Artykuły

"Tumor Mózgowicz" w kaliskim teatrze: sukces z uśmiechem na ustach

Po raz pierwszy od bardzo dawna mam ten komfort psychiczny, jakim jest brak jakichkolwiek wątpliwości. Najnowsze przedsięwzięcie kaliskiego teatru, "Tumor Mózgowicz" Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii Jana Nowary, zasługuje na słowa najwyższego uznania. Aby niepotrzebnie nie mnożyć przymiotników, przejdźmy od razu do rzeczy.

"Tumor Mózgowicz" jest jednym z najwcześniejszych utworów Witkacego. Uważany za dość trudny do przełożenia na język żywego teatru, nie miał szczęścia do interpretatorów, którzy sięgali po niego nader rzadko. Jan Nowara nie tylko odczytał ten tekst na nowo, ale posunął się o krok dalej, włączając do kaliskiej realizacji fragmenty innych utworów pisarza. Z zabiegiem tym wiązało się pewne niebezpieczeństwo: spektakl powstały według takiej receptury okazać się mógł bardziej kabaretem niż teatrem, bardziej kompilacją niż spójną całością. W tym, że się tak nie stało, wyłączna zasługa Nowary. I niech nikt nie mówi, że taki sukces ma wielu ojców; pewnie że ma, ale ten pierwszy i prawdziwy jest tylko jeden.

Formuła kabaretu w pewnym sensie jest jednak w "Tumora" wpisana, i to zarówno w zamyśle autorskim, jak i reżyserskim. - "Chciałbym bardzo, aby "Tumor" budził śmiech, ale jeszcze bardziej, aby stał się wehikułem podróży dogłębnej - powiedział Jan Nowara przed premierą.-Wierzę przede wszystkim w wielką sprawczą moc aktorów. To od nich zależy, ile w tym będzie blagi, a ile istotnych pytań o rzeczy najważniejsze." Spełniło się co do joty: był śmiech, ale i chwile zadumy, przestrachu czy - jak by to ujął Witkiewicz - metafizycznej dziwności bytu, a aktorzy zagrali tak, że ich brawura dorównała precyzji, a humor - głębi znaczeń. Odczucie lekkości wykonania nie pojawia się jednak znikąd; aby wywołać je u widza, potrzeba mrówczej pracy, wielokrotnych powtórzeń i wyuczenia się pewnych elementów gry w takim stopniu, żeby przestały zaprzątać myśli. Gdy po prostu już są, korzysta się z nich w sposób naturalny, bez zmuszania się do wysiłku. Być może jest tu gdzieś miejsce nawet na chwilę improwizacji - jednak tylko w warunkach pełnego opanowania całości i ze związanym z tym poczuciem bezpieczeństwa. Tak przynajmniej wyobrażam sobie klucz do sukcesu aktorskiego osiągniętego w "Tumorze". Metoda mogła być nieco inna, ale liczy się efekt - a ten był satysfakcjonujący zarówno dla widza, jak i dla aktorów. Ich zaangażowanie na scenie nie było wymuszone, ani udawane; chcieli się w ten spektakl zaangażować, bo potraktowali go w kategoriach szczególnego wyzwania, któremu sprostać - znaczyło poczuć smak zwycięstwa. Najbardziej zdumiewająca kreacja sceniczna przydarzyła się debiutującej w kaliskim teatrze i studiującej jeszcze we wrocławskiej PWST Ewie Szumskiej. Zagrała jedną z kluczowych ról i wypadła w niej idealnie. Aż nie chce się wierzyć, że ten mały gejzer energii, w tym również energii erotycznej, dopiero zaczyna swą aktorską karierę. Podejrzewać można, że Ewa Szumska nie tylko wypełni w zespole kaliskiego teatru puste miejsce po Monice Krzywkowskiej (przypomina ją głosem i temperamentem), ale szybko odnajdzie własną drogę, która poprowadzi ją... jak zwykle poza Kalisz. Słowa uznania za role w "Tumorze" należą się również Piotrowi Szulcowi i Lechowi Wierzbowskiemu, aktorom wprawdzie doskonale znanym kaliskiej publiczności, ale dzięki tej sztuce odkrywanym jakby na nowo. Wymieniwszy kogokolwiek jeszcze, należałoby wymienić wszystkich pozostałych, aby nikogo nie skrzywdzić; zespół zagrał wyjątkowo równo i gdyby przyznawać nagrody, jedynym wyjściem z kłopotliwej sytuacji byłaby chyba nagroda zbiorowa.

Element kolejny: scenografia. Jej autorem okazał się Marek Mikulski, ten sam, który współpracując z zakopiańskim Teatrem im. Witkacego, niedawno pokazał w Kaliszu swoją scenografię w Witkacowskich "Szewcach" w reżyserii Andrzeja Dziuka. Tym razem upatrzył sobie nie scenę, lecz foyer. Wprawdzie było już ono wykorzystywane jako miejsce występów aktorskich, jednak wówczas chodziło o typowy kabaret literacki wśród rozstawionych kawiarnianych stolików; tym razem chodziło o coś więcej, a więc i organizacja przestrzeni teatralnego hallu musiała być inna. - "Najpoważniejszym atutem tego miejsca jest wyrwanie widza z wygodnego fotela, a co za tym idzie - zmniejszenie dystansu pomiędzy aktorem i widzem. Jeśli umieszczamy publiczność w przestrzeni niezwykłej, zastanawiającej, to cały spektakl od samego początku startuje z wyższego pułapu. Omijamy czas 'rozgrzewki' dla widza i wciągania go w klimat. Nie ma w tym nic nowatorskiego, awangardowego, ale nasze posunięcie mimo wszystko przez widzów oceniane jest jako nowe" - powiedział Marek Mikulski. Nic dodać, nic ująć. Wprawdzie nie wszyscy widzieli wszystko i w każdym momencie, ale wspomniane przez scenografa odczucie bliskości i niezwykłości z nawiązką wynagrodziło chwilowe ograniczenia pola widzenia.

Element przedostatni: muzyka. Piękności nie należy się wstydzić, a pierwszym obowiązkiem artysty jest podobać się publiczności (to nie Witkacy, to już Gombrowicz). Sens tego zalecenia dobrze zrozumiał Tomasz Bajerski, który jako autor muzyki do "Tumora" nie poprzestał na swoich ulubionych ilustracyjnych efektach dźwiękowych, sugestywnych, lecz właściwie anonimowych; obok nich stworzył również szereg piosenek, których rytmika momentami wręcz zniewalała publiczność do kołysania się i przytupywania, a melodie okazały się na tyle atrakcyjne, że niejeden z widzów pogwizdywał je jeszcze po wyjściu z teatru. Podobnych reakcji na swoją sztukę wstydzili się kompozytorzy XIX-wieczni, ale i czasy, i muzyka były wtedy inne, przy czym nie chodziło też o kabaret. W przypadku "Tumora" aspekt ludyczny po prostu musiał przejawić się również na płaszczyźnie dźwięku i dobrze, że realizacja tego zadania wypadła przekonująco. Duża w tym zasługa naszych aktorów, którym sztuka wokalna nie jest obca (Ewa Lorska, ale i Ewa Szumska).

Na koniec to, co Jan Nowara nazwał wehikułem podróży dogłębnej. Witkacy okazał się prorokiem, co nie wyklucza, że był również śmiesznym i tragicznym kabotynem. To mniej więcej wiadomo, rzadko jednak uświadamiamy sobie, jak niwelujący i w konsekwencji niszczący wpływ na jego filozofię, sztukę i ostro przeżywane antynomie ma działanie czasu. Weźmy choćby taki cytat dotyczący "Tumora": "Odkrycie naukowe, jakiego dokonuje tytułowy bohater, grozi obaleniem dotychczasowego paradygmatu porządkującego wyobrażenia o rzeczywistości. Dla starej europejskiej cywilizacji opartej na logice modernizmu, jest ono tak samo niebezpieczne jak radziecka rewolucja. Wprowadzając do nauki pojęcie nieskończoności, grozi światu totalnym chaosem." Gdybym nie wiedział, że chodzi tu o Witkacego, pomyślałbym, że ktoś streszcza mi jakąś poczciwą powieść science fiction sprzed stu lat. Chodzi o to, że apokalipsa już dawno się dokonała, była bezgłośna, bezbolesna, bezbarwna, nudna, rozłożona w czasie i przez to niezauważalna. Żyjemy w świecie, w którym zanik indywidualności postąpił już tak daleko, że mówiąc o nim, nie wiemy już nawet, o czym mówimy. Paradygmatom nic nie zagraża, ponieważ wszystkie są równouprawnione. Pisząc o holizmie, który wypiera dawne naukowe aksjomaty o charakterze kartezjańskim i pozytywistycznym, nie wiem nawet, jakich mam używać form gramatycznych: "wyparł", "wypierał", "wypiera", "będzie wypierał" czy "wyprze". Wszystkie są jednakowo trafne i z jednakową (niedokładnością odzwierciedlają (nie)rzeczywistość. A miała to być największa rewolucja w dziedzinie światopoglądu... Nie ma już ani rewolucji, ani broniących starego porządku Okopów Św. Trójcy. Witkacy myśli jeszcze na sposób dualistyczny i potrzebuje takich par przeciwieństw. Być może w jego świecie one jeszcze jakoś istniały, ale dziś pozostaje już tylko konstatacja powszechnego spadku napięcia i wyrównania poziomów. To jest właśnie ów wehikuł podróży dogłębnej, którym wyjechałem z kaliskiego teatru po premierze "Tumora Mózgowicza".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji