Artykuły

Zawsze trzeba o siebie walczyć

- To przygody i rozważania czterdziestolatki, która ma męża i z którego trochę się nabija, bo jak każdy facet jest hipochondrykiem, wyolbrzymia różne rzeczy, ogląda się za młodszymi... To przełomowy moment w życiu kobiety. Ja tego dnia pomyślałam: "Nie wierzę! Jak to? I teraz będą mówili na mnie rycząca czterdziestka?! - mówi o swoim monodramie "Czterdziestka w opałach" KATARZYNA ŻAK.

Mówi, że związek dwojga ludzi to nie sielanka, lecz wielka sztuka kompromisu. I że można się boksować i kłócić, ale najważniejsze jest to, by umieć się słuchać, akceptować i wspierać. Mimo upływu lat...

Przez półtorej godziny bawi pani i wzrusza publiczność w monodramie "Czterdziestka w opałach"...

- To przygody i rozważania czterdziestolatki, która ma męża i z którego trochę się nabija, bo jak każdy facet jest hipochondrykiem, wyolbrzymia różne rzeczy, ogląda się za młodszymi... To opowieść napisana przez kobietę dla kobiet, która pokazuje, że po czterdziestce większość z nas boryka się z problemami. Bo namiętności już brak, figura nie taka, cellulit i zmarszczki, i faceci nie patrzą już na nas tak jak kiedyś...

Pamięta pani swoje czterdzieste urodziny?

- To przełomowy moment w życiu kobiety. Ja tego dnia pomyślałam: "Nie wierzę! Jak to? I teraz będą mówili na mnie rycząca czterdziestka?! Albo pani w średnim wieku?! Albo nie daj Boże starsza pani?!". To był bolesny moment. Ale trzeba żyć dalej, bo nie zmienimy tego, że przybywa nam lat i prawo grawitacji działa tak, że żaden lifting nie pomoże. I myślę, że najtrudniejsze dla kobiety jest to, by nauczyć się to akceptować.

Łatwo powiedzieć...

- Są dni, kiedy i ja myślę, że już mi się nic fajnego w życiu nie przydarzy. Wtedy idę ćwiczyć jogę albo robię sobie kąpiel, a potem nalewam lampkę wina i oglądam musicale. Zaczyna grać muzyka i... wiem, że trzeba się cieszyć i niezależnie od tego, ile ma się lat, szukać swojego miejsca. Przede wszystkim na gruncie zawodowym.

A przyjaciele? Bliscy?

- Spotkania z nimi mają dla mnie ogromną wartość. Nie ma nic fajniejszego, niż usiąść przy dzbanku zielonej herbaty i pogadać. Poza tym, gdy zaczęłam chodzić na jogę, poznałam mnóstwo fantastycznych kobiet. Wszystkie były ode mnie starsze i sprawniejsze! Uwielbiałam spotkania z nimi, pamiętam, że często trudno nam było wyjść z szatni, tyle miałyśmy sobie do powiedzenia. Wspominam ten czas z wielką radością i chcę do tego wrócić, gdy tylko będę miała mniej pracy. Bo te rozmowy dawały mi mnóstwo radości i dobrej energii.

Jeszcze więcej energii?! Przecież i tak jest pani jak wulkan. A jak zorganizowany...

- Dobrego organizowania nauczyłam się przy dzieciach, które wychowywałam, jednocześnie pracując na etacie w teatrze i w filmach. Musiałam tak układać swoje plany, by zawsze na czas zawieźć córki do szkoły, przedszkola czy dodatkowe zajęcia. Na mojej głowie był też dom i wszystkie codzienne sprawy. Że to nie do końca takie dobre, okazało się, gdy wyjechałam na występy do Londynu z Kabaretem pod Egidą. Pierwszy telefon od Cezarego był z pytaniem o to, gdzie jest koszulka córki na WF. Po sześciu dniach nieobecności moja rodzina stwierdziła, że musi się przyuczyć do domowych obowiązków, bo beze mnie nikt nic nie wie.

A jak pani to robi, że wciąż się uśmiecha?

- Taka już jestem, że staram się iść przez życie uśmiechnięta. Mimo wszystko. Pamiętam, że gdy raz przyszłam do teatru smutna, wszyscy bali się mnie zapytać, co się dzieje, bo myśleli, że stała się jakaś tragedia. Kiedy wreszcie ktoś się odważył, odpowiedziałam, że boli mnie głowa. "Ale wcześniej, gdy cię głowa bolała, też byłaś uśmiechnięta" - usłyszałam. Dało mi to do myślenia i utwierdziło, że dobrze jest przełamywać w sobie słabości, bo wtedy ludzie dobrze czują w naszym towarzystwie, lubią nas i akceptują. A nam, kobietom, akceptacja jest bardzo do życia potrzebna. A po czterdziestce jeszcze bardziej! (śmiech)

To przełamywanie słabości sprawdza się również chyba w życiu małżeńskim. Niedawno obchodziła pani 25. rocznicę ślubu...

- Nie spodziewałam się, że 25 lat minie jak z bicza trzasł. Ale w małżeństwie różnie bywa, nie udawajmy, że jest sielanka. Pochodzimy przecież z różnych domów, mamy inne charaktery. My po pierwszym okresie totalnego zauroczenia i zakochania bardzo się boksowaliśmy. Pokonaliśmy długą drogę, zanim nauczyliśmy się mówić o tym, co nas bolało, i wsłuchiwać w to, co mówiło to drugie. I to nie trwało rok czy dwa. Dzisiaj ludziom brakuje na to cierpliwości, młodzi, którzy wymieniają się obrączkami, nie dają sobie czasu. Mówią sobie - nie wyszło i się rozchodzą. Pakować walizki i wracać, trzaskać drzwiami i płakać w poduszkę, i mimo wszystko się dogadywać jest dużo trudniej. Dziś wiem jedno, warto budować więź i dobre relacje, by się razem zestarzeć. A nuż się uda?...

Co teraz jest dla pani najważniejsze w związku?

- Jak już powiedziałam, boksujemy się w życiu ze sobą, ale i bardzo wspieramy. Priorytetem jest dla nas wychowanie córek. Ola ma 22 lata, a Zuzia 16 lat, ale uważam, że jeszcze trochę pracy przed nami, bo chcemy je wychować na mądre i fajne kobiety. Oboje z mężem jesteśmy z konserwatywnych domów i nasze relacje z córkami nie są kumpelskie, ale rodzicielskie z jasno postawionymi granicami i oczekiwaniami. Na razie się to sprawdza, bo mamy z dziewczynami bardzo dobry kontakt.

To widać, byliście ostatnio na wspólnych wakacjach. To sukces jeśli 22-letnia dziewczyna chce spędzić je z rodzicami.

- Szczerze mówiąc, Cezary zapowiedział, że ostatni raz! (śmiech). Nastolatki rządzą się swoimi prawami, dla nich życie zaczynało się po 22, a potem spały do południa. A my z Cezarym lubimy wstać rano, wypić kawę i o 9 jesteśmy gotowi, żeby ruszać zwiedzać. Poza tym to były bardzo fajne dwa tygodnie, ma się wtedy córki 24 godziny na dobę i poznaje się, co myślą, czego chcą, o czym marzą. Dużo się od nich uczę.

Dzieci odmładzają ?

- Na pewno w sensie umysłowym, bo zmuszają na przykład do czytania książek, po które w życiu bym nie sięgnęła. Nie jestem miłośniczką literatury fantasy, ale dzięki córkom prześlizguję się przez niektóre tytuły i potem mamy fajny temat do rozmowy. Dorastające dzieci potrafią utrzymać w ryzach, bo ciągle trzeba być na czasie, żeby z nimi nadążyć.

A domowe ważne momenty?

- Na pewno sobotnie i niedzielne śniadania szykowane przez mojego męża. Jesteśmy wtedy razem, rozmawiamy, śmiejemy się, wygłupiamy, planujemy... Dlatego nasz rozkładany stół i czas, kiedy wszyscy przy nim siadamy, jest dla mnie najważniejszy.

Już wkrótce zobaczymy ją na antenie TVP1 w kolejnej serii odcinków przebojowego "Rancza". Na razie jednak aktorka zaprasza nas do warszawskiego Teatru Kamienica, gdzie występuje w monodramie "Czterdziestka w opałach". Najbliższy spektakl już 25 stycznia o godzinie 19. Polecamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji