Artykuły

Maria Dulęba

Historyk teatru polskiego, jakiś przyszły autor "Świata aktorskiego moich czasów", nie będzie mógł pominąć w swym omówieniu najwybitniejszych kreacji aktorskich i tej roli Marii Dulęby, którą teraz właśnie gra jako Maria Józefa w sztuce Federica Garcia Lorki "Dom Bernardy Alba" na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego.

Ba, ale czy ją jednak tylko "gra"? O Marii Dulębie powiedziano kiedyś, że nie sposób analizować jej gry, ani opisać; należy się nią zachwycać i pamiętać. Gdzież jednak szukać sekretu tej trudności formułowań, jeżeli nie chce się poprzestać na bardzo ogólnych i szablonowych stwierdzeniach: wielka aktorka, świetna gra? Otóż każda kreacja Dulęby jest, jak się wydaje, traktowana przez nią tak odmiennie, że technika stosowania rzemiosła aktorskiego jest już czymś wtórnym, czynnikiem ważnym, lecz nie decydującym; na plan pierwszy wysuwa się taka konstrukcja postaci scenicznej, aby widz, ujrzawszy ją, wiedział o niej wszystko: znał jej przeszłość, rozumiał teraźniejszość, mógł odgadnąć przyszłość.

Właśnie Dulęba przeobrażona w obłąkaną Marię Józefę pojawia się na scenie i zebraną na widowni publiczność ogarnia nastrój niepokoju. Z kilku słów, z kilku rzuconych gestów, z intonacji głosu, z wyrazu obłąkanych oczu - odgadujemy nieomylnie istotę dramatu. Czy tak chciał autor? Przecież można by myśl jego interpretować rozmaicie. Gdyby postać tę potraktować samoistnie, w oderwaniu - Maria Józefa mogłaby budzić jedynie współczucie. I tu zbliżamy się do sedna zagadnienia: dla odtworzenia myśli autora Dulęba szuka nie tylko odpowiedniego wyrazu dla własnej roli, lecz stwarza klimat całego widowiska. A może się to stać jedynie po gruntownym przeanalizowaniu treści sztuki, po zaznajomieniu się z charakterem jej tła obyczajowego i społecznego.

I dlatego też, raz jeszcze wracam do tej myśli, szczegóły charakteryzacji, sposoby rzemiosła są czymś drugorzędnym, kiedy chodzi o całkowite przeobrażenie wewnętrzne, o nieomylność odczucia; aktor ukrywa w sobie wówczas aktora, ukazując - jak określiła grę Dulęby Lucyna Kotarbińska w swych wspomnieniach - "zajmujące, psychiczne studium duszy żywego człowieka". Rzecz stanie się jeszcze jaśniejsza, gdy posłużymy się przykładem zaczerpniętym z książki Grzymały-Siedleckiego: "Zjechałem do pewnego teatru na próbę ze swej sztuki, gdzie epizod księżnej grała wcale utalentowana artystka. Zagadnęła mnie, bym się jej zwierzył, jak ja ową księżnę widzę. Przede wszystkim, proszę pani, nie przystrajać jej w face-a-main (od Wojciecha Bogusławskiego nie widziało się u nas na scenie arystokratek bez face-a-main). Aktorka załamała ręce przerażona: Księżnę grać bez face-a-main?! Ależ bez face-a-main ja się w środku nie poczuję księżną. Praca w "Reducie", której Dulęba była współtwórczynią wraz z Osterwą i Limanowskim, ustrzegła ją od takiego traktowania roty "z zewnątrz", a wyraźnym świadectwem jest oświadczenie samej artystki: "Przeżywanie, a właściwie przeżycie, jako podstawa wszelkiej prawdziwej twórczości artystycznej i komponowanie jakby filmu całego życia postaci scenicznej, przed jej ukazaniem się na scenie - to praca nad każdą rolą w Reducie".

Wspaniałe momenty, jak owo pierwsze pojawienie się na scenie Dulęby jako Marii Józefy, nie stwarzają jeszcze postaci scenicznej. Dopiero wprowadzenie do tych momentów ładu artystycznego świadczy o myśli twórczej aktora. Bo w grze aktora, równie jak w każdym dziele sztuki, potrzebna jest kompozycja i właśnie dzięki niej Dulęba wtopiła się w tło; wielkość jej kreacji polega i na tym, że poddając ton przedstawieniu nie chciała być w nim "gwiazdą".

A widowisko jest doprawdy świetne. Dramat Lorki, wcale nie aluzyjny, jak chcą niektórzy, przedstawia odwieczne cechy bogatej, konserwatywnej - chciałoby się rzec: arystokratycznej - części chłopstwa hiszpańskiego. Duma i chciwość, przesąd i obłuda jako motor postępowania, jakaś dulszczyzna podniesiona do setnej potęgi jako obyczaj. I na tym tle rozwija się ponury dramat, tak świetnie reżysersko ukazany przez Marię Wiercińską w sugestywnej scenografii Otto Axera.

Czystemu szaleństwu przeciwstawiono zimne szaleństwo w osobie znakomitej w kontraście Zofii Małynicz jako Bernardy Alba. I tutaj troska o całość, odważenie każdego słowa i gestu. Przyjemnie jest stwierdzić, że w grze całego zespołu nie było jednego fałszywego akordu. Pięć córek Bernardy Alba - to pięć całkowicie zróżnicowanych typów kobiecych. Ryszarda Hanin Renata Kossobudzka. Alicja Raciszówna, Krystyna Borowicz i Katarzyna Łaniewska stworzyły role pełne wyrazu i bogactwa intonacji. Bardzo interesująco rozwija się talent Alicji Raciszówny; po lirycznej bohaterce "Maskarady" tu pokazała nam, że stać ją również na głębokie akcenty tragiczne. Wszystkie zresztą panie (w domu Bernardy Alba nie ma mężczyzn) miały swój udział w sukcesie widowiska, wymieńmy więc jeszcze z komplementami: Janinę Sokołowską, Halinę Czengery, Janinę Munclingrową, Irenę Oberską, Halinę Dunajską.

Autora dobrze brzmiącego przekładu nie ujawniono w programie teatralnym. Czy jest nim Maria Wiercińska?

Dyrektorowi St. W. Balickiemu należą się słowa uznania za wystawienie tej trudnej sztuki Lorki. Oby więcej takich przedstawień!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji