Kankan na Zwierzyńcu
"Królową przedmieścia" dawano w Teatrze Zagłębia w upalne czerwcowe popołudnie, co nadzwyczajnie wprost korespondowało z uczuciami publiczności. Wodewil bowiem - a i wodewil Konstantego Krumłowskiego także - ma to do siebie, że jest jak plaster dla zbolałej aktorskiej duszy - zawsze będzie się podobać i zawsze pozwoli odnaleźć się ludziom po obydwu stronach rampy.
"Królową" przygotowano w Sosnowcu nie szczędząc sił, wyobraźni i pieniędzy, których, w kwocie całych 100 mln dołożyło, kochające swój teatr, miasto.
Na scenę powędrował cały niemal zespół (dyrektora Klemensa, nie wyłączając), stery powierzono reżyserowi Teatru Wielkiego w Warszawie (ale urodzonemu w Sosnowcu), znawcy falbaniastej muzy - Zbigniewowi Bogdańskiemu, zaś choreografię - najbardziej ukochanemu przez artystów całego Zagłębia i Śląska (sic!) człowiekowi - Henrykowi Konwińskiemu. Alicja Kuryło przyodziała sceniczną gromadę zgoła brawurowo (zważywszy ogólną mizerię), zaś kierownictwa prawdziwej, żywej orkiestry podjął się Bogumił Pasternak.
No i opłaciło się, bo powstało widowisko pełne fantazji, żywiołowo-liryczne (gdzie trzeba), radosne i melodyjne, także za sprawą wiecznie żywego mistrza Leona Schillera, którego adaptację wykorzystano.
"Królowa przedmieścia" to nie jest utwór do poważnych dywagacji teatrologicznych, tylko do ogólnej zabawy, którą to prawdę w Teatrze Zagłębia zrealizowano z doskonałym skutkiem. Napracował się uczciwie cały zespół, ale że liczny, to go, niestety, w całości wymienić nie da rady. W roli reprezentantów spijających miód wystąpić więc muszą: Krystyna Gawrońska (Mania) - za urodę, klasę oraz autentycznie piękny głos, którym operuje jak prawdziwa primadonna. Iwona Fornalczyk - za urodę i wyrazistą indywidualność (Helcia) sceniczną, którą "wybiła" ją z tłumu oraz za umiejętności wokalne, Wojciech Leśniak - za udany portret Zygmunta, którego potraktował całkiem serio; a więc głębiej i prawdziwiej niż sobie pewno sam Krumłowski zamarzył, oraz za "Dymek z papierosa". Zbigniew Leraczyk (Stefan) za kolejną, pełną wdzięku i autentycznie sympatyczną, postać malarza oraz za duet z gitarą (Leraczyk był od gitary lepszy). Adam Kopciuszewski za stworzenie prawdziwie zabawnej postaci Majcherka i zalety głosu.
Całość podobała się umęczonej życiem publice, któż by więc zwracał uwagę na drobiazg. A recenzent musi; więc tylko dla porządku przyczepi się do dekoracji w I i III akcie, które - choć ładne - trochę były jednak za obfite i utrudniały ruch sceniczny (Konwiński jak wiadomo, potrafi, ale nie było mu łatwo) Nie zgrały się także - mimo szczerych wysiłków - plan sceny i plan orkiestronu, co spowodowane zostało małą liczba wspólnych prób. Ale mamy nadzieję, że po paru spektaklach wszystko przybierze odpowiednie prporcje.