Artykuły

"Śluby panieńskie"

Fakt, że obok ,,Zemsty" w Teatrze Narodowym grane są równocześnie, i z powodzeniem, w innym teatrze warszawskim ,,Śluby panieńskie" - świadczy o temperaturze uczuć współczesnego widza dla twórczości Fredry, a zarazem pozwala na teatralnie sprawdzone porównanie obu utworów, na szukanie wspólnego mianownika fredrowskiego realizmu. Z jakim wynikiem?

,,Zemsta" to komedia kontuszowa (jak ją zwykli byli określać burżuazyjni badacze), komedia sarmacka, z ogromną satyryczna weną odsłaniająca za fasadą materialnego dobrobytu zaszargane finansowe kombinacje, spod pozorów czcigodnych obyczajów obnażająca praktyki mało budujące, zza kulis gęstych min i tęgich słów ujawniająca podejrzane grymasy i krzywe interesy. Natomiast "Śluby panieńskie", to komedia salonowa, to poezja pozbawiona jadu, to "magnetyzm serca". Do ludzi "Zemsty" Fredro ma dystans, nawet do Cześnika --natomiast z całkowitym pobłażaniem odnosi się do Gucia, i z całym wylaniem uwielbia Anielę, wzór dziewczęcia polskiego, w myśl wyobrażeń jego klasy. Nawet druga, tak niedobrana para ko-chanków - Klara i Albin - cieszy się pełną sympatią autora. Słowem "Zemsta" sobie i "Śluby panieńskie" sobie, przy czym "Śluby" to tylko sielanka miłosna, na tle sielanki obyczajowej, cudowny wiersz, świetna konstrukcja dramatyczna, niepospolite mistrzostwo artystyczne -- i nic więcej.

Nic więcej?

Fredro nie byłby Fredrą, gdyby spod swoich zemst, ślubów, dożywoci, cudzoziemczyzn nie odsłaniał raz po raz prawdziwego obrazu swego świata i swoich czasów. I tak jest też w "Ślubach". Ludzie pokazani w "Ślubach" są uroczy, ale to "urok" nieróbstwa i pasożytnictwa, przy czym z charakteru i postępowania tych ludzi wynikają komplikacje po wierzchu wesołe, od spodu odsłaniające typową dla środowiska szlacheckiego grę niezbyt czystych interesów. Intencje Fredry mogły być jak najbardziej pozytywne dla bohaterów "Ślubów", ale i tutaj wkradło się jego realistyczne, satyryczne widzenie, choć zamglone uśmiechem sentymentu.

Spójrzmy choćby na ową parę Radost - Gustaw. Czyż ów Radost, wyleniały lampart, i Gucio, lampart na rykowisku, łasy na urok i posag panny Anieli, to nie są postacie o cechach ujemnych, ukrytych pod pięknie przykro jony mi fraczkami? A ów ojciec Klary, nieobecny na scenie, lecz w pewnym momencie odgrywający rolę ważnego czynnika w akcji, czyż nie słusznie nazywa go Boy "skończonym drabem"?

Tak, co innego jest dopatrywać się w "Ślubach1', wbrew słuszności, ,,krwawej satyry antyszlacheckiej", ale co innego widzieć w nich elementy realizmu, odkryć w ,,Ślubach" - jak się to już stało udziałem Boya - rodzaj mimowolnego prologu do zjadliwej satyry o ,,Mężu i żonie". Nie wypaczając intencji Fredry wolno zatem i należy pokazać ludzi w domu pani Dobrójskiej jako przedstawicieli swojej klasy, jej obyczajów.

Wydaje się, że podczas opracowywania scenicznego "Ślubów" stały Marii Wiercińskiej przed oczyma wywody Boya o "Ślubach" i że zamierzyła na nowo, rewizjonistycznie odczytać sztukę, ukazać jej obyczajowe tło, rozszyfrować jej realistyczny podtekst. Ale nie starczyło jej śmiałości i stwarzając widowisko kulturalne, przejrzyste, odbiegła tylko w pewnych momentach i motywach od tradycyjnych " Ślubów"; przy czym ta połowiczność zaważyła również na grze aktorów, z których tylko dwóch dało w przeważnej części nowe ujęcie kreowanej przez siebie postaci.

Odważnie poszedł po tej nowej linii Wieńczysław Gliński jako Gucio i można tylko żałować, że nie do końca "odbrązowił" potajemnego bywalca karczmy "Pod złotą papugą". Gliński bardzo żywo i naturalnie gra Gustawa, umie też w pierwszych aktach nadać wyraźny satyryczny sens jego słowom i postępowaniu. Ale potem staje się po trosze Guciem-Kmicicem (w wymiarach saloniku zacnej pani Dobrójskiej), t j. młodzieńcem z grzeszkami na sumieniu, ale które romantyczna miłość zmyje raz na zawsze i na całe życie. Toniki cynizmu, jeśli wówczas gdzie brzękną, zaraz cichną, przestraszone własną śmiałością. A przecież Gucio to tęgi kawał i łobuza i gra w całości mniej uładniona, mniej romantyczna, dałaby Gucia bliższego realistycznej prawdzie. Mimo tych skaz jest jednak opracowanie i ujęcie roli Gucia poważnym sukcesem na drodze artystycznej Glińskiego.

Również u Janusza Strachockiego widać próby ukazania w Radoście nie tylko stryjaszka, bezgranicznie pobłażliwego dla rozbrykanego siostrzeńca ale i sybaryty, amatora ustronnych lubelskich rozrywek, którego tylko szlachecka konwencja obyczajowa, przydająca mu bezapelacyjnie epitet "starego" powstrzymuje od towarzyszenia Guciowi w jego nocnych eskapadach. Ale skoro tylko Strachocki odbiegał od tradycyjnego Radosta, spłoszony, rychło powracał na z góry przygotowane pozycje.

Natomiast odbiega od tradycji, ale odbiega w fałszywym kierunku lokaj Jan (Zbigniew Stokowski). Jego uśmiechnięte nieme gierki są obcym wtrętem, jego sceniczna obecność w finale w charakterze drwiąc domyślnego uczestnika (sędziego?) rodzinnych rozrywek państwa z salonu-zbędna, bo nie wytłumaczona przez reżysera.

Tradycyjnie dobrotliwa i uśmiechnięta, choć nietradycyjnie drewniana, jest pani Dobrójska Ireny Renard. Halina Dunajska ma ciepłe, liryczne tony w roli Anieli; ale widz niemal zawsze wymaga w stosunku do tej roli więcej, niż może dać jej odtwórczyni.

Rozczarowanie, często sprzeciwy, budzi Barbara Krafftówna w roli Klary. W szybkim wyrzucaniu przed siebie siklawy słów, w hałaśliwym śmiechu, w głośnym trzepotaniu się i nienaturalnym czupurzeniu gubi Krafftówna kobiecość Klary i liczne niuanse swej roli. Dopiero w ostatnim akcie następuje pewne rozwinięcie i wysubtelnienie środków aktorskich - wówczas gra Krafftówny nabiera wyrazistości i smaku epoki.

Najwięcej nowego zawiera rola i postać Albina. Już w wyglądzie zewnętrznym, określającym poniekąd rolę Albina - w sztuce, przywykliśmy w Albinie widzieć wymoczka ("chodzi, łazi cień Albina"), roztopionego we łzach ("zbliża się fontanna") - figurkę po trosze z rodu Papkinów, tj. mającą stosunkowo łatwymi sposobikami rozbawiać widza. A tymczasem zbliża się nienajchudszej postury Czesław Wołłejko, z chustką w dłoni, ale ze śmiechem w oczach, i gra swego Wertera w szlacheckim dworku nad Wieprzem bardzo ludzko, odkrywczo, nietuzinkowe.

Bardzo ładne, stylowe kostiumy są dziełem Zofii Węgierkowej.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji