Artykuły

Słowik prosty, częstochowski

"Nowy słowik cesarza" w reż. Pawła Szumca w Teatrze Groteska w Krakowie. Recenzja Joanny Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Spektakl jest prosty, ale nie jest to szlachetna prostota. Jest tak prosty jak częstochowskie rymy pięknej (w założeniu) pieśni słowika

Andersenowski słowik, którego śpiew wzruszył do łez chińskiego cesarza, wywołał zazdrość dworu, stał się sławny i opisywany w książkach, w spektaklu Pawła Szumca popisuje się pieśnią "Księżyca blask na niebie gwiazd" o koślawych słowach i mizernej melodii. Być może gdyby widowisko, w którym umieszczono tę pieśń, było piękne, pomysłowe i wzruszające, i "księżyca blask" poruszyłby widzów. Ale tak nie jest.

Gdy widzowie zajmują miejsca, scena jest odsłonięta, a z głośników płyną ptasie śpiewy i świergoty. Te wiosenne klimaty nastrajają optymistycznie, ale nie na długo. Gdy zacznie się spektakl, już nie jest tak przyjemnie. W baśni Andersena nie ma żywej akcji i licznych perypetii, to raczej liryczna przypowieść. Paweł Szumiec (reżyser i autor adaptacji) starał się więc ją jakoś uatrakcyjnić. Dodał głównie piosenki, ale i nie oparł się pokusie zasugerowania widzom, że czytał też inną baśń Andersena, czyli "Nowe szaty cesarza". Zza kulis odzywa się co jakiś czas rozzłoszczony krawiec, który bez skutku usiłuje zaprezentować cesarzowi nowe szaty. Dowcip równie nieskuteczny jak próby krawca.

Dwór stał się dworem muzykalnym, który co rano śpiewa kantaty napisane przez nadwornego kompozytora. Kantaty te zapewne miały kontrastować swą sztucznością z naturalnym śpiewem słowika, ale nie kontrastowały. Dworzanie, odziani w groteskowo potraktowane szaty i peruki (swobodne wariacje na tematy orientalne) utrzymane w żywych kolorach (zielony, niebieski, czerwony, różowy), starali się emanować lekkością i dowcipem. Ale sprowadzało się to do powtarzanych do znudzenia paru przerysowanych gestów i tonacji. Jak długo może bawić podskakujący w stylu walk wschodnich marszałek dworu czy omdlewający dworzanin? Albo długa i ślamazarna scena ping-ponga?

Spektakl cierpi na brak wdzięku i pomysłowości. Scenografia i kostiumy, same w sobie mało urodziwe, z minuty na minutę stawały się nudniejsze, bo reżyser nie wiedział, jak je wykorzystać. Żaden z aktorów nie stworzył ciekawej postaci; skądinąd trudno się im dziwić - brzydkie maski i brak inwencji reżyserskiej skutecznie to uniemożliwiły. Jedynym momentem, w którym pojawiło się coś w rodzaju zaskoczenia, było zjawienie się słowika, tajemniczej postaci w szarym płaszczu. Ale tajemnica za chwilę się wyjaśniła - słowik okazał się aktorką, która pląsała wokół cesarza z szarym ptaszkiem w ręce. Opowieść o przewadze naturalności nad sztucznością i prawdziwych uczuć nad konwenansem toczyła się powoli i dość topornie, a wszystko było oczywiste od początku do końca. Na końcu pojawiła się Śmierć, która długo, banalnie i mozolnie straszyła rozkładaniem skrzydeł z błyszczącej szaro-czarnej podszewki i grobowym głosem. Słowik co prawda uratował cesarza swym przecudnym śpiewem, ale scena ta tak samo pozbawiona była dramatyzmu i wzruszenia jak poprzednie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji