Ściemnienie
"Powolne ciemnienie malowideł" Jerzego Grzegorzewskiego jest oparte m. in. na powieści {#au#}Lowry'ego{/#} "Pod wulkanem". Jako "temat" "Pod wulkanem" nie stanowi żadnego novum. Grzegorzewski od dawna zajmował się sprawą istnienia jednostki, jej rozpadu i zagłady. Od {#re#10847}"Bloomusalem" {/#}, poprzez Kafkę i Różewicza stale i konsekwentnie przetwarzał na spektakle literaturę osnutą wokół takiej problematyki. Pod tym względem nie jest on wcale oryginalny. Przecież wielu reżyserów i połowa współczesnej dramaturgii obraca się wokół tak samo ujmowanych zagadnień egzystencji ludzkiej. O rzeczywistej wartości i odrębności spektakli Grzegorzewskiego decyduje sposób ich skomponowania. Podobnie jak w literaturze Różewicz czy Kafka, nie podaje on wprost ani nie ilustruje jakichś tez filozoficznych, ale dla ich wyrażenia kształtuje w oryginalny i własny sposób całe przedstawienia.
Stąd pochodzi zasadnicza cecha spektakli, takich jak {#re#27765}"Śmierć w starych dekoracjach" {/#}, {#re#22617}"Ameryka"{/#} czy {#re#}"Powolne ciemnienie malowideł"{/#}, którą stanowi nastrój. Bo Grzegorzewski nie odwołuje się do refleksji widza, ale stara się stworzyć przede wszystkim właśnie nastrój - niepokoju, zadumy, melancholii, a wreszcie lęku i rozpaczy.
O muzycznych i plastycznych wartościach tych kompozycji nieraz już pisałem. Obecnie, dzięki bezpośredniemu odwołaniu się do Lowry'ego, mogę spróbować poszukać ich literackiej podstawy, ale nie w odniesieniu do "treści" czy wymowy, tylko do ich scenicznego kształtu.
"Powolne ciemnienie malowideł", podobnie jak większość spektakli Grzegorzewskiego, w swojej budowie i w sposobie prowadzenia teatralnej "narracji" przypomina właśnie "Pod wulkanem". Inscenizator dokonuje transpozycji języka prozy na język teatru. Poskładane jak mozaika opisy scenerii i wydarzeń powieści Lowry'ego, tutaj przeistaczają się w ułamkowe, wydobywane z mroku sceny czy raczej "równoważniki" scen. Całe widowisko, to ciąg luźno powiązanych epizodów, fragmentów dialogu, gestów, działań, pojawiających się i znikających przedmiotów, błysków, dźwięków.
Teatr Grzegorzewskiego jest więc teatrem epickim. Nie ma on jednak nic wspólnego z naiwnym rozumieniem epiki teatralnej, mającej polegać na "adaptowaniu" powieści. I nie ma też w sobie niczego z epiki w ujęciu Brechta, z jej dydaktyzmem i alegorycznym charakterem. Analogia między tym teatrem i prozą powieściową wiąże się ze stosunkiem do odbiorcy. Każdy prozaik musi się odwoływać do wyobraźni czytelnika, który materializuje albo raczej konkretyzuje zawartość czytanej książki. Szczególnie mocno występuje to w prozie pozbawionej dokładnych, "inwentaryzacyjnych" opisów i szczegółowych charakterystyk postaci, w prozie, gdzie dominują sygnały, napomknienia, aluzje. Grzegorzewski właśnie z sygnałów konstruuje widowiska, w których to, co się dzieje na scenie stanowi jedynie zespół środków służących pobudzeniu wyobraźni widza, system znaków mających wywołać jakieś skojarzenia, a w ostatecznym rozrachunku stworzyć zamierzony nastrój.
Robienie takiego teatru jest niezwykle trudne. Dochodzi się tu do granicy percepcji, do krawędzi, poza którą wszystko może utonąć we mgle. Gra skojarzeń, jaką proponuje autor "Ciemnienia", jest bardzo rozległa:
........... bolesne napięcia w obrazach
Giacomettiego "Pies andaluzyjski"
Skok japońskiego malarza z dach u wieżowca na
rozpięte białe płótno Józef K.
"Śmierć w Wenecji"
Miasto Amsterdam
"Pod wulkanem"
Szczególnie ważne wydaje się odwołanie do wizji opustoszałej dzielnicy żydowskiej w Amsterdamie, której mieszkańców Niemcy wywieźli do obozów koncentracyjnych. Po tych ulicach Amsterdamu, jak pisze w cytowanym wyżej programie Grzegorzewski: "mógłby iść Konsul z 'Pod wulkanem'". A także przypomnienie Józefa K., który na pewno może być bliski Konsulowi wędrującemu przez miasto umarłych. Inne odwołania - do surrealizmu, do Giacomettiego czy do owego malarza-kamikadze, są chyba mniej istotne i przede wszystkim - nieczytelne.
Niezależnie od pewnej pretensjonalności autorskiego credo, wydaje się, że w "Ciemnieniu malowideł" nastąpiło przekroczenie granicy możliwości percepcyjnych. Spośród zaproponowanych skojarzeń tylko dwa okazują się dostatecznie mocne.
Pierwsze z nich, to postacie Konsula i Yvonne. Drugie, to wędrówka po krainie śmierci.
Z gestów, odezwań i urywanych wypowiedzi powstaje właściwie tylko jeden obraz: Konsula snującego się wśród obcych mu przedmiotów i ludzi - obok coraz bardziej odległej Yvonne. W narastającej atmosferze rezygnacji, na drodze do samounicestwienia.
Grająca Yvonne Teresa Budzisz-Krzyżanowska, podobnie jak w powieści, może stanowić symbol, a nie żywą postać, natomiast Marek Walczewski grający Konsula musi pokazać go takim, jakim został stworzony przez Lowry'ego. Jest to zadanie karkołomne. Walczewski buduje rolę ze strzępów i ułamków, ale największa chyba trudność leży w tym, że wszystko co jest odgrywane na scenie stanowi tylko echo czegoś, co już się wydarzyło. Konsul dawno temu unicestwił siebie, a Yvonne odeszła. Współczesna proza zmienia się tu w dramaturgię obcą tradycji europejskiej, w wywoływanie duchów i w opowiadanie, a nie w akcję.
Ale duch Konsula-Orfeusza prowadzącego przez Hades Yvonne-Eurydykę, to obraz, który zostaje w pamięci. To także znakomite aktorstwo, przykład kreowania postaci przy minimum środków.
Widowisko o rozpadzie osobowości, o klęsce, o "istnieniu ku śmierci"? Może o każdej z tych spraw. A może celowo wszystko w nim miało się rozpłynąć, zatrzeć, zgasnąć, zanim zostało dostrzeżone. Ile w tym wyobraźni, a ile maniery?