Artykuły

Śmiechu warte

Być w stolicy i nie pójść na przedstawienie Teatru Współczesnego - wprost nie wypada. Czy­tam w recenzjach, że warszawia­y ponoć o niczym innym nie ma­rzą, tylko o tym, by dostać się na sztukę Alana Ayckbourna "Jak się kochają". Miesięcznik "Teatr" w majowym numerze tak przed­stawił rozmiary "szaleństwa" mie­szkańców stolicy (i nie tylko): "stanie całonocne, komitety ko­lejkowe, sprawdzanie list społecz­nych. Ostatnie notowanie wolno­rynkowej ceny biletu: 700-800. Ludzie z tzw. dojściem walczą o wejściówki i stoją potem prawie dwie godziny pod ścianami". Postanowiłam to sprawdzić i przeko­nałam się, że warszawiacy jak zwykle odrobinę przesadzają: wej­ściówkę otrzymałam tego samego dnia bez większych oporów i po­szukałam sobie miejsce w jednym z bliższych rzędów wraz z całą gromadą osób, którym również udało się zdobyć wejściówki. Te­go dnia transmitowano wprawdzie w telewizji mecz, więc może sy­tuacja była wyjątkowa, zresztą publiczność teatr wypełniła po brzegi, ale nikt nie stał. Jak wi­dać - spektakl ma już swoją legendę, choć narodził się tak nie­dawno.

Legendzie nie dorówna nigdy żadna rzeczywistość, więc moje pierwsze wrażenie było trochę blade: jaka to błaha sztuczka, wy­raźnie przereklamowana. Zwykła farsa o małżeńskich zdradach i perypetiach. Ale natychmiast wra­żenie drugie: jak koncertowo za­grana! W połowie oglądania po­bawiła się refleksja: może ta farsa wcale nie jest taka głupia. Uświadamia przecież w zabawny sposób, ile to energii i czasu po­święca większość małżonków na walkę ze swym życiowym partne­rem, choć w gruncie rzeczy zależy jemu (jej) na niej (nim). Może zresztą właśnie dlatego trwa owa podjazdowa walka?... Sam autor przyznaje, sięgając do swoich przeżyć: "Pamiętam, że wszystkie wrzaski, krzyki i rzucanie tale­rzami o ścianę, jakie miały miej­sce w moich wczesnych związ­kach, pochodziły stąd, że chciałem zbliżyć się do osoby, z któ­rą pragnąłem dzielić życie". Ab­surdalne, a jednak w życiu się sprawdza.

Humor Ayckbourna nie jest drapieżny, lecz dobrotliwy. Wszystkie zdradzające się i kłócące pa­ry są w gruncie rzeczy bardzo z sobą związane, choć sobie tego nie uświadamiają. A więc śmiałam się beztrosko, a nawet chwilami do łez, co w teatrze ostatnio mi się nie zdarzało. Michnikowski wiadomo - komik, jakich w Pol­sce już prawie nie ma, a na do­datek Kucówna, Lipińska, Wołłejko... Nazwiska mówią same za siebie. Pomińmy jednak omawia­nie poszczególnych ról - czynio­no to już przede mną. Chciałabym raczej na marginesie tego przedstawienia zastanowić się, dlacze­go farsa, w której panuje humor przeważnie sytuacyjny, tak pod­biła bardzo przecież wymagającą publiczność stolicy?

Myślę, że chodzi tu przede wszystkim o powrót do źródeł śmiechu, o nieskażony komizm ro­dem z niemej komedii filmowej. Co krok zabawne qui pro quo, czyste gagi, nawet w rodzaju: żo­na w odwecie usiłuje wylać mę­żowi makaron na głowę, niechcą­cy "dekoruje" nim gościa. Trochę to ryzykowne bo oklepane - zagrane grubo mogłoby być wulgar­ne. Ale w tym wszystkim jest właśnie jakiś niesłychany wprost umiar, nawet wykwint, rzekłabym. Całkowity brak tanich chwytów, mających wywołać gromki śmiech na sali. Autor zresztą przestrzega (patrz: program spektaklu), aby unikać: "...takich kuszących mo­mentów, kiedy za cenę dorzuce­nia jeszcze pięciu wierszy można by uzyskać bardzo dużo śmiechu, tylko że wtedy dana postać mu­siałaby pozostać na scenie dłużej niż potrzeba i stałaby, że tak po­wiem, na jednej nodze". Na szczę­ście słowa Ayckbourna zostały po­traktowane przez reżysera, Ma­cieja Englerta i wszystkich wy­konawców z dużym respektem, podobnie jak jego uwaga: "posta­ci moje postępują zawsze z pewną godnością".

Jest to niezwykle ważny mo­ment całej sprawy, bezcenna wprost wskazówka dla wszystkich twórców, którzy biorą na war­sztat najtrudniejszy w realizacji gatunek: komedię. Omawiany spektakl mówi przeważnie o mał­żeńskich zdradach - i nie zawie­ra ani jednej dwuznacznej sy­tuacji! Aktorzy są niesłychanie dyskretni, naturalni i pełni deli­katnego wdzięku. Więcej: są fa­scynujący. Mają klasę. A klasa ludzka -w życiu również - po­lega na zachowaniu godności. Ze­tknięcie takiej postawy z absur­dem świata daje najlepszy, wyz­walający śmiech.

Gdyby pamiętali o tym reżyse­rzy tzw. teatrów terenowych - ile powstawałoby tam zabawnych komedii! Tymczasem nie wiadomo dlaczego kierują się oni zasa­dą, iż zwłaszcza farsa musi być rozegrana "na cztery fajerki", z przytupem. Gorzej, że tak zreali­zowane spektakle mogą sobie po­tem spokojnie wegetować, mimo braku frekwencji - bo teatr wy­konuje plan i pozornie wszystko jest w porządku. Dopiero gdy człowiek zobaczy rzecz, która ba­wi do łez i ujmuje czystością, precyzją warsztatu - staje zdu­miony, bo zaczyna rozumieć, czym mogłaby być rozrywka w teatrze. Taka nie poklepująca widza po ramieniu i nie obniżająca jego po­ziomu przez serwowanie mu dwu­znacznych dowcipów i sytuacji.

Znamienne, że sam teatr wsty­dzi się trochę lekkiego repertuaru, nawet tego dobrze zrealizowane­go. Bo krytycy żądają odeń nie­odmiennie "inscenizacji problemowych" - jakby problem tkwił tylko w tragedii lub dramacie. Teatr Współczesny, znany od lat ze swych ambitnych propozycji, wręcz tłumaczy się w programie spektaklu, dlaczego na swą czci­godną scenę wprowadził tak bła­hą sztuczkę: postradał mianowi­cie scenę przy ul. Czackiego, mu­si więc - by nie złamać przy­jętych założeń repertuarowych - "uruchomić małą scenę w jedy­nym dostępnym miejscu, tzn. na dużej scenie".

Chyba nie trzeba się aż tak tłumaczyć. Rozrywka dobrze zrobiona odgrywa niemałą rolę - Ayckbourn ujmuje to wprawdzie tak: "Wiele było fałszywych twierdzeń na temat tego co teatr potrafi dokonać: doprowadzić do zakończenia wojny, zmienić czy­jeś nawyki wyborcze. Otóż, moim zdaniem, teatr może najwyżej pre­tendować do łagodzenia - i to w nieskończenie małym zakresie - nietolerancji wobec wszystkich tych tępych, doprowadzających nas do szału indywidualistów, z którymi współżyjemy na tej zie­mi".

Nie bagatelizujmy tej roli sce­ny. Obecnie powoli zaczynamy już zyskiwać opinię ponuraków: złe miny w zapchanym autobusie, w kolejce... Dobra komedia ustawia nas na luzie, pozwala z dystansem spojrzeć na bolączki dnia codzien­nego. Po prostu: teatr łagodzi oby­czaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji