Artykuły

Ucieczka Lucy Crown

Dramat nieudanego życia, zwichniętych uczuć, niespełnionych możliwości, czy też po prostu melodramat obyczajowy o konsekwencjach zdrady małżeńskiej? Trudno orzec o wyłączności któregoś z tych wzorców. "Lucy Crown" Irvina Shawa jest jednym i drugim. Opowieść nigdzie nie wychodzi poza ramy zwykłości wydarzeń, ale przecież nigdy im nie dowierza. Adaptacja telewizyjna prozy amerykańskiego pisarza od razu, od pierwszej chwili akcentuje ten moment, gdy wkłada w usta narratora zdania o "owym fatalnym lecie", "brzemiennym w skutki spotkaniu", "spełnieniu losu". Irvin Shaw, który jest tradycyjnym realistą (w dobrym tego słowa znaczeniu), wychodzi od konkretu i portretuje wybranych, określonych ludzi, ale najwyraźniej chciałby, żeby ten wizerunek miał ponadjednostkowe odniesienie i sens powszechniejszy. W każdym razie historia Lucy Crown ma być odbiciem kryzysowego stanu, w jakim znalazła się moralność amerykańskich (czy tylko?) "układów małżeńskich".

Lucy Crown zdradzając swego męża po raz pierwszy jest mieszczką znudzoną "zupełnie udanym" małżeństwem. Trochę rozżalona na męża-despotę i trochę upojona niespodziewanym podbojem młodego partnera - bohaterka Shawa określa się bardziej przez kaprys i przypadek niż przez świadomy wybór. Z początku też Lucy bynajmniej nie chce zerwania wygodnego związku z Oliverem, toteż pasuje do niej jak ulał teoria doktora Pattersona o małych zdradach mieszczańskich żon. Dopiero wspaniałomyślna postawa Olivera prowokuje bohaterkę do buntu. Z perspektywy 0livera kosztowny przedmiot - Lucy - uległ wprawdzie uszkodzeniom, ale dla człowieka wielkodusznego nie ma to większego znaczenia. Bunt Lucy jest dla tego doskonałego męża całkowitym zaskoczeniem, bo nie mieści się w ramach konwencjonalnej moralności. Jak to? - przecież on dał żonie wszystko, pozwalał się kochać, obdarzył ją synem, zabezpieczył materialnie, a w końcu - w imię miłości - zapomniał o błędzie. Ale Lucy ucieka właśnie od męża doskonałego i od małżeńskiego układu idealnego. Brzmi to może ryzykownie, ale jest faktem, że w sztuce współczesnego pisarza amerykańskiego pobrzmiewają echa starych Ibsenowskich niepokojów. I tam i tutaj kobieta ucieka od domu i męża. Ucieka od czegoś, ale nie do kogoś, coś porzuca z determinacją, ale niczego konkretnego w zamian na horyzoncie nie widzi. Nie chce być już dłużej przedmiotem mieszczańskiego układu, ale poza tym układem nie znajduje właściwie niczego. Pod tym względem współczesna, wyemancypowana na pozór Nora jest tak samo bezradna, jak przed kilkudziesięcioma laty. Lucy Crown szuka rekompensaty w karierze zawodowej, co jest fikcją, i błądzi wśród niekochanych mężczyzn, uświadamiając sobie, że 01iver był jej jednak bliski. Pojednanie z synem przychodzi za późno, gdyż w momencie kiedy oboje uświadamiają sobie ogrom czasu zmarnowanego i pogrzebanych uczuć. Na koniec zjawia się w "Lucy Crown" nuta miłosnego i rodzinnego sentymentu, tym mocniejszego, że już nie do odrobienia.

Można by powiedzieć, że Shaw w swojej krytyce jest niekonsekwentny, jeśli pozwala na wybuch tych sentymentów. Ale, po pierwsze, jego krytyka mieszczaństwa prowadzona jest od wewnątrz, z pełną solidarnością dla doświadczonych przez życie bohaterów. Po drugie - w naturze pisarstwa Irvina Shawa pełniej mieszczą się tendencje psychologiczne niż społeczne. Niezależnie od swego społecznego i obyczajowego tła opowieść Shawa jest obrazem przemian psychologicznych: "szczęśliwej" żony w "szczęśliwą" emancypantkę, Olivera - amerykańskiego męża doskonałego, w Olivera - tragicznego desperata, ich syna, rozpieszczonego chłopca - w osamotnionego mężczyznę. W warszawskim przedstawieniu telewizyjnym portrety te zyskały wspaniałą interpretację aktorską. Barbara Wrzesińska dała tytułowej bohaterce bogactwo uczuć i niejednoznaczność motywów. Englert był przedwcześnie dojrzałym - ale nie zblazowanym i nie kabotyńskim - synem Lucy. Pawlik umiejętnie sterował akcją dramatu jako narrator, Łapicki zagrał postać 0livera nie w konwencji eleganckiego, widowiskowego cierpienia, ale w tonacji, w której wyczuwało się prawdziwą dramatyczność. Dla Łapickiego też brawa za reżyserię telewizyjnej adaptacji prozy Shawa. Łatwo tu było o melodramatyczną przesadę i o łzawość, a tymczasem uniknięto ich całkowicie. "Lucy Crown" to jeden z najciekawszych spektakli poniedziałkowego teatru TV w ostatnim półroczu.

[źródło i data publikacji artykułu nieznane]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji