Artykuły

Szaleni romantyczni

W Teatrze Narodowym dwie nietypowe premiery nawiązujące do tekstów romantyków: "Traktat o marionetkach" Kleista i "wybrałem dziś zaduszne święto" według "Samuela Zborowskiego" Słowackiego. Nietypowe z kilku powodów. Po pierwsze, są to teksty mało znane; po wtóre rzadko (a w przypadku Kleista bodaj nigdy) przedstawiane na scenie; po trzecie autorami spektakli są twórcy o ustalonym charakterze pisma teatralnego, mistrz pantomimy Henryk Tomaszewski i mistrz teatru autorskiego, Janusz Wiśniewski.

Rzecz ciekawa - obaj twórcy odwołali się do tekstów romantycznych, będących wyrazem obsesji pisarzy, ich uporczywego poszukiwania odpowiedzi na dręczące ich pytania. Kleist próbował rozwikłać sprzeczność między Naturą i Kulturą, ciałem i duszą, niewinnością i grzechem. Słowacki poszukiwał odpowiedzi na pytanie o miejsce wielkich duchów w dziejach, o szanse ich tajemnej wędrówki w drodze samodoskonalenia aż po zwycięstwo najwyższych wartości. Przenikała przy tym jego myśl idea wskrzeszenia niepodle^ości. Jakkolwiek to teksty obsesyjne, to jednak rozprawa Kleista zaleca się klasycznym wywodem racji, uformowanym jeszcze na wzór oświeceniowych dialogów

Czytelnik czy widz nie domyśliłby się, zapoznając się z tym tekstem, że osaczony przez cenzurę i nieprzychylne okoliczności losu Kleist już wówczas rozważał swoje samobójstwo, że szykował się do ostatecznego rozstania z teatrem - przełom XVIII i XIX wieku, okres niemieckiej Burzy i Naporu obfitował w takie werterowskie decyzje. Tekst Słowackiego odwrotnie - nastręcza w lekturze, w odbiorze ogromne trudności, poeta je piętrzy, nie pomaga zaprzyjaźnić się z tekstem, pisze mrocznie i wizyjnie, jego.myśl wikła się w aluzjach i historiozoficznych odniesieniach, trudno za nim nadążyć. Lucyfer, potem Adwokat, potem tajemny Ja-Adwokat, ktoś, kto ma zachwianą tożsamość, jest diabłem i Prometeuszem naraz, wyzwolicielem i katem, sędzią śledczym i obrońcą. Dużo tu niejasności, a jednocześnie mnóstwo ciemnych zdań, porywających poetycką niejednoznacznością. Pewnie dlatego Wiśniewskiego ten tekst zafascynował, odnalazł w nim bowiem możliwości wypowiedzi o oszalałym świecie, w którym człowiek uzurpuje sobie prawo do bycia jedynym i najwyższym sędzią.

Spotkanie Tomaszewskiego z Kleistem, zrozumiałe u artysty który życie swoje poświęcił obcowaniu ze sztuką ruchu, dla którego wyścig ciała z marionetką był codziennym chlebem i punktem odniesienia, nie zakończyło się jednak akcesem.

Artysta niepodzielnie panujący w teatrze ruchu, w teatrze dramatycznym zachowuje się niepewnie - być może dlatego, że w gruncie rzeczy tekst nie ułatwia mu zadania. Reżyser stara się być powściągliwy, niemal bezinteresowny, tworzy ładne obrazy, ale zachowuje za dalekie wystudzenie emocjonalne. Jedynie marionetka animowana przez Waldemara Oleckiego nas obchodzi, wywody pana C. (Krzysztof Wakuliński), podane kulturalnie i z gracją, sprawiają wrażenie salonowej błyskotki. Nie udaje się też Panu K. (Łukasz Lewandowski), reprezentującemu autora, podwyższyć temperatury dialogu - jego próby rozniecania emocji toną w wielosłowiu. Spektakl tchnie smutną bezradnością: stary mistrz nie umie dać odpowiedzi na postawione sobie pytania, choć przecież jako mistrz sztuki ciała, zdawałoby się, powinien takiej odpowiedzi udzielić.

Rzecz inna ze spektaklem Wiśniewskiego, uformowanym wedle zamysłu reżysera na kształt "Dziadów" w wersji Słowackiego - ogromny ołtarz ofiarny z surowego drewna górujący nad sceną jest widomym znakiem odprawionego nabożeństwa-obrazoburstwa. Bo obrazoburców tu mrowie, szwendają się diabły wcielone, walczą o swe zwycięstwo, a na ich czele Lucyfer; kusiciel i prorok, wieczny buntownik, pobudzający i człowieka do buntu. Wszystko to oplecione zostało misternie pewną dwuznaczną aurą - z jednej strony patetycznym przywództwem Charona, który wiedzie nas w krainę umarłych, z drugiej strony ironicznym "salonem warszawskim" Słowackiego, ukazującym bezduszność i małostkowości ludzi obojętnych na wielkie pytania ich czasu. A na tym tle rozterki Samuela, kochającego i kochanego, wyklętego i szukającego swej niepodległości duchowej, pełnego sprzeczności. Są też egzorcyści i są postacie znane z teatru Janusza Wiśniewskiego, wieczni podróżnicy, ludzie z walizkami, przemykający po scenie, naznaczeni stygmatem swego losu lub obsesji.

W tym wirującym świecie, poddanym rytmowi muzyki Jerzego Satanowskiego i wyrafinowanemu ruchowi, rzeźbionemu przez Emila Wesołowskiego, obrazy powtarzają się: cierpiąca Matka Boska odpustowa pojawia się kilkakroć, wielokrotne nawroty do tych samych sytuacji i scen tworzą wewnętrzny rytm i sens tego spektaklu - misterium śmierci i odrodzenia. Poprzednie przedstawienia Wiśniewskiego nazywałem rewią życia i śmierci, teraz dostrzegam nowy akcent - odrodzenia, które pojawia się wraz z sięgnięciem po zapomniany tekst Słowackiego.

Wielką sita tego przedstawienia są niezwykłe osiągnięcia aktorskie. Artyści Teatru Narodowego w maskach i przebraniach nawiązujących do malarstwa Boscha, niekiedy nie do rozpoznania pod charakteryzacją, odkształceni i poddani odmiennemu niż nawykli rytmowi działań scenicznych, demonstrują, nieznane wcześniej umiejętności. Krzysztof Kolberger, odtwórca wielu romantycznych ról bohaterskich na tej samej scenie przed laty, zdumiewa swą metamorfozą w pokrętnego (dosłownie i w przenośni) Lucyfera, reżysera wielu działań, kontrolera dusz ludzkich, wiecznego buntownika i kreatora. Hipnotyzuje swymi monologami stopionymi z postacią, jej ruchem, gestem, plastycznym kształtem. Równie porywające role stworzyli: Michał Pawlicki (Książę), Mariusz Bonaszewski (Samuel).

I choć zapewne wpisana została -jako koszt przedsięwzięcia - pewna niejasność w ten spektakl, widz poddaje się jego uwodzicielskiej urodzie, zaczyna także myśleć bardziej obrazami niż rozumować, poruszony głębokim symbolem odwiecznego nawrotu do krzyżowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji