Artykuły

Trzy kobiety ruszyły w drogę...

Gdy co chwila potykasz się na wertepach, a nogi masz uwalane po kostki błotem, gdy kończą się ostatnie płoty i już nie widzisz niczego, co przypominałoby ulicę lub drogę - wiedz, że nie wyszedłeś jeszcze poza terytorium miasta Krakowa. Trochę dalej zobaczysz asfaltowe szosy zdążające w różnych kierunkach, schludne i ładne zabudowania zasobnych gospodarzy, ale tam już wieś. A tutaj, na tych wertepach - miasto, nasz sławny Kraków.

Zastanawiałam się kiedyś czym właściwie różnią się Piaski Wielkie, Witkowice czy Kobierzyn od Gręboszowa w pow. dąbrowskim lub np. Ciężkowic w Tarnowskiem? To, że samochody kursujące między wsią lub miasteczkiem a powiatem należą do PKS, a w mieście do MPK, że się ze wsi jeździ do powiatowej rady, a z peryferii do dzielnicowej - chyba nie wiele znaczy. Życie w cieniu wielkiego miasta ma swoje walory, choćby takie jak chłonność rynku, ale ma też i swoje mankamenty, szczególnie, jeśli idzie o sprawy kulturalne.

Oto człowiek staje się magiczną cyfrą wchłoniętą w statystykę i nagle może się dowiedzieć, że na jego głowę przypada tyle i tyle złotych obróconych na dobra kulturalne, że np. czyta jedną książkę w roku, prenumeruje 0,8 gazety, bywa 5 razy w teatrze i 4,3 razy w kinie. Wszyscy się cieszą, że wskaźniki rosną, a przeciętny człowiek z Piasków może nigdy w życiu nie był w teatrze, a może nawet w kinie? To by zresztą było nawet nietrudne do wytłumaczenia. Weźmy choćby tylko działa1ność teatrów objazdowych, kin i wszelkich innych programów przeznaczonych do tzw. umasowienia. Docierają one niekiedy nawet do zapadłych wiosek, ich marszruta omija tylko Kraków. Nic dziwnego. Przecież właśnie z Krakowa wyjeżdżają...

To jednak pewne, że czasem od krakowskich Plant do Toń lub Rydlówki droga jest znacznie trudniejsza do przebycia niż do tarnowskich Ciężkowic lub dąbrowskiego Szczucina. Ta ostatnia refleksja nasunęła mi się w drodze do Witkowic, gdy podskakując na wertepach brnęliśmy na pierwszy peryferyjny objazd wielkiego Krakowa z zespołem Teatru Starego.

O planach kulturalnego zagospodarowania peryferii Krakowa pisało się nieraz. W tych planach na czołowe miejsce wysunął się Teatr Stary, gdzie bardziej konkretnie przystąpiono do pracy nad przygotowaniem sztuki objazdowej. I o tym też się pisało, że na "pierwszy ogień" poszła farsa naszej współczesnej, znanej pisarki krakowskiej Anny Swirszczyńskiej "Trzy kobiety i ja". Przez długie tygodnie przygotowywano ową strawę duchową tak, by była łatwa do przełknięcia, by obok łatwości połykania zostawiła w organizmie jakieś kalorie społeczne (o to się już martwił reżyser dr Jerzy Ronard-Bujański), by wreszcie sztukę łatwo było zainstalować na każdej scenie, a więc dekoracje składające się z małych ruchomych fragmentów, łatwo przenośne (Lidia Minticz i Jerzy Skarżyński). Sprawę małej 5-osobowej obsady aktorskiej załatwił sam scenariusz, personalnie zaś: "Trzy kobiety" - to kolejno: Romana Próchnicka, Ewa Wawrzoń i Zofia Więcławówna, następna tytułowa postać "... i ja" (księgowy Alfred Motylek) - Bronisław Cudzich i portier domu wczasowego - Stanisław Gronkowski.

Ta cała piątka + Julian Jabczyński kierujący całą akcją objazdową peryferii + pracownik do ustawiania dekoracji (któremu pomagali wszyscy mężczyźni) + kierowca wozu ciężarowego. Ten maleńki zespół + dziennikarz (tzn. ja), wyruszył pewnej słonecznej niedzieli (potem był deszcz i burza) na pierwsze przedstawienie nb. zupełnie bezinteresowne, do Witkowic.

Muszę przyznać, nie wyobrażałam sobie, że teatr zostanie przyjęty aż tak entuzjastycznie i to dosłownie przez wszystkich. Witkowice to przede wszystkim szpital dziecięcy, a w nim mała salka - świetlica pracownicza - mieszcząca 100 osób i czterometrowa scenka.

Tutaj też zainstalował się teatr. Warunki rzeczywiście opłakane. Trzeba było do minimum ograniczyć dekoracje, trzeba było w ostatniej chwili zmieniać niektóre sytuacje, a na p. Gronkowskiego spadła jeszcze jedna rola... musiał zaciągać kurtynę - i robił to z takim wdziękiem, że dostawał brawa.

Brawa zresztą były w ogóle spontaniczne i publiczność świetnie się bawiła, choć była bardzo różnorodna. Znalazło się na sali parę osób z personelu lekarskiego i pielęgniarskiego szpitala, było trochę salowych i robotników placowych, trochę ludzi spoza szpitala. Maleńką salkę wypełniono po brzegi. Gdyby tak zainstalować się na tydzień, sądzę, że również nie pozostałoby ani jedno wolne miejsce. Przyjęcie było rzeczywiście bardzo serdeczne i nie tylko same brawa były nagrodą. Znalazły się też i kwiatki z własnego ogródka, a w szpitalu czekał smaczny obiad i wiele naprawdę miłych i ciepłych słów.

Peryferyjny widz to naprawdę wdzięczny odbiorca. Chodzi tylko o umiejętność doboru materiału i umiejętność nawiązania kontaktu między jedną a drugą stroną rampy. Sprawa na pewno bardzo delikatna i niełatwa, ale chyba i warta trudu, a nawet ryzyka. Czymże bowiem byłyby słowa o rewolucji kulturalnej, gdybyśmy nie wysadzili nosa poza krakowskie Planty?

"Trzy kobiety" jako pierwsze ruszyły w drogę. Myślę, że ta farsa zdobędzie każdą publiczność, nie tylko peryferyjną. Alfred Motylek, współczesny świętoszek, posługujący się dewizą życiową "ręka rękę myje, noga nogę wspiera, nie posmarujesz - nie pojedziesz", kochliwy i obłudny amancik, nie jest postacią abstrakcyjną, na którą można tylko "pękać" ze śmiechu, lecz przywodzi na myśl zbyt dużo, niestety, skojarzeń... I to są właśnie aspekty społeczne owej farsy, poza tym zasadniczym, że komizm sytuacyjny, werwa aktorów i tempo sztuki są gwarancją, że przyciągnie ona nawet prymitywnego widza, może go nawet zdobędzie dla teatru.

Niektórzy pseudoznawcy odnoszą się dość sceptycznie do samego gatunku.

Cóż, farsa!

Z pewnością farsa to nie dramat. Tylko nie w tym sensie, że gorszy gatunek, lecz inny gatunek. A że u nas zaczyna wygasać i gatunek i jego odtwórcy - to chyba bardzo źle. Nasi najwięksi artyści: Jaracz, Zelwerowicz, Juliusz Osterwa, Józef Węgrzyn i in. posiadali w swym repertuarze setki ról farsowych. A dziś?

Trzeba wychowywać widza i jego smak artystyczny, gust, sposób myślenia. To fakt, z tym jednak, że wychowywać można tylko takiego widza, który jest stałym odbiorcą, który już nauczył się rozumieć sztukę. A takich, jak wiemy wciąż jeszcze jest zbyt mało. Nim zaczniemy wychowywać widza masowego, musimy go wpierw mieć. I właśnie Teatr Stary wyruszył na jego zdobycie.

Na pierwszy "skok" poszły Witkowice, a teraz kolej na Piaski Wielkie, Pleszów (hotel robotniczy), Rydlówkę (świetlica ZBM), Grębałów, Zakłady Sodowe w Borku Fałęckim i tak coraz dalej - myślę, że z dużym pożytkiem.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji