Artykuły

Smoki obłaskawione

"Marianna i smoki" w reż. Stefana Batonika w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze (kord) w Życiu Kalisza.

Raczej bawić niż straszyć, to zasada, której podporządkowana jest bajka "Marianna i smoki", najnowsze przedsięwzięcie kaliskiego teatru. Małe dzieci zapewne będą bawiły się dobrze i właśnie z nimi warto iść na ten spektakl.

Celowo zaakcentowałem przymiotnik: kaliska scena niewiele ma do zaproponowania dzieciom starszym, kilkunastoletnim. Niewiele, a szczerze mówiąc - nic. Tak było już w czasach dyrektora Roberta Czechowskiego, gdy ofertę dla młodej i najmłodszej publiczności ratowały niskonakładowe spektakle kukiełkowe i lalkowe, z reguły przygotowywane przez samych aktorów i z ich inicjatywy. Wygląda na to, że w czasach dyrektora Igora Michalskiego historia się powtarza.

Świadectwem tego podobieństwa zdaje się być właśnie "Marianna i smoki", choć jest to spektakl w swoim rodzaju udany. Mamy w nim wszystko to, co w bajkach znamy i lubimy: poczciwego, safandułowatego króla, jego rezolutną córkę, rycerzy (co prawda niezbyt walecznych) i smoki (co prawda małe, niezbyt groźne i kojarzące się raczej z pluszakami). Przewija się też wilk podążający do babci w zastępstwie Czerwonego Kapturka, olbrzym szukający sobie żony olbrzymki i czarownica na miotle. A na dokładkę są jeszcze dwie księżniczki, kuzynki królewny, ciągle ze sobą skłócone i rywalizujące o pierwszeństwo we wszystkim.

Centralnym elementem scenografii jest zamek króla, niekiedy przysłaniany przez drzewo, sugerujące przenosiny na otwartą przestrzeń, na łąkę, z dala od cywilizacji. Są też piosenki śpiewane przez aktorów, całkiem zgrabne, choć nie zapadające na dłużej w pamięć i trochę zabawnego ruchu scenicznego. Odnoszę wrażenie, że czuwający nad całością Michał Wierzbicki, aktor znany z kilku bardzo dobrych, dorosłych ról na kaliskiej scenie, a też i z tego, że wspólnie z kolegami-aktorami potrafi robić autorski kabaret, świetnie bawi się konwencją bajki, związanymi z nią rekwizytami i typowymi bajkowymi postaciami.

To okazja, aby zanurkować we własne dzieciństwo i spotkać raz jeszcze mieszkańców tego opuszczonego i trochę już zapomnianego świata. Ważne, że przy tym bawi się również publiczność, ta - jako się rzekło - najmłodsza i najżywiej reagująca. Tak w teatrze, jak i w życiu zawsze można powiedzieć, że uśmiech dziecka to rzecz bezcenna i stwierdzenie to wcale nie musi być nieszczere. Tym bardziej, że spontaniczni, rozbawieni i szczerzy zdają się być także grający w "Mariannie i smokach" aktorzy.

W rzeczywistości jest ich czworo, choć momentami odnieść można wrażenie, że dwa razy więcej. Każdy z nich wciela się bowiem przynajmniej w dwie role, przy czym często jest tak, że kobieta gra rolę męską a mężczyzna - żeńską co daje dodatkowy, najpewniej zamierzony, efekt komiczny. Na tym polu przodują Dariusz Sosiński i Marcin Trzęsowski, odpowiednio - Markiz Vafeleck i Baron Baboleck, choć także smoki Vyrvyr i Barbar, a nade wszystko zmanierowane i rozwydrzone kuzynki królewny, księżniczki Hanna i Rozalia.

W tych dwóch ostatnich rolach obaj panowie wypadają nadspodziewanie przekonująco, podobnie jak Izabela Beń w męskiej roli Kucharza, co prawda epizodycznej, ale za to wyrazistej. Z kolei Wojciech Masacz zaskakuje jako Król, grając sklerotycznego staruszka tak, jakby nigdy nie był nikim innym.

Trzeba przy tym pamiętać, że występujący w tym spektaklu aktorzy dramatyczni musieli stać się niejako cieniami swoich lalek, a więc graj anie tylko sobą lecz także nimi, ze wszystkimi związanymi z tym komplikacjami. Krótko mówiąc - kawałek dobrej roboty. I obyłoby się bez jakichkolwiek zastrzeżeń, gdyby nie to, od czego zacząłem: wciąż czekamy na widowisko dla dzieci zakrojone na szerszą skalę niż tylko zamek z dykty i kilka podrygujących lalek. Normalnobudżetowe, z dużą obsadą i stosowną do tej skali scenografią zrealizowane bez oszczędzania na kostiumach, z dźwiękiem i muzyką które robiłyby wrażenie i pozostawały w pamięci na dłużej, a przede wszystkim takie, które mogłoby zainteresować dzieci starsze niż 6-7-letnie.

Nie chcę już dodawać, że można by pokusić się o przedstawienie trafiające do szerokiej grupy wiekowej, a więc zarówno do kilku-, jak i kilkunastolatków. To byłby ideał.

Jednak ujmijmy rzecz inaczej: byłoby dobrze, gdyby dyrekcja kaliskiego teatru potraktowała wreszcie dzieci jako pełnoprawną część publiczności, a więc nie gorzej niż dorosłych i przygotowała dla nich spektakl z prawdziwego zdarzenia, który mógłby stać się jedną z repertuarowych wizytówek sceny nad Prosną, na równi z wybranymi przedstawieniami dla dorosłych. To wyzwanie może nawet większe niż jeszcze jedna próba zmierzenia się z dramaturgią współczesną, porwanie się na inscenizację którejś ze sztuk Szekspira czy Ibsena, a tym bardziej - niż kolejny samograj w rodzaju "Szalonych nożyczek" czy "Z rączki do rączki"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji