Artykuły

Emigranci

"Jezdem" - to pierwsze słowo jakie pada ze sceny, przekręcone, śmieszne, ale określające może "jakość", czy "sposób" istnienia wypowiadającego.

"Jezdem" - zamiast się roześmiać - myślimy. O tych dwóch z sutereny. O ich problemach, które są i naszymi problemami, o ich świecie, na którym my również żyjemy. Trzeba nam było pokazać, może przypomnieć, abyśmy pojęli swoją sytuację, my rzekomi nieemigranci, żyjący tu, w świecie z muchami.

"Emigranci" Sławomira Mrożka to z pewnością jeden z najlepszych współczesnych utworów scenicznych; ze względu na problemów, jak i możliwość dotarcia do tzw. szerokich rzesz odbiorców. Czy ktoś zastanowi się nad treścią "Emigrantów" czy nie i tak z teatru wyjdzie zadowolony. Jeśli już tutaj jesteśmy to warto podkreślić, że "Emigranci" to utwór o dwojakim charakterze - jest płytki i głęboki zarazem, śmieszny i tragiczny, kasowy a jednocześnie o wielkich wartościach.

Pomijając całą (tanią) warstwę rozrywkową, humorystyczną, "Emigrantów" można "rozpatrywać" z dwóch punktów widzenia. Po pierwsze - dramat ten wolno zaliczyć do plejady utworów z gatunku literatury tzw. "obrachunkowej". W tej konwencji mieści się on nawet obok dramatów romantycznych (np. III cz. "Dziadów", "Nie-boskiej komedii"), zaś szczególne podobieństwo wykazuje do "Wesela" St. Wyspiańskiego. Również ci nieszczęśliwi bohaterowie, również próba pobratania się "panów z ludem", znowu ta niemoc wynikająca z braku porozumienia, z braku wspólnej płaszczyzny odniesienia, z braku wspólnej rzeczywistości (choć tak pozornie jednakowej). Inteligent rzuca hasłami, unosi się na falach swojego krasomówstwa i chociaż "rozumie" rzeczywistość (tym zresztą góruje nad swoim towarzyszem) to jednak rzeczywistości nie tworzy. A robotnik, to jakby współczesny wizerunek Szeli, człowieka, który problemy egzystencji jednej klasy społecznej (tzn. chłopstwa) stawiał wyżej od problemu narodowowyzwoleńczego. Było to oczywiste - bat chłostający go po karku należał do polskiego pana; nie obchodziły go wielkie sprawy, wielkie idee wyzwolenia narodu, bo tenże "naród" był jego ciemiężcą.

- Ty mi tylko daj siedem niedziel w tygodniu, płatnych niedziel - powie XX - a będę cię po rękach całował jak księdza. Ta krótka wypowiedź charakteryzująca stosunek robotnika do życia przypomina mi nieodparcie jeszcze jedną postać z "Wesela" - Jaśka - jego marzenia o pawich piórach, o sielankowej przyszłości zasadniczo niczym się nie różnią od pragnień XX.

Pamiętamy na pewno zakończenie "Wesela" - hipnotyczny taniec, klęska - tutaj, w "Emigrantach" wręcz ordynarne chrapanie i płacz. Oczywiście, w "Emigrantach" zakończenie to jest wieloznaczne: AA płacze - wie, że oszukuje siebie i towarzysza, że owo "powstanie" (użyjmy celowo nomenklatury "Wesela") o sprawiedliwe, szczęśliwe jutro jest nierealne. XX chrapie, bo nie obchodzą go te "wielkie" problemy, rano idzie do pracy... szkoda mu czasu na podobne rozmyślania. On nie lubi myśleć o myślach.

Porównując "Emigrantów" Mrożka do "Wesela", akcentując, że porównanie takie możliwe jest również w odniesieniu do wielkiej dramaturgii romantycznej (a to ze względu na wspólne założenia - próba rozwiązania ważnych problemów natury społecznej czy politycznej) można narazić się na wyśmianie. Jak to, Mrożek - szyderca, burzyciel tradycji narodowych i takie skojarzenia...

Ależ tak, to ten sam Mrożek rezygnujący jednak z dotychczasowej broni - groteski. "Emigranci" to poważna, głęboka refleksja, próba dania odpowiedzi w jakiś sposób wyjaśniającej zagadnienie ciągłego rozdźwieku między klasami społecznymi, próba udowodnienia, że rozdźwięk ten jest nadal aktualny.

Wydaje mi się, że "Emigranci" to jednocześnie tragedia człowieka współczesnego w szerokim tego słowa znaczeniu. I chyba w tym momencie Mrożek dotyka w jakiś sposób problemów związanych z filozofią egzystencjalną. Alienacja człowieka - jego obcość, nietutejszość, niemożność porozumienia; jego wolność, która obraca się przeciwko niemu.

Bo chodzi tutaj może nie tyle o "zwykłą" emigrację, wyjazd do innego kraju (byłby to problem znacznie węższy, będący niejako pretekstem do rozważań nad zagadnieniami społecznymi, zresztą, wydaje mi się, że taką funkcję również pełni), ale o naszą emigrację wewnętrzną. Dlatego napisałem o rzekomych nieemigrantach. O rzekomych, bo istnieją tylko emigranci. Dążymy nieustannie do czegoś, uciekamy przed czymś - każdy we własnym zakresie. Na dobrą sprawę każdego z nas interesują tylko własne sprawy, każdy z nas jest małym(?) egocentrykiem, dla którego inni to obcy, bo nie pomagają mu w realizacji jego planów, marzeń.

Ta ciągła pogoń to realizacja wolności, inna rzecz, jakie są jej konsekwencje. Według Mrożka, człowiek realizując swoją wolność staje się jej niewolnikiem. Człowiek jest niewolnikiem własnej wolności - zbyt mocno przywiązuje się do pewnych elementów przejściowych (np. pieniędzy, rzeczy), które zamiast funkcjonować na zasadzie środków stają się celem samym w sobie.

"Emigranci" to dramat uniwersalny, bo określający i scenerię, w jakiej toczy się akcja (scenografia A. Markowicza była chyba całkowicie wierna didaskaliom dramatu) i typy bohaterów, sposób ich zachowania. Pod tym względem reżyser Marek Okopiński - mówiąc wprost - nie miał nic do powiedzenia, a przynajmniej nic nie powiedział. Metoda, sposób kreacji postaci (bo didaskalia to przecież jedynie zarys, wskazówka) czyli cała "reszta" należała do aktorów. A "reszta" ta bynajmniej nie była milczeniem. Jerzy Łapiński oraz Jan Twardowski - jako robotnik XX i inteligent AA - dali doskonały, duetowy popis gry aktorskiej.

Przede wszystkim Łapiński - choć rolę miał wdzięczniejszą, jakby mniej złożoną. Oscylował między prostotą i swoistą zawiłością, tępotą a jednocześnie sprytem i chytrością. No i ta jego gruboskórność, żałosny sentymentalizm, połączony ze sknerstwem, jego śmieszna bezkompromisowość - tak albo tak - były wprost genialne.

Twardowski - inteligent - to postać mniej wdzięczna: ani w niej humoru, ani naiwnej prostoty (na które to cechy żywiołowo reaguje widownia) - ale jakiś tragizm, ciężar "rozumienia" rzeczywistości i od początku, w miarę trwania akcji coraz lepiej zauważalna dwoistość. AA jest po to, aby sam będąc gorącym idealistą - z uporem wtłaczać w świadomość współtowarzysza beznadziejność rzeczywistości. Każe wierzyć robotnikowi w fakty, których sam nie uznaje, pogodzić się z rzeczywistością, z którą on się nigdy nie pogodzi. Na tej płaszczyźnie dochodzi między nimi do kilku spięć, konfrontacji. Twardowski - cynik, opanowany (operował jednak słabą kolorystyką barwy głosu) contra Łapiński, ten Łapiński, który się śmiał, który krzyczał, który chciał powrócić. Ten Łapiński, który nie chciał uwierzyć, podporządkować się "prawom", które nim rządziły. Jego naturalna niemoc i rozpacz to wprost genialne odbicie burz i napięć targających ludzkim wnętrzem.

"Tu mogę być, lecz nie chcę; tam chcę, lecz nie mogę; tu i tam jestem nieszczęśliwy".

Tymi słowami można wyrazić tragedię tych dwóch - tragedie wszystkich, ale są to tylko słowa.

Jan Ossowski

Gdańsk

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji