Artykuły

Pochwała mieszczańskiego życia

Z psychologicznej rozterki, niejednoznacznej sytuacji, wybrano to, co najbardziej dosłowne - o "Papierowych kwiatach" w reż. Bogdana Kocy w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze pisze Kamil Radomski z Nowej Siły Krytycznej.

W 1970 roku w Chile, trzy lata przed przejęciem władzy przez Pinocheta, znany już dramaturg Egon Wolff, publikuje tekst "Papierowe kwiaty". Mówi się o autorze, że łączy pozorny realizm z szerszym, egzystencjalnym kontekstem. Dramat, o którym mowa, można pobieżnie odczytywać jako mieszczańską bajkę bez happy-endu. Akcja rozgrywa się w mieszkaniu Ewy, klasycznej przedstawicielki klasy średniej, która wpuszcza do swojego życia Sztokfisza, ekscentrycznego bezdomnego. Bohaterka oczekuje od niego miłości, jednak przestrzeń między dwoma odległymi światami staje się nie do przekroczenia. Sztokfisz reorganizuje życie Ewy według własnych zasad.

W 2011 roku, w jeleniogórskim Teatrze im. Norwida, Bogdan Koca decyduje się zrealizować spektakl na podstawie wyżej wspomnianego tekstu. Reżyser zapowiadał, że widz może się spodziewać "połączenia realizmu z symbolizmem, socjologią i mitologią". "Papierowe kwiaty" posiadają subtelnie zarysowane fragmenty, które pozwalają na poszerzenie rozumienia. Za przykład może tu posłużyć motyw kanarka Ewy. Sztokfisz nazywa go piratem, czyli tak samo jak brat Ewy nazywał ją w dzieciństwie. Bezdomny zabija kanarka, tłumacząc się, że tamten "nie chciał słuchać, co do niego mówił". Jakiekolwiek podkreślenie ambiwalencji tej relacji za pomocą środków wyrazu, nadałoby spektaklowi większą wartość. Nie jest to jedyny trop zawarty w tekście Egona Wolffa. Dramat zaczyna się od jej wypowiedzi i jego milczenia, kończy się jego monologiem. Kołowa kompozycja, jeśli się ją uwypukli, potrafi wyrazić bardzo wiele. Takie niuanse, jeśli się je wydobędzie, są w stanie dodać wartości przedstawieniu. Jednak czy widz dostaje nową jakość tekstu?

Robert Dudzik i Lidia Schneider to nierówny duet. O ile Pani Schneider wgniata w krzesło perfekcją gry połączoną z uwodzicielską lekkością, o tyle Pan Dudzik znów przypomina którąś ze swoich poprzednich postaci. Widz nie może liczyć na nic więcej niż jednoznaczna narracja. Należy jednak przyznać, że Schneider - nawet w obliczu oczywistej sztuki - potrafi zachwycić. A to ambitne zadanie, gdy gra się smutną kobietę po czterdziestce. Można powiedzieć, że ta rola stanowi największą zaletę spektaklu. Najbardziej niepokojący jest jednak fakt, że reżyserię dostrzec można dopiero w ostatniej kulminacyjnej scenie. Cała wcześniejsza akcja to tylko wyrecytowanie tekstu, opatrzone wizualizacją w postaci scenografii i aktorów. A nawet w momencie, gdy na scenę wkracza widoczna praca reżysera, widz czuje się raczej zmieszany niż poruszony. Ostatnia scena, o której mowa, to monolog Sztokfisza, wypowiedziany w obecności Ewy, ubranej w suknię ślubną. Padają wytarte frazesy, dookoła rozsypane są sterty gazet, panuje chaos. Robert Dudzik, zamiast ukazać całą groteskę sytuacji, oscyluje gdzieś między patetyzmem a płytko rozumianym szaleństwem. Czy widz ma prawo w takiej sytuacji wyjść swoim rozumieniem poza to, co podane na tacy?

Niestety, znów jeleniogórski widz otrzymuje spektakl jednoznaczny. Spektakl będący pochwałą uporządkowanego mieszczańskiego życia. Widownię chwali się, urządzając wspólne moralne kiwanie głową. Kiwanie nad zagubionymi i samotnymi. Składa się protekcjonalne wyrazy współczucia. Z psychologicznej rozterki, niejednoznacznej sytuacji, wybrano to, co najbardziej dosłowne. Obiecywano symbolizm, który można znaleźć, jednak tylko na własną rękę. A czy takiej pracy oczekuje się od reżysera? Czy jedyny wymowny symbol, na jaki można liczyć to tytułowe papierowe kwiaty? Jest mi bardzo przykro, ale nic ponad to nie zostało zainicjowane.

Bogdan Koca nie chce prezentować destrukcji w pełnym wymiarze. Ukazany miał być "rozpad osobowości ludzkiej". Mimo to, sceny, w której Sztokfisz niszczy meble, widz nie widzi. Może tylko zza szafy usłyszeć trzaski. Najważniejszy element - dewastacja dawnego uporządkowanego świata, jest zakryty. Ten metaforyczny aspekt ukazuje słabość tego typu teatru. Nie zobaczy się próby zdecydowanego zderzenia z problemami, o których usiłuje traktować dramat. Nie ma tajemnicy. Nie ona jest zakrywana. Zakrywa się tylko to, co mogłoby uderzyć w wysterylizowaną estetykę. W pewnym momencie, bohater wypowiada znamienne zdanie: "wyobraźnia uciekła do rynsztoku". Być może jednak warto do niego zajrzeć?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji