Artykuły

Antygona wśród marines

Jesienią 1973 roku An­drzej Wajda przedstawił kra­kowskiej publiczności swoją wi­zję "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego. Kraków umie się odnieść właściwie do swoich twórców - 20-letnie związki te­go reżysera z pierwszą sceną Krakowa, jednego z najważniej­szych teatrów Polski, czciliśmy godnie nie tylko rozważając za­szłe przewagi, ale z niecierpli­wością czekając na nowe przed­stawienie tego artysty. Nim do­szło do owej premiery - Teatr Stary im. Haliny Modrzejew­skiej wznowił 13 stycznia br., przeto w 10-lecie słynnej pre­miery, "Noc Listopadową" Stani­sława Wyspiańskiego w reżyse­rii Wajdy, ze scenografią Kry­styny Zachwatowicz (też świę­tującej swe długoletnie związki z teatrem krakowskim), z przej­mującą muzyką Zygmunta Ko­niecznego i układem ruchu sce­nicznego Jacka Tomasika.

"Noc listopadowa" nie miała szczęścia do tzw. realizacji zawodowej za życia poety. Wiado­mo, że 25 kwietnia 1903 r. w sali "Sokoła" uczniowie VII kla­sy, Gimnazjum św. Anny (obecnie I Liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego) wykonali m.in. pierwszą scenę "Nocy" w reży­serii Józefa Sosnowskiego. Wyspiański konsultował przedsta­wienie, był na próbie generalnej. Prapremiera w teatrze za­wodowym odbyła się 28 listo­pada 1908 r. dla uczczenia rocz­nicy powstania listopadowego i pierwszej rocznicy śmierci Stanisława Wyspiańskiego...

Współczesna "Noc listopado­wa" to przede wszystkim dzie­ło Andrzeja Wajdy. Przysłoniło ono niejako inne inscenizacje dzieł Wyspiańskiego na scenach na­szego kraju, ale też ukazanie całego polskiego rozdarcia w słynną noc początku powstania, rysunek psychologiczny księcia Konstantego, zdrada i bohater­stwo, męczeństwo nie tylko przegranej militarnej, ale rów­nież w obrębie idei państwowej, idei niezawisłości ducha - wszystko to znalazło znakomi­tych interpretatorów przed 10 laty.

Czy współcześnie aktorzy utrzymali tamte wartości samej warstwy teatralnej przedstawie­nia, czy w uproszczonej scenografii potrafili wywołać na­stroje uniesienia patriotycznego, tak pięknie przed laty wyśpiewane przez Barbarę Bosak, któ­rej głos zanotowany na taśmie rozbrzmiewa i dzisiaj ze sceny Teatru Starego? Chyba tak. Pi­szę "chyba", ponieważ Teresa Budzisz-Krzyżanowska w roli żo­ny księcia Konstantego jak gdy­by mniej naiwności i mniej, nie­wieściej nieustępliwości pokaza­ła. Na tle Jana Nowickiego, któ­ry nie poddał się działaniu cza­su (w sensie politycznego pro­gramu, jaki prezentuje satrapa carski), rola księżnej jakby przyblakła.

Teatr Stary wznowił również "Nastazję Filipowną" według "Idioty" Dostojewskiego w reży­serii Wajdy. I tutaj Jan No­wicki nieustannie, nakładem ol­brzymiej energii, gra rolę Rogo­żyna - wrzaskliwego, rozdygotanego przyjaciela arystokraty. Tłem dla Nowickiego był Jerzy Radziwiłowicz.

Wreszcie doczekaliśmy się za­powiadanej długo premiery "Antygony" Sofoklesa w reży­serii Andrzeja Wajdy, ze sceno­grafią Krystyny Zachwatowicz i muzyką Stanisława Radwana. Przedstawienie wzbudziło ol­brzymie zainteresowanie i nie od rzeczy będzie podkreślenie, że robota reżyserska Wajdy tu w Polsce, tu w Krakowie, na­biera najgłębszego sensu związ­ków z kulturą ojczystą, najgłęb­szego sensu, który wiąże się z określonym wyborem artysty.

"Antygona" Sofoklesa w reży­serii Andrzeja Wajdy to wizja oryginalna, odrębna, często na­wet zahaczająca o ryzyko... poprawiania tutora. Przede wszystkim Wajda przesłonił chórem z Koryfeuszem wszystko to, co dzieje się między Kreo­nem i Antygoną. Może to budzić zastrzeżenia. Ale zasadność owego wyboru scenicznego łączy się z istotą dramatu starożytne­go: pojęciem odpowiedzialności człowieka za swe postępowanie, za związek istotny z wyznawa­nymi zasadami moralnymi i religijnymi, z pojęciem prawdy i kłamstwa, siły, przemocy i nie­ustępliwej wiary w sprawiedli­wość.

Zbiorowy bohater "Antygony" w reżyserii Wajdy rozpoczyna przedstawienie sceną zakończe­nia wojny; wszyscy ubrani są w mundury piechoty morskiej, noszą karabiny i pistolety ma­szynowe, wrzeszczą, strzelają na wiwat. Potem pojawiają się na scenie w garniturach cywilnych, nieco podniszczonych - sło­wem, kombatanci z orderami przypiętymi pod kieszonką na le­wej piersi. Po raz trzeci chór zmienia skórę - ludzie młodzi, ubrani stosownie do zasad właśnie młodzieżowej mody, skan­dują imię Antygony, która żyć będzie wiecznie. Do tego miej­sca pomysł Wajdy tłumaczy się bardzo wyraźnie, bez osłonek. Jest to krzyk protestu przeciw wojnie. Wizja plastyczna tej grupy na scenie wiąże ją na­tychmiast z tym, co oglądamy na ekranach telewizyjnych i kinowych w sprawozdaniach z bratobójczych, morderczych walk na Bliskim Wschodzie. W ostatnim wejściu chóru - stroje zamieniono na kufajki i hełmy ochronne robotników. Wtedy właśnie chór mówi o mądrości - jedynym źródle szczęścia.

Przekład Stanisława Hebanowskiego, opracowany w każ­dym szczególe muzycznym, po­zwala wyśpiewywać na różne sposoby kwestie chóru. Są to melodie różne, przebija jednak najczęściej przez nie melodia współcześnie śpiewanych w zakonach polskich hymnów i kan­tyków. I dopiero w tym miejscu, kiedy owi robotnicy - chór pouczają i bohaterów "Antygony", i przejętych widzów, do­strzegamy wyraziściej wątek zasadniczy, spór między Kreonem i Antygoną.

Tadeusz Huk, jako okrutny, przecież nie bezmyślny król Teb, zagrał swą rolę porywają­co. Dokonał rzeczy niezwykle trudnej: pokazał przemianę okrutnika w tchórza, potem - w bolejącego ojca, który zro­zumiał swój błąd. Ale już spra­wy nie odwróci! Dźwiga więc wespół z marines trumnę ze zwłokami Kajmana (grał go Krzysztof Globisz), rozpacza, po­trząsa głową przykrytą jak gdy­by rytualną szatą żydowską? grecką? Ekspresja aktora w tym przypadku doskonale służyła za­rysowaniu wartości artystycz­nych kreacji.

Kreon jest takim współczes­nym łobuzem, który ma poczu­cie siły, zbroi się i potem wpa­da w pułapkę tych zbrojeń. Antygonę grała Ewa Kolasińska. Artystka ta natychmiast po wyjściu w pierwszej kwestii przedstawiła jak gdyby całość sprawy. Od razu była to roz­pacz, nieszczęście i pod tą po­włoką tradycyjnej wręcz "draperii" trochę ginęła racja wier­ności samej sobie. Terezjasz, który wróży upadek okrutnika Kreona, w wymiarze roboty ar­tystycznej Jerzego Bińczyckiego, to postać osobna, jakby trochę z innego przedstawienia, wy­dłużająca w czasie scenę złowrogiego dla króla Teb pro­roctwa.

Podobnie potraktować należy scenografię Krystyny Zachwa­towicz.

Za wyniosłą, przeźroczystą, po­dzieloną na pola ścianą nad sce­ną widzieliśmy fragmenty ko­lumn i tympanonu; korespondowało to z portalem, skąd nadcho­dził ślepy Terezjasz prowadzony przez małego chłopczyka.

Mniej przypadła mi do gustu maniera komunikatu, "wydukanego" przez Agnieszkę Mandat na jednym tonie; był to właściwie jedyny nietrafny pomysł reżyse­ra. Natomiast Eurydyka Alicji Bienicewicz i Strażnik Wiesława Wójcika to role epizodyczne, o du­żym ładunku interpretacyjnym. Rozpacz matki i zakłopotanie strażnika-siepacza składały się dobrze z zamysłem rozwoju sa­mej fabuły "Antygony" Sofoklesa.

Krakowianie zareagowali na premierze bardzo znamiennie: największe brawa dostał chór. Jego uczestnikami byli - Koryfeusz Ryszard Łukowski, Urszu­la Kiebzak-Dębogórska, Beata Malczewska, Monika Rasiewicz, Grażyna Trela-Stawska, Rafał Jędrzejczyk, Jan Korwin-Kochanowski, Zbigniew Kosowski, Jan Monczka, Adam Romanowski, Marcin Sosnowski, Leszek Świgoń, Edward Żentara. Ten wybór i wybuch braw był uzasadniony, czego dowiedliśmy w opisie zna­miennej dla polskiego teatru pre­miery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji