Artykuły

Dużo drzwi i gruba kreska

- Ludzie zastanawiają się, czy jak pójdą na farsę, to będzie głupio, czy może jednak pójść na spektakl Warlikowskiego i Jarzyny, chociaż do końca go nie zrozumieją. Bo tak bardziej wypada - mówi dyr. JAN TOMASZEWICZ, reżyser "Allo, allo" w gorzowskim Teatrze im. Osterwy.

Dariusz Barański: Mówimy farsa, komedia, satyra i często mamy na myśli to samo. Jeden widz idzie na "Allo, Allo" i świetnie się bawi. Inny wychodzi zdegustowany i ocenia: Taka "Hipnoza" to wdzięczna komedia, a to coś......

Jan Tomaszewicz: Właśnie. Mamy trudności z rozróżnianiem gatunków. Mówimy na wszystko: komedia. A przecież Czechow swój "Wiśniowy sad" nazwał komedią. W swoim dramacie, bo komedia jest rodzajem dramatu, prześmiewa nasze wady. Natomiast farsa to rodzaj sztuki teatralnej, która postrzega ułomności ludzi ale... rysowane bardzo grubą kreską. Tak grubą, że zmusza nas do zauważenia Dziwi mnie, kiedy na premierę spektaklu przychodzą ludzie, którzy tak naprawdę nie czują farsy. Doszukują się w niej dramatu intelektualnego. To nie jest tak. A z drugiej strony farsa skłania do zadania sobie pewnych pytań. Ilekroć grałem w spektaklach komediowych czy farsowych albo je reżyserowałem, zawsze były tam jakieś dziwne łóżkowe sytuacje. Oto mąż nakrywa żonę in flagranti lub na odwrót. I wszyscy siedzimy i śmiejemy się do rozpuku. Można zapytać: A jakby to nas spotkało? Czy wtedy to jest też farsa, czy rzeczywisty dramat? Na tym polega urok teatru, że zostajemyjakoś wmanipulowani w taką iluzoryczną rzeczywistość, która nie dotyczy nas, dotyczy kogoś.

"Allo, Allo" to z pewnością nie nasza rzeczywistość. Śmieje się jednak ze spraw, do których z reguły ma się poważny stosunek: okupacja, gestapo, ruch oporu.

- Ta farsa świadomie tak została przez autorów zaadaptowana ze scenariusza filmowego, żeby pokazać ułomność ludzkich charakterów. Nie dajmy się zwieść wrażeniu, że w tych dramatycznych, ciężkich i bolesnych czasach ludzie się nie śmiali. Ależ owszem. Niedawno widziałem fabularyzowany dokument o tym, jak w getcie warszawskim tętniło życie, ludzie śmiali się i bawili. A przecież wywożono ludzi do obozów śmierci. I tak samo było w innych krajach okupowanych. To jest pokazane grubą satyryczną kreską. Musimy wiedzieć, na czym polegał kabaret niemiecki, francuski, jak się rozwijał polski kabaret okresu międzywojennego, który na nich się wzorował. W farsie staramy się łączyć pewne rodzaje sceniczne. W "Allo, Allo" jest to typowa kabaretowo-satyryczna forma inscenizacji. W muzyce napisanej przez Adama Baldycha czuje się taki klimat kabaretu niemieckiego, słychać echa tego, co robił Kurt Weill.

Dla kogo jest farsa i dlaczego?

- Farsa każe widzom zapomnieć na chwilę o rzeczywistości, daje chwilę wytchnienia. Pojawia się u nas taka opinia, że wystawienie farsy to coś wstydliwego, że to jest jakiś niższy gatunek, coś gorszego. Nie zgadzam się z tym. Tym bardziej, jeśli teatr nie jest komercyjny, to uszanujmy gusta widzów. Gorzów, jak każde inne miasto, ma różną społeczność. I repertuar powinien to odzwierciedlać. Inaczej się ubieramy, na półkach w księgarniach wybieramy różne książki. Tak samo w repertuarze powinien być pełen wachlarz gatunków. Farsa jest potrzebna, ubolewam tylko nad jedną rzeczą. Dlaczego w Anglii rozwinęła się farsa? Tam jest społeczeństwo z tradycjami, dzieli się na klasy społeczne, ale one się szanują A u nas od początku łat 90. ciągle to jest płynne. Ludzie zastanawiają się, czy jak pójdą na farsę, to będzie głupio, czy może jednak pójść na spektakl Warlikowskiego i Jarzyny, chociaż do końca go nie zrozumieją. Bo tak lepiej wypada. Natomiast dzisiaj teatry muszą na siebie zarabiać. Muszą wystawiać i Czechowa, i "Nie-Boską", bo takie jest ich zadanie,

ale również wystawiać repertuar dla szerszej widowni.

"Allo, Allo" dzieje się w Cafe Rene, program do spektaklu ma formę kawiarnianego menu. Spytam więc niejako "od kuchni". Przepis na dobrą farsę?

- Podam przykład z wyższej półki - Monty Python. Tam nie musieli zdejmować spodni, aby ludzie się śmiali. Czasem jednak i takie gagi są świadomie wykorzystywane, aby bez przerwy widz był zaangażowany w akcję. Farsa to przede wszystkim schemat

- musi mieć rytm, brzmienie orkiestry. Jeśli zabraknie jakiegoś elementu tego schematu, to orkiestra brzmi gorzej. Wszystkie powinny być na swoim miejscu. W tym schemacie bodaj najważniejsze są drzwi. Wiele drzwi. Przez nie ktoś wchodzi i wychodzi, dochodzi do pomyłek. Są sztuki, które nie mają takiego schematu. Bardzo fajną komedią są "Przyjazne dusze", ale to nie jest farsa. W wystawianej kiedyś u nas "Każdy kocha Opalę" nie musi być przebiegania zjednego do drugiego pokoju. Drzwi nie są konieczne. Jest natomiast przesłanie, ocierające się nawet o pewną filozofię dobroci. Ludzie się śmiali, bo to była komedia, ale była też refleksja. W farsie natomiast refleksjąjest zdrowy śmiech z czegoś, czego sami nie chcemy doświadczyć. Weźmy taką popularną sztukę "Mayday" Coonneya. O czym jest farsa? O tym, że taksówkarz ma dwie żony. Śmieszne? W rzeczywistości karalne. I musimy współczuć jednej i drugiej kobiecie, że jest taka sytuacja. W teatrze nie. Możemy o tym na chwilę zapomnieć.

Idąc na farsę możemy się śmiać z tego, na co często nie pozwala pewna polityczna poprawność? Z ułomności, z odmienności?

- No tak, mówi się o problemie równości i tolerancji. I gdy pojawia się człowiek innej orientacji seksualnej, ludzie się śmieją. Tak samo ze stereotypów, przerysowanych bohaterów.

Tak naprawdę, co jest śmiesznego w tym, że ubierają się w fartuszki ze swastyką, żeby się przypodobać Niemcom, że kolaborują? Śmiejemy się jednak z tego, choć tak naprawdę w rzeczywistości, to nie byłoby śmieszne. Mówi się, że farsa nie wymaga przygotowania. Przychodzimy, bawimy się, wychodzimy i to po nas spływa. Jednak tak samo, jak wychodząc z poważnego dramatu pytamy się siebie: czy dobrze spędziłem czas, czy spektakl dał mi satysfakcję. W farsach i komediach często grają świetni aktorzy, czasem nawet wybitni aktorzy dramatyczni. Pan pobierał nauki u tych najlepszych.

- Ja wychowałem się na farsie w Teatrze Syrena. Uczyłem się od mistrzów: Kazimierza Brusikiewicza, Hani Bielickiej, Wiesia Drzewicza, Romka Kłosowskiego, Zosi Czerwińskiej, Tadeusza Plucińskiego, Teresy Lipowskiej, Ireny Kwiatkowskiej. Słowem, gwiazd. W garderobie uśmiech nigdy nie schodził z twarzy. Zwłaszcza Brusikiewicz uwielbiał robić psikusy. Ja dopiero przyszedłem do teatru. On po chorobie miał amputowaną lewą rękę. Podglądałem, jak mistrzowie grają, więc przychodzę na spektakl i tuż przed rozpoczęciem, on mówi do mnie: Młody kolego, jakoś tak bardzo źle się czuję, nie jestem przypadkiem blady? Ja byłem trochę speszony, ale mówię, że nie, skądże. A on na to: Czy mógłbyś mi zmierzyć puls? Wziąłem rękę-protezę i oczywiście nie czuję tego pulsu. W tym momencie inspicjent woła: Kaziu, Kaziu na scenę, a on ruszył, a że te protezę miał odpiętą, woła: Jezus Maria, wyrwałeś mi rękę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji