Artykuły

Wrocław. 10 lat Spectatoresów

W ich przestawieniach jest polityka, rozrywka, horror, dokument i absurd. Grupa Ad Spectatores - największy teatr niezależny we Wrocławiu - obchodzi w środę w Muzeum Narodowym 10. urodziny.

Rozmowa z Maciejem Masztalskim

Ewa Orczykowska: To jak z tym świętowaniem - będzie szampan, confetti i mdlejące fanki?

Maciej Masztalski, założyciel i dyrektor artystyczny teatru: Szampan na pewno. Z fankami na pewno byłoby wesoło, a to podstawowe założenie naszego teatru. Ale tak na poważnie to jubileusz niewiele zmienia. Równie dobrze mogłyby to być dziewiąte lub 11. urodziny.

Okrągłe rocznice zawsze jednak skłaniają do refleksji. Było jakieś podsumowanie?

- Tak, i doszliśmy do wniosku, że przez te 10 lat we Wrocławiu udało się nam sporo osiągnąć. Trzeba to pielęgnować, i będziemy to robić, ale wystawianie kolejnych szalonych spektakli to zbyt skromny plan na kolejną dekadę. W najbliższych latach chcemy postawić na międzynarodowe projekty, które swoją kulminację będą miały we Wrocławiu.

- Przyzwyczailiśmy ludzi, że nawet jeśli poruszamy poważny problem, to w takiej formie, którą łatwo zrozumieć. Nawet jeśli może pojawić się argument, że to, co robimy to teatralny pop. Nie da się ukryć, że jesteśmy poza głównym nurtem. I to nie dlatego, że chcemy poza nim być, tylko tam w naturalny sposób nie ma dla nas miejsca. Nasza działalność opiera się na ludziach (nazwa teatru - Ad Spectatores znaczy "do widzów") i tylko dzięki nim utrzymaliśmy się na polu walki.

Czemu robienie teatru nazywasz polem walki?

- Przez te 10 lat wydarzyło się bardzo dużo rzeczy, które o mały włos nie doprowadziły do naszego upadku - nie tylko finansowego, ale też mentalnego. Moja teoria jest taka, że zespół trzeba wietrzyć, otwierać na nowych ludzi, nie ograniczając przy tym starej ekipy - i to właśnie jest pole walki. Myślę, że nasz teatr przetrwał dzięki otwartości, bo to ona utrzymuje napięcie, które nakręca do działania.

Ad Spectatores to jedna trzecia Twojego życia. Pamiętasz, co było wcześniej?

- Skończyłem przedszkole, podstawówkę, liceum i wtedy się zaczęło. Tak naprawdę to było 13 lat temu, a 10. rocznica dotyczy rejestracji Ad Spectatores jako stowarzyszenia, którym jesteśmy.

Pierwszy spektakl zagraliście w mieszkaniu dla 10-osobowej widowni.

- Wtedy nie myśleliśmy jeszcze, że to będzie teatr. Chodziło o to, żeby moi koledzy, którzy chcieli zdawać do szkoły teatralnej, mogli powiedzieć teksty przed jakąkolwiek publicznością. Byli to Marek Stembalski (dziś odpowiedzialny w teatrze za finanse) i Mikołaj Michalewicz, który dostał się na PWST i uformował pierwszy skład Ad Spectatores. Weszli do niego ówcześni studenci pierwszego roku: Łukasz Dziemidok, Paweł Kutny i Anna Ilczuk.

Uczniom PWST nie wolno angażować się w teatr. Chodziło o bunt?

- Dobre pytanie. Wydaje mi się, że oni po prostu chcieli grać, zwłaszcza że od pierwszego roku mieli szansę występów przed publicznością z miasta. Z tego, co pamiętam, nikt tego nie konsultował z władzami PWST, a to groziło wydaleniem z uczelni.

Mimo to zaczęliście grać. Jakie były początki?

- Pierwsze spektakle były frekwencyjnym hitem. Jedno z pierwszych przedstawień graliśmy na statku - mieścił 80 osób, ale my załadowaliśmy 160, co doprowadzało kapitana do białej gorączki. Jednak nie zawsze było różowo: graliśmy spektakle dla kilkuset gości, ale bywało też tak, że 12 osób obsady grało dla dwóch widzów.

Przez 10 lat wybudowaliście trzy teatry: w Wieży Ciśnień, piwnicy Dworca Głównego i w Browarze Mieszczańskim. Szukacie swojego miejsca czy dobrze Wam bez niego?

- Szukamy i mam nadzieję, że uda nam się je znaleźć. Potrzebujemy stałej bazy, co oczywiście nie wyklucza grania w dziwnych przestrzeniach.

Co macie w planach na najbliższą przyszłość?

- Pierwsza rzecz związana jest ze staraniami Wrocławia o miano Europejskiej Stolicy Kultury, bo tę ideę popieramy w stu procentach. Miałoby to być przedstawienie, na które wpuszcza się jednego widza i sadza go w centrum wydarzeń. Za każdym razem aktorzy graliby inny scenariusz. Pierwszy pomysł jest taki: mamy morderstwo, policja robi oględziny na miejscu zdarzenia, a widz ogląda to wszystko z perspektywy ofiary. Mam też teatralne marzenie, związane z moim dziadkiem Wiesławem Wodeckim, który w latach 70. napisał "Rzecz o zagładzie miasta" - dramat o oblężonej twierdzy Breslau. Chciałbym ten tekst przedstawić w formie międzywojennego musicalu z panienkami, piórami, obcasami i niemieckim swingiem.

A co zobaczymy dziś w Muzeum Narodowym?

- To będzie wieczór niespodzianek. Pojawi się kilka scen z najnowszych spektakli, ale głównie będziemy wspominać, co zabawnego zdarzyło się przez te 10 lat. Mogę zdradzić, że dużo anegdot poświęcimy Polskim Kolejom Państwowym - ostatniemu bastionowi PRL.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji