera i Rikke Mechlenborg (szefowa tancerek) oraz CD. Niestety nie z nagraniem naszego spektaklu, tylko z odliczaniem pierwiastków. Została nam smycz z identyfikatorem "ARTYSTA".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji