Artykuły

"Napić się koli za wszystkie czasy"

"Wizyta starszej pani" w reż. Michała Zadary, Teatr Współczesny w Szczecinie, Duża Scena. Pisze Iga Dzieciuchowicz w Didaskaliach-Gazecie Teatralnej.

W programie przedstawienia (przedziurawionym jak kaseta magnetofonowa, której zarys widnieje na okładce) można odnaleźć stare, czarno-białe zdjęcia aktorów szczecińskiego Teatru Współczesnego (a może mieszkańców Güllen?): Mirosław Guzowski na dancingu w eleganckiej marynarce w kratę. Przemysław Walich z gitarą elektryczną i natapirowaną fryzurą w stylu Slasha z Guns N'Roses, Jacek Piątkowski stojący dumnie przed ogromnym, brytyjskim statkiem. Jest też fotografia matki z synkiem na tle przyklejonej do ściany fototapety z leśnym krajobrazem, zdjęcie dzieci w szkolnej stołówce i dziewczynki stojącej na podwórku obok sterty cegieł. Wygląda to absurdalnie, wiele jednak wyjaśniają zamieszczone w programie fragmenty książki Sławomira Shutego "W paszczy konsumpcji", w których autor z humorem i ironią opowiada o swych dziecięcych pragnieniach, ukształtowanych w większości przez mit Zachodu. Druga połowa lat osiemdziesiątych i początek lat dziewięćdziesiątych to dla polskich dzieci czas oczekiwania na świąteczną emisję bajki Disneya, marzenia o hektolitrach prawdziwej coca-coli płynącej z kranu zamiast wody, słodyczy czekoladowych (a nie czekoladopodobnych), kolekcjonowania kosmicznych samochodów ukrytych pod opakowaniem gum Turbo. "Co ja tam jeszcze chciałem?" - zastanawia się Shuty i przyznaje: "posiadać chciałem, że aż się z tego pragnienia trząsłem jak nakręcony i rozkręcony".

W spektaklu Zadary wizyta starszej pani przypada na okres ustrojowej transformacji w Polsce - mieszkańcy Güllen również trzęsą się z pragnienia posiadania, olśnieni wizją rajskiego dobrobytu, który pęcznieje gdzieś za Oceanem. Tymczasem Klara Zachanassian i jej świta przybywają z Ameryki w postaci... przytwierdzonych do drewnianego stojaka plam z kawałka tektury, na których czarnym flamastrem napisano "Starsza pani", "Toby", Roby"... Bohaterka wyposażona jest jedynie w ludzki głos (użyczony przez Annę Januszewską, która czyta do mikrofonu kwestie Klary z kartki). Reżyser określił przedstawienie jako czarną komedię muzyczną i podążył za wskazówkami Dürrenmatta - stworzył świat, w którym historia zemsty starszej pani na swym dawnym kochanku po prostu się dzieje, pozbawiona moralnej oceny, jednoznacznej interpretacji wysnutej z systemów etycznych. Dzieje się tak dlatego, że Klara w spektaklu jest właśnie "zjawiskiem poetycznym" - odebranie jej statusu człowieka sprawia, że bezcielesny i nierzeczywisty twór przekształca się w symbol winy Illa, ale jest to symbol ośmieszony. Może świat wykreowany przez Zadarę na scenie to szalony, groteskowy świat umieszczony w głowie bohatera, nad którym panuje monotonny, ale oskarżycielski głos skrzywdzonej kochanki? Może Ill stara się ten głos zagłuszyć rockową muzyką i piosenkami? Dla Zadary kwestie krzywdy i grzechu stanowią rodzaj brudnego tła, które tym bardziej uwypukla bezmyślność bohaterów. Dürrenmatt zaznaczył, że "Gülleńczycy powoli poddają się pokusie [...], ale ten proces musi się ukazywać publiczności jako reakcja naturalna". Zadara realizuje bardzo precyzyjnie te autorskie wytyczne. Jak chciał dramatopisarz, fundamentem spektaklu nie jest próba przekazu jakiejś nadrzędnej idei czy elementarnej prawdy o człowieku, a lekkość i dowcip. Autor życzył sobie także, by inscenizować jego dzieła "na modłę sztuk ludowych". Zadara kreuje osobliwą rzeczywistość lokalną, z jej zwyczajami i nowoczesnymi "obrzędami", będącymi nieudolną kopią amerykańskich mód. "Gülle" to po niemiecku gnojownica. W Güllen Zadary króluje polski kicz.

Pokryte szarym linoleum deski sceny imitują asfalt, z namalowanymi gdzieniegdzie kratkami kanalizacyjnymi. Przestrzeń sceniczna jest ogromna i właściwie pusta - daleko w tle graciarnia, przy brzegu sceny stoją dwa mikrofony i szkielet perkusji. Część publiczności siedzi na scenie jak na peronie kolejowym, na ustawionych po lewej stronie, zanikających w ciemności kilku długich rzędach krzeseł. Naprzeciwko błyszczy siatka metalowych rur, a zielonemu neonowi z nazwą miasteczka brakuje trzech ostatnich liter - typowy postpeerelowski entourage. Podupadające, brudne i ponure Güllen pamięta czasy komunistycznego reżimu - niemal pusta przestrzeń publiczna stworzona przez Zadarę przypomina o placach, na których organizowano niegdyś wiece i pochody pierwszomajowe. A szlachetna społeczność Güllen? Oczywiście wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Nic nie umknie ich uwagi, bo mieszkają po sąsiedzku.

Początek demokracji oznacza dla Güllen walkę z ubóstwem, w której bronią jest specyficzny, swojski kicz. Mieszkańców nie stać wprawdzie na odremontowanie dworca, ale mogą pozwolić sobie na szczyptę ekstrawagancji. Kostiumy w spektaklu Zadary zdradzają fascynację Zachodem - jak w Ameryce, tak i w Güllen triumfuje dżins w rozmaitych odmianach: spodnie, spódnice, kurtki, sukienki i kamizelki. Jacek Piątkowski nosi białą baseballówkę, do tego marynarkę i krawat. Ill (Mirosław Guzowski) i reszta mężczyzn w trampkach i flanelowych koszulach w kratę naśladują styl twórców grunge rocka. Nie zabrakło i glanów, w których paraduje wokalistka małomiasteczkowej kapeli (Marta Szymkiewicz), grającej same covery. Jednak nie tylko szata zdobi człowieka.

Na początku lat dziewięćdziesiątych w niemal każdym polskim (i nie tylko polskim) garażu ktoś próbował zostać gwiazdą rocka. W pierwszej scenie spektaklu Jacek Piątkowski siada przy perkusyjnej centrali i zaczyna markować grę, po chwili wokalistka donosi brakujące bębny i talerze. Już można grać naprawdę. Zadara z humorem puentuje wydarzenia polskimi szlagierami, które zespół aktorski wykonuje na żywo: spotkanie Illa z Klarą komentuje piosenka Wojciecha Gąssowskiego "Gdzie się podziały tamte prywatki", a pożegnalną pieśnią po śmierci kochanka będzie "O, Ela!" Chłopców z Placu Broni. Nie zabraknie słynnej "Autobiografii" Perfectu i świetnie zaśpiewanego w duecie "Free Falling" Toma Petty. Zadara nie mógł wybrać lepiej - wszystkie utwory tworzą swoisty "kanon". Muzyczny cover wyśpiewany dla tłumu z małego miasteczka staje się następną, skonwencjonalizowaną odmianą kiczu, którym rządzi zasada przeciętności - gülleński zespół wybrał bezpiecznie piosenki znane i lubiane, podrasował je tylko rockową nutą. W pewnym momencie Ill wnosi kilka obrazów hiperrealistycznych - są na nich namalowane jaskrawymi barwami krzesła ze szkolnej świetlicy (tak sugestywnie, że chciałoby się na nich usiąść), chłopczyk u fryzjera, jakiś blat stołu przykryty ceratą... Zadara kpi z polskiej mentalności, która ukonstytuowana jest na pewnym paradoksie: to, co zagraniczne, jest wartościowe, a co polskie, wydaje się powszechnie tandetne i gorsze - a jednak wszem i wobec głosimy "Dobre bo polskie" i bronimy swej tradycji tak obsesyjnie, że problem "oscypek czeski czy polski?" wywołuje debatę narodową i społeczne wrzenie.

Spektakl Zadary to wielki koncert usytuowany gdzieś na obrzeżach estetyki happeningu. Poszczególne przedmioty i miejsca zaznaczają działania aktorów - w jednej z pierwszych scen ustawieni rzędem mieszkańcy Güllen krzyczą, gwiżdżą, pokazują gołe pośladki i kręcą głowami, jakby ledwo rejestrowali wzrokiem pędzące pociągi. Reżyser doskonale pokierował scenami zbiorowymi, które są skonstruowane tak, by spotkania bohaterów wydawały się nieoczekiwane i przypadkowe. Wszyscy aktorzy potrafili stworzyć indywidualne, wyraziste kreacje. Trudno, na przykład, nie zauważyć zadziornej wokalistki w wykonaniu Marty Szymkiewicz, której energia jednocześnie ogarnia i rozsadza cały spektakl, albo pominąć wycofanego, ale stanowczego perkusistę Jacka Piątkowskiego.

Spokój małego miasteczka zakłóca wizyta starszej pani, którą bogactwo i dostatek zamieniły w tekturową plamę - pozostał jej tylko potępiający i surowy ton głosu. Pomysł rozbicia postaci Klary na kuriozalny przedmiot i głos nie jest zły, jednak z czasem męczy, bo uwaga widza skupia się jednocześnie na kawałku kartonu, do którego przemawiają mieszkańcy, i na siedzącej przy brzegu sceny aktorce. Może ciekawiej byłoby, gdyby głos Januszewskiej został po prostu puszczony z offu? Spektakl jest zabawny do momentu mordu na Illu - każdy z mieszkańców podchodzi po kolei do worka w kształcie leżącego człowieka i okłada go metalowymi prętami. Lekkość całego spektaklu przygotowywała widza na ten silny, przejmujący obraz - finał okazał się rezultatem działania mieszkańców, uznawanego za prosty mechanizm, "naturalną reakcję". To doskonała puenta - kicz słodki jak sacharyna, poprzez który przebija się pragnienie dobrobytu, prowadzi do kiczu krwawego - radykalnej decyzji o czynieniu zła.

Najbardziej intrygujące jest to, że Zadara tworzy bardzo dobry spektakl o doświadczeniu, którego nie przeżył - sam był wówczas w upragnionej przez Polaków Ameryce i mógł "napić się koli za wszystkie czasy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji