Artykuły

Rodzina upolowała łosia

"Polowanie na łosia" w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Był sobie mężczyzna i kobieta, byli przyszli teściowie i był sobie łoś. Trochę miotania się po scenie, parę pseudopsychologicznych tekstów. Powstał spektakl o niedojrzałości, kłopotach z tożsamością i decyzjami

W Dramatycznym grają "Polowanie na łosia" - spektakl na podstawie sztuki Michała Walczaka, jednego z najciekawszych współczesnych polskich dramaturgów. Stworzył tekst ciekawy, pokazujący w groteskowy sposób kondycję współczesnego człowieka, rozziew międzypokoleniowy, ale jednocześnie pewną powtarzalność schematów. Sztuka niekiedy przypomina "Tango" - szczególnie w sytuacji, kiedy realizm przechodzi w metaforę, skądinąd dość absurdalną. Jak jest z białostocką interpretacją sztuki w reż. Grzegorza Chrapkiewicza? Bywa różnie, czasem wszystkie ważne elementy sztuki, m.in. warstwa psychologiczna, giną w ogólnym rejwachu, jaki panuje na scenie. A szkoda. Choć z drugiej strony, w tej histerycznej bieganinie też jest jakiś sens i sposób na odzwierciedlenie dziwacznej natury czasów, w jakich przyszło nam żyć.

"Polowanie..." to historia dwojga współczesnych 30-latków, którzy decydują się na zaręczyny (Rafał Olszewski i Agnieszka Możejko). Postanawiają powiadomić o tym rodziców dziewczyny (Dorota Radomska i Piotr Dąbrowski) i przygotowują w tym celu uroczystą kolację. Zanim jednak przybędą rodzice, niespodziewanie zjawia się dawny terapeuta i kochanek Elizy - Jarosław Past (gościnnie - wystylizowany Piotr Cyrwus, aktor Teatru Starego w Krakowie). I wtedy wszystko przestaje być takie, jakie się wydawało na początku. Okazuje się, że właściwie każdy z piątki bohaterów to niezłe ziółko. Każdy ma swoje tajemnice, sekrety, kompleksy, które powodują, że cała historia nieoczekiwanie zmienia obrót o 180 stopni.

Oto przestraszeni młodzi, nie bardzo wiedząc co zrobić z nachalnym Pastem, który przybywa, by również oświadczyć się pani domu, wymachując bukietem, a potem pistoletem - w końcu zostaje znokautowany - wepchnięty do szafy.

Oto Eliza okazuje się wcale nie być niewiniątkiem zadziwionym przybyciem dawnego amanta, bo w jego przybyciu swój udział miała, i to spory. Oto matka Elizy, spokojna i delikatna kobieta, tuląca do piersi męża - wojskowego, który z powodu poirackiej traumy wpada w szał - wcale nie jest taką przykładną połowicą, jakby się wydawało na początku. Oto ojciec Elizy, wściekły wojskowy, rozstawiający po kątach wszystkich, ma też swoją tajemnicę z czasów ubeckich. I tak dalej, i dalej. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, postaci są wyraziste charakterologiczne, ale też co i rusz czegoś się o nich dowiadujemy zaskakującego. Biegają nerwowo po scenie, dużo krzyczą, rzucają wulgaryzmami, bo albo narzeczony wpada w histerię i boi się warczącego tatusia, albo też narzeczona pokrzykuje na narzeczonego. W tym permanentnym miotaniu się - którego tu jest jednak nadmiar, i to irytujący - w pewnym sensie jest jednak metoda.

To nerwowość symptomatyczna dla naszych czasów. Takich niestety, w których miewamy problem z tożsamością, dookreśleniem się, w których podpieramy się jakimiś nie rozumianymi, często wyczytanymi gdzieś teoriami, pustymi frazesami, bo dobrze brzmią. Eliza sama nie wie, czego chce, ale co jakiś czas, by pewne kwestie sobie i amantowi, m.in. jego kompleksy, wytłumaczyć, cytuje pisma Eliadego, mówi o rytuałach, rytach przejścia. Narzeczony robi krok w przód, za chwilę się wycofuje, już sam nie wie, jaką ma podjąć decyzję, może czasem lepiej w ogóle jej nie podejmować? Oboje, choć śmieją się z wyborów i wartości życiowych rodziców, właściwie nie ustalili jeszcze własnych, łapią się wszystkiego, co popadnie. Matka, małżonka wojskowego twardziela i pieniacza, oficera Wojskowych Służb Wywiadowczych z komunistyczną przeszłością, choć kiedyś kochała opozycjonistę, tkwi uwikłana w trudnym emocjonalnie układzie, i gdy na chwilę decyduje się z nim zerwać, to i tak po jakimś czasie powraca. Ojciec z kolei, relikt minionego ustroju, trzyma się go kurczowo. I tak dalej, i dalej, karuzela ciągle się kręci, a wszystko zaczyna w końcu przypominać jakiś groteskowy taniec. I nie dziwi już nawet finałowa scena z łosiem - on, choć to tylko metafora, też staje się możliwy.

Bo łoś, jedno z wcieleń Pasta, dziwnej odstręczającej postaci, to tak naprawdę symbol. Jego pojawienie się działa jak papierek lakmusowy - ujawnia różne sekrety i niedojrzałość bohaterów, pokazuje rozdwojenie głównej bohaterki, przypomina o jej przeszłości i dotychczasowych zahamowaniach, które wreszcie zrywają się z uwięzi. To Past powoduje, że narzeczony orientuje się, że padł ofiarą gierek narzeczonej, i że sam też jest dziwacznym pierdołowatym osobnikiem (Olszewski skądinąd w roli pierdoły jest bardzo ciekawy, gra całym ciałem, miną, pokazuje histerię, strach, zmęczenie w całej krasie).

To całe zamieszanie z Pastem powoduje też zresztą, jak młodzi nie chcą popełnić błędów rodziców, a jednocześnie, mimo powierzchownych histerycznych prób zmiany, coraz bliżej są do powtórzenia schematu.

Są w spektaklu zabawne dialogi, są całe sceny, które pokazują, jak płytkie powierzchowne są międzyludzkie relacje, z jakimi problemami borykają się młodzi (zestresowane plemniki), jak łatwo rzeczywistość miesza się z obrazami filmowymi i zaciera empatię ("nie zmyję mózgu, póki mnie nie przeprosisz").

I śmieszne to, i straszne jednocześnie. Rzeczywiście, można by powtórzyć za Gogolem: "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji