Artykuły

"-"

Istnieją teksty chore, po które należy sięgać tylko wtedy, kiedy samemu ma się piekło w sobie, albo trzymać się od nich z daleka

Nie jest tajemnicą, że Grzegorz Jarzyna nie ma swojego repertuaru, swoich autorów Wybiera realizacje trochę na oślep, bo albo panuje moda ("Festen" z Dogmy), albo sztuka jest o jego pokoleniu ("Niezidentyfikowane szczątki ludzkie..." Frazera). Zaciekawić go może zarówno świetnie napisany utwór klasyczny ("Śluby panieńskie" Fredry), jak i niemożliwa do wystawienia w teatrze powieść ("Doktor Faustus" Manna, "Idiota" Dostojewskiego). Skoro istnieje góra - myśli pewnie reżyser - to ja na nią wejdę. Może dlatego szef Rozmaitości, zachęcony przykładem Krzysztofa Warlikowskiego, popłynął na fali z Sarah Kane.

Tymczasem po kilku latach obserwowania pracy Grzegorza Jarzyny w teatrze wiadomo już z grubsza, po jakie teksty nie powinien sięgać, bo zwyczajnie nie pasują do jego artystycznego temperamentu. Jarzyna/Horst/Leszczuk czy inny Warianow, który w nim siedzi, najwyraźniej lepiej sobie radzi z obserwowaniem grupy równorzędnych bohaterów i przerzucaniem uwagi od jednego do drugiego niż ze skupieniem na jednej postaci. Może dlatego, że wtedy trzeba byłoby wejść głęboko w ludzkie motywacje, mozolnie podłubać w psychologii, a do tego młody reżyser nie ma cierpliwości.

Jarzyna powinien unikać tekstów, w których chodzi o rzeczy ostateczne. Póki ma przed sobą, by tak rzec, horyzont doczesny, różne formy miłości i dekadencji, póki wikła sceniczną zbiorowość w różne nastroje i figle formalne, poty zaciekawia, a wręcz porywa. Kiedy jednak inscenizowany dramat ociera się o śmierć ("4.48 Psychosis"), kiedy przychodzi zadać pytanie o obecność Boga i diabła ("Doktor Faustus"), o absolutyzm sztuki czy idee człowieczeństwa ("Książę Myszkin") - Jarzyna staje bezradny.

Majaczenia

Drażni mnie szukanie klucza biograficznego jako jedynego rozwiązania dla dramaturgii Sarah Kane. Podczas oglądania spektaklu guzik mnie obchodzi, ile tabletek łyknęła samobójczyni i że była, jak wyczytałem w programie, kibicem Manchester United. Przedstawienia oparte na jej sztukach nie mogą być wyłącznie o tym, że była sobie taka pani i - masz ci los - umarła. Ani o tym, że to samo może spotkać wiele podobnych do niej dorastających dziewcząt. Ważniejsze jest, jakie uniwersalne sensy kryje w sobie ta dramaturgia. Jakie mieszczą się w niej wyzwania dla teatru. To przecież bardzo niewdzięczny materiał dla wszelakich realizatorów. Robiąc "4.48 Psychosis", trzeba wymyślić sytuacje, w jakich wypowiadany jest tekst, przestrzeń, bohaterów. Doprowadzając do polskiej prapremiery ostatniej sztuki Sarah Kane w poznańskim Teatrze Polskim, Jarzyna z godnym lepszej sprawy samozaparciem próbuje wyciągnąć z klinicznego majaczenia scenki prawie dramatyczne, dopisuje całą historię załamania nerwowego głównej postaci. Spektakl trwa bardzo krótko, nieco ponad godzinę: warszawsko-poznańscy aktorzy mają za mało materiału do stworzenia wyrazistych postaci, niektórzy wypowiadają tylko dwie albo trzy kwestie (Janusz Stolarski), inni poprzestają na nobliwym, wzbudzającym zaufanie wyglądzie (Mariusz Benoit), jeszcze inni przechodzą od razu do rzeczy - Katarzyna Hermann gmera Magdalenie Cieleckiej w spodenkach.

Jarzyna stosuje w teatrze taktykę połączonych broni - lubi pomagać aktorowi a to muzyką z "offu" (w "4.48 Psychosis" wraz z bohaterką słyszymy, jak taśma z popularnym standardem swingowym zwalnia, dostrajając się do jej gasnącej świadomości tudzież zmysłów otępiałych po zażyciu leków), a to projekcją filmową (podczas jednego z monologów ze ścian zaczynają spływać niczym wodospad szeregi migających cyfr), a to dopowiadającą wszystko scenografią (po scenie jeździ ruchoma przezroczysta ściana ze szkła i metalu na kształt szpitalnej szafy, z której Sarah wyjadła wszystkie leki). Taktyka połączonych broni stosowana bywa zazwyczaj przez twórców, którzy nie do końca ufają w siłę tekstu. I nie całkiem wierzą aktorom.

Największy problem miał Jarzyna z obsadą roli narratorki. Przychodzi mi do głowy parę aktorek, które mogłyby to zagrać. Dwie z nich już nie żyją. Magdalena Cielecka jako obsesyjna samobójczyni nienawidząca własnego ciała, własnej płci, odrzucająca pozory miłości jest - mówiąc delikatnie - mało wiarygodna. Wprawne oko krytyka wychwyci wytrenowane na siłowni bicepsy aktorki, opaleniznę i modną fryzurę. Pomijając czerwone, podkrążone oczy, jak na desperatkę wygląda całkiem zdrowo. Na próżno szukać w tej ładnej i zgrabnej osóbce obrzydzenia do własnej fizjologii i pragnienia autodestrukcji. Zamiast grać kobietę, która postanowiła popełnić samobójstwo i chce za wszelką cenę udowodnić, że tylko nicość jest rozwiązaniem, aktorka gra fochy i kaprysy panny, która nie może się zdecydować: uprawiać seks z chłopcem czy z panienką. Oraz boi się, że będzie stara, i tęskni za małą dziewczynką, jaką niedawno jeszcze była. Sarah Kane nie pisała o miotaniu się między lekarzami, kochankami i tabletkami nasennymi. Sarah Kane pisała o sile, która zamienia mózg w gorący popiół.

Zamiast eksperymentu

Przygoda Jarzyny z Sarah Kane daje potężny argument przeciwnikom tej dramaturgii. W poznańskiej "4.48 Psychosis" próżno szukać logiki, konstrukcji dramatycznej, motywacji, następowania po sobie kolejnych obrazów, także słownych skojarzeń, jakie wciąż przychodzą do głowy bohaterce. Nic dziwnego, że Cielecka mówi tekst sztywno, deklaratywnie, nie wierząc w słowa i ich siłę. I nie bez przyczyny Jarzyna stawia na efekty: pokazu-je starą, nagą kobietę siadającą na klozecie, każe głównej aktorce uderzać w pędzie o ścianę - po uderzeniu ciało bohaterki jest zalane krwią (trik oczywiście). Brak jednak w jego postępowaniu minimum konsekwencji - chce szokować, ale tylko trochę. Prawda, umieszcza na scenie gołą staruchę, ale każe jej chodzić prawie po ciemku. Sens robienia "4.48 Psychosis" istnieje tylko wtedy, kiedy spektakl będzie radykalnym eksperymentem. Tylko wywołanie krańcowych emocji u aktorów i widzów może ocalić ten chwilami grafomański tekst, przypominający niekontrolowany wypływ słów z udręczonego mózgu. Taki efekt byłby możliwy, gdyby reżyser pomyślał o sztuce Kane jako monodramie nieporadnie wygłaszanym przez ową statystującą w spektaklu nagą starą kobietę, stojącą w pełnym świetle na środku sceny.

Pseudonim Jarzyny, o którym lada moment będą się rozpisywać wszystkie kolorowe popkulturo-we tygodniki i miesięczniki, wygląda tym razem tak: "+". Reżyser znalazł ten symbol w dramacie. W pewnym momencie bohaterka mówi: "Tego roku postawiłam na sobie krzyżyk". Wbrew pozorom nie stawiam krzyżyka na Grzegorzu Jarzynie, najgłośniejszym twórcy swego teatralnego pokolenia, ale zwyczajnie wpisuję mu do dzienniczka "-".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji