Artykuły

Czy jawa to czy sen?

Spektakl nie spodoba się tym, którzy oczekiwali hiszpańskiej "cepellady". Zachwyci tych widzów, do których teatr przemawia poetyckimi obrazami, którzy lubią balansowanie na granicy jawy i snu.

"Ogrody czasu" Federico Garcii Lorki to rodzaj moralitetu, w którym rzeczywistość przeplata się ze snem, farsa przechodzi w dramat, a granica między życiem i śmiercią jest niezauważalna. Adam Opatowicz, reżyser i scenarzysta przedstawienia, połączył ze sobą trzy sztuki Lorki: farsę "Miłość don Perlimplina do Belisy w jego ogrodzie" oraz surrealistyczne dramaty "Zanim minie pięć lat" i "Publiczność". Spektakl zaczyna się i kończy sceną w teatrze. Widz do końca nie potrafi odgadnąć, czy obserwuje zdarzenia "prawdziwe", czy też uczestniczy w rodzaju teatru w teatrze, gdzie sen miesza się z jawą, a rzeczywistość z wyobrażeniami, skrywanymi głęboko w ludzkiej psychice. W warstwie tekstowej "Ogrody" wyraźnie dzielą się na dwie części. W pierwszej poznajemy historię miłości don Perlimplina (Edward Zentara) do pięknej i niewiernej Belisy (bardzo dobra Olga Adamska). Historia najpierw śmieszy, potem, kiedy doprowadza do dramatu, przeraża. W części drugiej Młodzieniec (Tomasz Mandes - wypada dość sztucznie, nie przekonuje) odrzuca uczucie Maszynistki (Katarzyna Bieschke) w imię niespełnionej miłości do Narzeczonej (Katarzyna Sadowska), na którą czekał pięć lat.

Obie części - zawieszone, mimo konkretnych odwołań, w nieokreślonym czasie i przestrzeni - uzmysławiają nam, że chociaż powtarzają się zdarzenia i dialogi, to jednak nie sposób powrócić do przeszłości. Pętla czasu nie istnieje, przyszłość jest jednocześnie teraźniejszością. Zarazem wszystko podporządkowane jest śmierci (która w rezultacie nie daje ukojenia), przeznaczeniu, losowi, może diabłu, może Bogu (pojawiający się w sztuce Jeźdźcy).

Wielkim atutem "Ogrodów czasu" są sceny zbiorowe. Zostały one skonstruowane w sposób precyzyjny, trudno wprowadzić w nich najmniejsze zmiany bez zniszczenia ich wymowy. Janusz Józefowicz stworzył układ choreograficzny, który unika imitowania hiszpańskiego flamenco. Jest to taniec żywiołowy, jak najbardziej prawdziwy, a zarazem doskonale pasujący do lirycznego nastroju sztuki. Wprawną rękę Józefowicza widać nie tylko przy układach tanecznych. Układy statyczne z udziałem niemal całego zespołu są starannie przemyślane i dopracowane.

Ich urok podkreśla reżyseria światła Krzysztofa Sendke. To właśnie w dużej mierze dzięki światłu spektakl nabiera charakteru onirycznego marzenia.

Piękna muzyka Jana Kantego Pawluśkiewicza ilustruje, ale również dopowiada to, czego na scenie nie widać. Nie sposób nie wspomnieć o przejmującej pieśni Echa, zaśpiewanej a cappella przez Hannę Banaszak.

Dyskretna i syntetyczna scenografia Jana Banuchy pozwala na ograniczenie liczby rekwizytów używanych w spektaklu, zarazem umiejętnie wypełniając przestrzeń sceny. Zresztą trudno tu mówić o scenie i widowni. Oba obszary przenikają się, choćby poprzez wyjścia aktorów do widzów. Wspólną cechą muzyki, choreografii i dekoracji jest ich autentyczność. Motywy hiszpańskie są rozpoznawalne, ale pobrzmiewają i odsyłają w krąg kultury iberyjskiej delikatnie, bez prostych, jednoznacznych skojarzeń.

"Ogrody czasu" ucieszą na pewno tych, dla których teatr nie jest tylko przekazem słownym. Ucieszą tych, dla których słowo, muzyka, scenografia, światło stanowią niezbędne części sztuki, tworzą wspólnie doskonały poetycki obraz, pozwalają nie tyle odebrać, co przeżyć i odczuć sens treści.

Aż trudno uwierzyć, że ktoś jeszcze waży się na tak "niekomercyjne" rzeczy. Czy jawa to, czy sen?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji