Artykuły

Przyjaciel teatru

Do dziś się zastanawiam, jak to jest możliwe, by człowiek, który miał na głowie cały świat, znajdywał czas na rozmowy o teatrze. A może to nic dziwnego, skoro teatr właśnie był jednym z etapów, który przygotował Go do tej największej posługi? - mówi Tadeusz Malak.

- Do Teatru Rapsodycznego przyszedłem w ostatnim jego okresie, po restytucji teatru w 1957 roku. Karol Wojtyla byt już wówczas kapłanem, ale Jego duch, myśl, powoływanie się na Niego przez dyrektora Mieczysława Kotlarczyka towarzyszyły nam niemal na wszystkich próbach.

Na wstępie Kotlarczyk powiedział mi: "Ty będziesz zastępował Lolka". Jeszcze wtedy nie znałem Wojtyły, wiedziałem jedynie, że najlepszy aktor naszego teatru jest księdzem. Pamiętam, był wrzesień 1958 roku, kiedy został konsekrowany na biskupa. Wówczas Mieczysław Kotlarczyk, Jego wielki przyjaciel, podczas jednej z prób powiedział: "Mój mały paluszek mi mówi, że Lolek zajdzie daleko". "Zostanie kardynałem?" - ktoś zapytał. "Więcej" - odrzekł Kotlarczyk. "Zostanie papieżem?" - dodał ktoś inny. "Więcej" - powiedział dyrektor i zastygł z uniesionym w górę małym palcem.

Niestety, nie doczekał momentu powołania Wojtyły na tron Piotrowy. Zmarł tego samego roku, kilka miesięcy wcześniej, a kardynał Wojtyła wygłosił na jego pogrzebie pamiętną, płomienną mowę. Wśród rapsodyków krążył nawet żart, że dyrektor odszedł do Pana Boga, by u Niego załatwić dalszą karierę krakowskiemu metropolicie. Przyjaźń Kotlarczyka i Wojtyły była zupełnie niezwykła, wręcz braterska. Łączyło ich nie tylko artystyczne, ale i duchowe porozumienie, i to uderzające podobieństwo twarzy.

Po premierze "Dziadów", w których grałem Gustawa - Konrada, ukazała się w "Tygodniku Powszechnym" recenzja Andrzeja Jawienia chwaląca Gustawa, ale z pewnymi pretensjami do Konrada. Pomyślałem wówczas nieco rozżalony: "A któż to jest ten Jawień i czy w ogóle zna się na teatrze, żeby tak oceniać?" Nie miałem pojęcia (niewielu o tym wiedziało), że pod tym pseudonimem pisał Karol Wojtyła. Bywał na naszych spektaklach, spotykaliśmy się z Nim po przedstawieniach. Trwały rozmowy - On zawsze powściągliwy w słowach, z celnymi uwagami. My nie ośmielaliśmy się zabierać zbyt często głosu.

Moje i żony Krysi, także aktorki Rapsodycznego bliższe kontakty z biskupem, a później kardynałem Wojtyłą zaczęły się podczas spotkań opłatkowych w kurii, które organizował dla artystów. Oczywiście rapsodycy też byli zapraszani, choć przecież Teatr już nie istniał. To były zupełnie niezwykłe spotkania: stawaliśmy wszyscy w kole, a On podchodził do każdego i osobiście składał życzenia. Wszystkich znał i z każdym zagadnął, często żartując, przez co wprowadzał atmosferę rodzinnego ciepła.

Niepisanym patronem tych spotkań, podczas których odbywały się również recytacje, był Norwid - jeden z ukochanych poetów Karola Wojtyły. Któregoś razu i ja przygotowywałem, wiersze. Przed występem usiadłem na kozetce

i powtarzałem tekst. W pewnym momencie przysiadł się biskup Wojtyła. Spojrzał na mnie i powiedział tonem lekkiej pretensji: "A pan to był moim następcą w Teatrze Rapsodycznym". To było to Jego cudowne poczucie humoru.

Pamiętam też niezwykłe zdarzenia. Kiedy jeden z naszych kolegów aktorów popełnił samobójstwo i nie chciano pochować go w poświęconej ziemi, poszliśmy wraz z Halinką Kwiatkowską do Karola Wojtyły po wsparcie. Natychmiast wydał dyspozycję pochówku twierdząc, że każdy człowiek ma prawo do godnego wiecznego spoczynku. Był już metropolitą krakowskim, gdy Jego koleżanka z teatru umierała w krakowskim szpitalu. Znalazł czas, by ją odwiedzić. Jego wielkie otwarcie na drugiego człowieka było widoczne na każdym kroku.

Potem, kiedy już piastował urząd Piotrowy, każdorazowo odpisywał na moje listy i przesyłki z nagraniami "Magnificat", "Sonetów" czy z albumem zdjęć ze spektaklu "Hiob", który przygotowałem w Krakowie. Zawsze dołączał życzenia, błogosławieństwo dla rapsodyków, każdorazowo wspominał swego przyjaciela Kotlarczyka. Już był przecież chory i cierpiący, a jednak przez ks. Stanisława Dziwisza przesłał dla naszej rodziny życzenia i opłatek na ostatnie Boże Narodzenie.

Kiedy wraz z Jackiem Popieleni przygotowaliśmy książkę "O Teatrze Rapsodycznym", zawieźliśmy ją wraz z rektorem Stuhrem Ojcu Świętemu. Uczestniczyliśmy we mszy świętej w prywatnej kaplicy Papieża - dostąpiłem zaszczytu czytania ewangelicznego - a potem zostaliśmy zaproszeni na obiad. Składał się z siedmiu dań. Były trufle, wspaniałe mięsa, jakaś żółta sałatka i znakomite wino, jakiego w życiu nie piłem. Ledwie upiło się łyk, a siostrzyczki już dopełniały kieliszek. Wstydziłem się na oczach Ojca Świętego częstego kosztowania, więc czekałem, jak odwróci głowę i wtedy smakowałem kolejny łyczek.

Rozmowy dotyczyły oczywiście teatru i wspomnień o rapsodykach, o których książka leżała na stole przed Papieżem. Pytał, ja opowiadałem. A Papież słuchał tak, jak to tylko On potrafił. Do dziś się zastanawiam, jak to jest możliwe, by człowiek, który miał na głowie cały świat, znajdywał czas na rozmowy o teatrze. A może to nic dziwnego, skoro teatr właśnie był jednym z etapów, który przygotował Go do tej największej posługi?

Pamiętam, jak podczas spotkania na Skałce powiedział: "Świętej pamięci Mieczysław Kotlarczyk uważał, że moim powołaniem jest żywe słowo i teatr. A Pan Jezus uważał, że kapłaństwo, i jakoś pogodziliśmy się co do tego".

Na zdjęciu: kardynał Wojtyła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji