Artykuły

Kazimierz i Karolina, czyli świat fałszywej miłości

"Kazimierz i Karolina" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Załóżmy, że kocha pani kogoś. I załóżmy, że ten ktoś traci pracę. Wtedy miłość słabnie wręcz automatycznie" - tłumaczy krawiec Babiarz Karolinie. "Nie wierzę!" - wykrzykuje Karolina. Po czym rzuca bezrobotnego Kazimierza w pogoni za lepszą okazją. Bo w błyszczącym świecie galerii handlowej, w której Jan Klata umieścił akcję "Kazimierza i Karoliny", miłość nie ma prawa się skończyć.

W "Kazimierzu i Karolinie" Odon von Horwath pokazał społeczeństwo, które w czasie kryzysu, w przededniu narodzin nazizmu, szuka zapomnienia w karnawale piwnego święta Oktoberfest. Galeria handlowa, do której przeniósł opowieść Klata, to nie tylko nowa przestrzeń, w której rozgrywa się miłosna historia dwójki bohaterów. To także powietrze, którym oddychają. Język, którym mówią. Taneczne kroki, których używają na parkiecie. Wszystko to wydaje się kupione, pożyczone, podpatrzone. Zbudowane z klisz, cytatów, sztucznych póz i gestów.

W tym zatrutym plastikiem powietrzu zanurzeni są wszyscy - przedstawiciele elit i proletariatu, biznesmeni i galerianki, wściekli na rzeczywistość terroryści i zawiedzeni kochankowie. Wszyscy jednakowo spłaszczeni, okradzeni z indywidualnych cech. Od tej kłamliwej ułudy nie jest wolna nawet sztuka - pomiędzy automatami z lodami i muzyką stoją plastikowe palmy, bliźniaczo podobne do tej z ronda de Gaulle'a w Warszawie, a pomiędzy witrynami można trafić na wystawę spreparowanych ludzkich ciał (jak ta autorstwa Roya Glovera, która wzbudziła kontrowersje w jednej ze stołecznych galerii handlowych).

Tu właśnie rozgrywa się miłosna historia Kazimierza (Marcin Czarnik) i Karoliny (Anna Ilczuk). On stracił pracę, a za chwilę straci miłość. I ponieważ to przeczuwa, sam rozstanie prowokuje. Ale świat nieustającego karnawału nie znosi pustki. Brakujący element musi zostać uzupełniony kolejnym, a miłość będzie trwała wiecznie - tylko partnerzy się zmieniają.

Tak jak w swoich poprzednich przedstawieniach, Klata także w "Kazimierzu i Karolinie" podejmuje konfrontację z polską społeczną świadomością. Jest w spektaklu poruszająca scena wielkiej narodowej bitwy, w której stają przeciwko siebie huzarzy, zomowcy, rycerze spod Grunwaldu i powstańcy warszawscy - rozegrany jak w lunatycznym śnie okrutny chocholi taniec, w którym pozbawieni namacalnego wroga mordujemy się nawzajem. Jest sędzia Dzida, który zabawia się, biczując galerianki poprzebierane za Żydówki. Ale już taniec żywych trupów w rytm zmiksowanej pieśni obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia wydaje się dosztukowanym na siłę tanim gestem, przenoszącym na teatralną scenę polityczną pyskówkę. Ciekawiej robi się, kiedy w tym wyścigu teatru z rzeczywistością to ta druga dogania scenę - tak dzieje się, kiedy oglądamy zdesperowanego Cywka Kosę (Michał Majnicz), który, rozczarowany polityką ("Nie ma w ogóle takiej partii, w której już nie byłem" - mówi), sięga po broń, bo "w sytuacji kryzysowej globalnie trzeba działać lokalnie".

Przedstawienie Klaty znalazło się o krok od sukcesu. Co je od niego dzieli? Dystans, z którym spogląda widz na bohaterów, narysowanych mocną kreską, karykaturalnych, jakby wyciętych z komedii slapstickowej. Należą do tego świata Karolina, ostentacyjnie bezmyślna, Babiarz (Bartosz Porczyk) ze swoim chichotem i pozą dyskotekowego podrywacza, Bogna i Cywek, wystylizowani na gangsterską parę z filmów klasy C. Jedynie Kazimierz ze swoją rozpaczą odtrąconego kochanka w przebłyskach brzmi autentycznie. Ale nawet on nie potrafi mówić własnym głosem - użala się nad sobą słowami raperskiej piosenki: "Chociaż twardy ze mnie gość, czuję w sercu miłość".

Krzywe złote lustra, którymi obudowano scenę, nie pomagają widzom zobaczyć w losach bohaterów samych siebie. Nie tyle dlatego, że pokazują obraz tak okrutny, iż wolimy odwrócić wzrok, ale dlatego, że trudno nam rozpoznać w tych portretach ludzkie rysy. Zbyt łatwo nam je wykpić, parsknąć śmiechem, machnąć ręką. Bo to przecież nie o nas, my nie jesteśmy tacy, nie wpadliśmy w te sidła, w końcu ten sobotni wieczór spędzamy w teatrze, a nie liżąc wystawy w galerii handlowej. Tyle że w tym wzruszeniu ramion jest coś ze świętego oburzenia Karoliny, która na sugestię, że kapitalizm czyni z nas egoistów i każe porzucać bezrobotnych mężczyzn, odpowiada: "Jeśli mężczyźnie powinie się noga, to wartościowa kobieta powinna stać przy nim murem - przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam". Po czym sama omal nie łamie nóg, goniąc za mężczyzną z grubszym portfelem. W "Kazimierzu i Karolinie" oglądamy świat, w którym ideały pozostają w sferze wyobrażeń i nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji