Artykuły

Jak kochać Polskę, czyli Gombrowicz we Współczesnym

"Trans-Atlantyk" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"A na co Tobie Polakiem być? Takiż to rozkoszny był dotąd los Polaków? Nie obrzydłaż Tobie polskość? Nie chcesz czym Innym, czym Nowym stać się?" - pyta Gonzalo Gombrowicza. Jego prowokacja trafia w próżnię, a mimo to właśnie ona brzmi najmocniej w "Trans-Atlantyku" w reżyserii Jarosława Tumidajskiego

Spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego stawia pytanie o możliwość zbudowania własnej tożsamości w oderwaniu od narodowych mitów. Szczególnie dotkliwie brzmią dziś, kiedy odżyły spory o polskość i patriotyczno-religijne symbole.

Po raz drugi w ciągu dwóch tygodni wrocławski teatr wadzi się z rzeczywistością. Także tą, która zdominowała medialny przekaz. Jan Klata w "Kazimierzu i Karolinie" Horvatha pokazał taniec żywych trupów wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu, Jarosław Tumidajski swoim "Trans-Atlantykiem" wychodzi poza doraźną publicystykę. Opowiada o odwiecznej w Polsce potrzebie inscenizowania narodowych wartości, które zamienione w symbole, otaczają nas tak ciasno, że aż zabierają powietrze.

Kiedy Tumidajski szykował się do reżyserii "Trans-Atlantyku", od katastrofy smoleńskiej dzieliło nas kilka miesięcy. Nikt nie potrafił jeszcze przewidzieć, jak w tym czasie zmieni się dyskurs polityczny. Że pojęcia takie jak polskość, patriotyzm, bohaterstwo, męczeństwo wrócą na scenę w glorii i chwale, a spór o to, kto jest prawdziwym Polakiem i jakimi kryteriami tę prawdziwość mierzyć, rozgrzeje do czerwoności przedstawicieli wszystkich politycznych opcji. Czy spektakl Wrocławskiego Teatru Współczesnego nosi ślady tego sporu? Oczywiście, było to nieuniknione. Czy jest spektaklem politycznym? Do pewnego stopnia. Ale jednocześnie sięga daleko ponad - pokazuje, jak uniwersalna była diagnoza postawiona przez Gombrowicza. Sprawdzała się w stosunku do argentyńskiej przedwojennej Polonii, sprawdza się i dziś, kiedy mity polskości wskrzesza się tu i teraz.

Tumidajski wraz ze scenografem Mirkiem Kaczmarkiem osadził spektakl nie w dalekim kraju, ale we współczesnej Polsce. A właściwie arcy-Polsce, bo jej efektowną makietę, zbrojną w symboliczne bociany, oglądamy na scenie. Naturalnej wielkości ptaki wiszą pod sufitem i tuż nad posadzką, część leży roztrzaskana o pokrytą ptasimi odchodami ścianę. Tak kończą symbole? Dobrze byłoby, żeby przynajmniej część z nich tak skończyła, z korzyścią dla narodowego zdrowia psychicznego - wydaje się mówić Tumidajski. Ale ta nieustanna inscenizacja wydaje się trwać w nieskończoność - w finale "Trans-Atlantyku" scenę pokrywa ogromna flaga biało-czerwona, na którą wbiega roztańczony tłum. Mamy tu całą galerię typów - jest prawdziwy Polak Tomasz (Zdzisław Kuźniar podniósł tę prawdziwość do kwadratu), Minister (Maciej Tomaszewski znakomicie odegrał ucieleśnienie narodowych kompleksów), jest służalczy Radca (Krzysztof Boczkowski), Pyckal (Tomasz Cymerman), czyli patriota w wydaniu kibolskim, i życiowa niezguła Ciumkała (Krzysztof Zych).

Kim jest Gombrowicz w tym spektaklu? To nie żaden anty-Polak, bluźnierca czy inny zamachowiec, który próbuje dokonać samosądu na narodowej tradycji, honorze i miłości do ojczyzny. To młody (Jakub Kamieński jest chyba najmłodszym odtwórcą tej roli) człowiek, pisarz, intelektualista, który próbuje zachować indywidualność w świecie zawłaszczonym przez symbole i ich kalki. Usiłuje utrzymać dystans. I ponosi kolejne porażki - przekonuje się, że zostaje postawiony wobec zbyt potężnej siły, że zarówno on sam, jak i jego twórczość będą traktowane instrumentalnie. Pokazuje to scena przyjęcia w poselstwie, zainscenizowana przez Tumidajskiego jak teleturniej, w którym przeciwko Gombrowiczowi, przedstawianemu jako narodowy wieszcz, staje ichni, cudzy, obcy Geniusz. Gombrowicza wprowadza się przed publiczność za pomocą wyświechtanych frazesów, jak z etykiety wielokrotnego użytku, którą można przywołać na okoliczność spotkania z każdym pisarzem. Widzom podstawia pod nos mikrofon, oczekując gotowej odpowiedzi, choć tak naprawdę liczy się nie ona, ale efektowne "prowokujące" pytania.

Prawdziwym rewolucjonistą, jątrzycielem jest tu Gonzalo (koncertowa rola Dariusza Maja): "Do diabła z Ojcem i Ojczyzną" - woła do broniącego ojcowskiego honoru Gombrowicza. "Nie lepsza Synczyzna? Synczyzną ty Ojczyznę zastąp, a zobaczysz". On jeden odważa się wykrzyczeć głośno to, o czym inni boją się pomyśleć - jemu wolno, ale płaci za to - bo jako obcy i naznaczony homoseksualizmem odmieniec, nawet mówiąc serio, nie będzie traktowany poważnie. Tyradę o zbędnym balaście, jaki niesie ze sobą polski mit, łatwo wziąć w nawias, kiedy wygłasza ją "przegięty" pederasta w spodniach zsuniętych do połowy tyłka. I tu się nic od ponad półwiecza nie zmieniło. Zarówno w miłości, jak i w patriotyzmie obowiązuje jeden kanon. Bo czy Polskę wolno kochać inaczej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji