Przebój warszawskiego sezonu teatralnego
Wielkim przebojem obecnego sezonu teatralnego w stolicy stał się spektakl Teatru Współczesnego - Alana Ayckbourna "Jak się kochają". Na widowni przewija się cały światek kulturalny i dygnitarski Warszawy. Na scenie aktorska elita. O bilety i wejściówki równie trudno, jak na Wajdowską "Antygonę" w Starym Teatrze w Krakowie, choć spektakl we Współczesnym jest zwyczajną farsą, na dodatek nieznanego w Polsce autora.
Farsa to jednak niekonwencjonalna, istny labirynt zaskakujących pomysłów, intryg, niespodziewanych puent. Pozwala to, zmęczonym codziennymi utrapieniami widzom odpocząć, rozluźnić się, uciec od szarej rzeczywistości do... monotonii dobrobytu. I co najważniejsze propozycję tę akceptują zarówno wybredni krytycy, jak i zwyczajni widzowie. Premiera "Jak się kochają" Alana Ayckbourna zainaugurowała jednocześnie działalność "małej sceny" przy Mokotowskiej 13. Nawiązano do dobrych tradycji sceny przy ulicy Czackiego, odebranej Współczesnemu dziesięć lat temu. Niestety, teatr nie otrzymał dodatkowej powierzchni. Dwa nurty repertuarowe będą realizowane na jednej, dużej scenie. Z tym że przedstawienia o tzw. Większym ciężarze gatunkowym będą zaczynać się o dziewiętnastej, a te przynależne do "małej sceny" - kwadrans później.
Pierwsza premiera "małej sceny" Współczesnego, a zarazem pierwsza w Polsce prezentacja możliwości twórczych Alana Ayckbourna z Wielkiej Brytanii, zaskakuje znakomitymi pomysłami, łagodzi drzemiące w nas napięcia, zmusza do zastanowienia się nad mechanizmami codziennych poczynań człowieka, uwrażliwia na tolerancję wobec innych i nade wszystko pysznie bawi. Dzieje się tak, choć sam temat sztuki wydaje się nazbyt już oklepany, nie sprzyjający wykazaniu się inwencją dramaturga i reżysera. No, bo czymże może zaskakiwać historyjka o trzech parach małżeńskich, które mają już za sobą chwile prawdziwych uniesień, a w perspektywie jedynie znudzenie sobą do reszty i w ogóle całym otoczeniem?
Sukces zawdzięcza sztuka zarówno autorowi, reżyserowi, jak i aktorom. Ayckbourn napisał niekonwencjonalną komedię sytuacyjną, nasyconą do granic możliwości zaskakującymi pomysłami. Filmowe gagi zderzył z naturalnymi reakcjami człowieka broniącego się przed szarą codziennością. Widzom zaproponował uczestnictwo w grze hazardowej, przypominającej czasem żelazne reguły dobrych horrorów, w której punkty kulminacyjne i sytuacje bez wyjścia następują jedne po drugich. Ta lawina uwikłań bohaterów sztuki, coraz większych przeszkód wyrastających przed nimi utrzymuje wciąż w napięciu. Przełamuje barierę między sceną a widownią. Dodatkowego, istotnego waloru przydaje przedstawieniu symultaniczny przebieg akcji. Na jednej scenie egzystują obok siebie dwa małżeństwa, w dwóch różnych domach. Dwa śniadania, dwie kłótnie w tym samym czasie, choć w dwóch różnych miejscach, i wkomponowane w ten układ trzecie małżeństwo - bywające raz w jednym, raz w drugim domu, lub w różnych dniach, w obu domach równocześnie... Nad wszystkim unosi się cień zdrady małżeńskiej.
Niezwykle trafnie obsadził Maciej Englert w spektaklu aktorów. Doborową szóstkę tworzą trzy pary: Czesław Wołłejko z Zofią Kucówną, Krzysztof Kowalewski z Martą Lipińską i Wiesław Michnikowski z Beatą Późniak. Popis tej pary, uczestniczącej w kolacji u dwóch pozostałych małżeństw równocześnie, w dwóch różnych domach i dniach, ale na scenie w jednym czasie i przy jednym stole, jest prawdziwym aktorskim majstersztykiem. W ogóle każdy z aktorów ujmuje i rozbawia czymś innym. Tutaj nie ma solistów. Wszyscy odtwarzają równorzędne, główne role.
Kim jest autor, który stworzył aktorom tak wielkie możliwości kreacji? Alan Ayckbourn ma dziś czterdzieści pięć lat i uznaną pozycję w angielskim życiu kulturalnym. Na co dzień kieruje teatrem w niedużym mieście Scarborough i współpracuje - jako autor i reżyser - z londyńskim Teatrem Narodowym. Wcześniej pracował w wielu teatrach prowincjonalnych jako aktor, inspicjent i reżyser. Przez pięć lat związany był także z działem słuchowisk BBC. Napisał około trzydziestu fars i komedii. Zdaniem krytyka "Financial Times" Ayckbourn jest "najbardziej pomysłowym autorem komedii sytuacyjnych naszej doby" a według "Timesa" - "prawdziwym wirtuozem splątanych qui pro quo".
Sam Ayckbourn w książce lana Watsona ,,Conversations with Ayckbourn", wydanej w Londynie w roku 1981, tak mówi o tym, co robi: ..."Szczególnie fascynuje mnie sposób przedstawiania czasu przez teatr: jak można zmienić obszar czasu? I ta osobliwość teatru, że kiedy się nagina, fałszuje czas na scenie, odczuwają to zarówno widzowie, jak i aktorzy, dzieje się to bowiem w sposób kategoryczny, na oczach wszystkich. Inaczej niż w telewizji, gdzie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że można przeskoczyć trzy lata. (...) Śmiech w teatrze może być zdumiewającym pomostem, może przekonać ludzi, by zachowali otwartą głowę, mimo że wrodzone uprzedzenia dyktują im co innego. Wiele było fałszywych twierdzeń na temat tego, co teatr potrafi dokonać: doprowadzić do zakończenia wojny, zmienić czyjeś nawyki wyborcze. Otóż, moim zdaniem, teatr może najwyżej pretendować do łagodzenia - i to w nieskończenie małym zakresie - nietolerancji wobec wszystkich tych tępych, doprowadzających nas do szału indywidualistów, z którymi współżyjemy na tej ziemi".
Farsy, komedie zwykliśmy traktować jako swoiste popłuczyny prawdziwie wielkiej sztuki dramatycznej. Chętnie jednak hołdujemy Molierowi i Fredrze. Nieufnie odnosimy się do współczesnych komedii. Ayckbourn, tymczasem, udowadnia nam, że właśnie farsa, komedia może nie tylko bawić...