Artykuły

Witkacy na nowo odkryty

Kto nie był, ten trąba. Okazuje się, że u Witkacego, tak już - wydawałoby się - do szczętu zgranego na polskich scenach, wciąż pozostaje wiele do odkrycia.

Wystarczy przebić się przez skorupę dotychczasowej, częstokroć manierycznej, nieznośnej tradycji inscenizacyjnej i interpretacyjnej, jaką jego sztuki sceniczne obrosły, by usłyszeć czysty ton ludzkiego głosu.

Swego czasu (ale jakie to dawne czasy, lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte!) Witkacego grać po prostu wypadało, musiał go mieć w repertuarze każdy tzw, ambitny teatr. W inscenizacjach zwykło się wtedy uwypuklać absurd, "czystą formę", czasem wręcz element "zgrywy" i prowokacji. I wydaje mi się, że wiele było w nich bardzo powierzchownej fascynacji i mody na "awangardowe udziwnianie", bez głębszego wejrzenia w istotę rzeczy. Przedstawiano nam Witkacego jako wręcz "kabareciarza", zawodowego drażniciela publiczności. Cóż, chyba i sam Witkacy solidnie sobie na takie traktowanie zapracował... Zbawienny upływ czasu zabiera wszakże ze sobą wszystko to, co doraźne i powierzchowne, pozostawiając jedynie to, co najważniejsze, wydobywając na plan pierwszy sensy najgłębsze.

Przedstawienie według "Romansów schizofrenika" Witkacego przygotowane przez studentów PWST w Białymstoku okazało się nadzwyczaj proste, klarowne, inteligentne, a przy tym pełne baśniowej (tak, tak!) poezji. Nasze skryte, quasi-erotyczne lęki, upersonifikowane przez trzy odmienne typy kobiecych demonów, wyłażą tu z głębi starej, przepastnej szafy wśród nocnej ciszy rozbrzmiewającej tylko złowieszczym tykaniem zegara. Trochę to Freud, a trochę autor "Dziadka do orzechów" E.T.A. Hoffmann (który sto lat przed Freudem tyle wiedział o ludzkiej jaźni). I jak to w sennych marzeniach się zdarza, postaci owe zdolne są wyczyniać przeróżne, wręcz akrobatyczne ewolucje, są bowiem tylko fantazmatami naszego umysłu, wolnymi od praw mechaniki i ciążenia. Podziwu godna jest sprawność techniczna i aktorska piątki młodych aktorów, którzy to przedstawiają! I podziwu godna wnikliwość inscenizatorów, którzy odważyli się wyraźnie wskazać na odległe parantele Witkacego - rzekomego obrazoburcy - wpisując go z całą konsekwencją w nurt długiej tradycji europejskiej myśli i fantastyki. Bo wprawdzie o tej tradycji niby u nas się wie, ale (o ile pamiętam) nikt dotąd nie uwidocznił tego na scenie tak przejrzyście. Zawsze były tu górą rozmaite grepsy doraźnej, satyrycznej, "kabaretowej" proweniencji.

Scenariusz według "Romansów schizofrenika" napisała i przedstawienie wyreżyserowała Bożena Janik, autorką sugestywnej scenografii była Beata Nowakowska, równie sugestywną i niezwykłą muzykę napisał Krzysztof Dzienna. Wystąpili: Iwona Mierosławska, Alicja Szymańska, Małgorzata Trofimiuk, Wojciech Świeboda, Piotr Świergalski. Premiera odbyła się w kwietniu na Scenie Szkolnej PWST w Białymstoku.

W Olsztynie przedstawienie to pokazane zostało dwukrotnie 14 czerwca, w ramach stworzonej przez Krzysztofa Rościszewskiego tzw. "Sceny dla dorosłych" Olsztyńskiego Teatru Lalek. Była to draga - po "Narkomanach" - propozycja tej sceny. I szkoda, że tym razem publiczność zawiodła na całej linii. Można tylko zgadywać, jakie były przyczyny. Ze nie był to spektakl adresowany do tzw. "szerokiej publiczności" teatralnej, to oczywiste. Olsztyńska "szeroka publiczność" teatralna w większości kieruje się coraz bardziej (jest kierowana?) w stronę rozrywki; nawet "bywanie w teatrze" stało się tutaj rozrywką o charakterze bardziej towarzyskim niż artystycznym. Ma się rozumieć: bywanie w "prawdziwym teatrze", czyli w Teatrze Jaracza. Co tam jakaś niepoważna scena "lalkowa"! Opinię tę starają się zresztą podtrzymać niektórzy pracownicy Rościszewskiego, rozgłaszając po mieście, że ich szef "niszczy teatr lalek" kierowany przez siebie. Pytanie: w jaki sposób to robi? Odpowiedź: w ten mianowicie, że wprowadza na scenę, obok bajek dla najmłodszych, spektakle nie tylko lalkowe, lecz i aktorskie, adresowane do dorosłych, że stara się tę niewielką, lecz funkcjonalną scenę, z widownią na około 150 dorosłych osób, wykorzystać jak najlepiej dla promocji sztuki adresowanej do publiczności bardziej wyrobionej. Najlepszym odbiorcą propozycji "Sceny dla dorosłych" mogłaby być ambitna młodzież. Ale ta młodzież miała akurat okres egzaminów. Z tego powodu grupa widzów musiała nawet odwołać - jak się dowiedziałem - już zamówioną rezerwację biletów na spektakl Witkacego. Termin przedstawienia wypadł więc gorzej niż fatalnie. Miejmy nadzieję, że kolejne propozycje "Sceny dla dorosłych", po wakacjach, przełamią to początkowe niepowodzenie. Życzę Krzysztofowi Rościszewskiemu, by nie rezygnował i był dobrej myśli. Przyzwyczajenia, inercja - są wielką siłą. Wypromować nowe miejsce, do którego "się chodzi", nie jest łatwo, nie tylko w Olsztynie. Trzeba czasu i wielu kolejnych wydarzeń, takich jak wspomniane. Powtarzam: Kto nie był, ten trąba. I niech żałuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji