Artykuły

Ćwiczenia z zachwytu

Joanna Walaszek, "Ślady przedstawień"

W wydanym ostatnio przez Erratę zbiorze szkiców Joanny Walaszek "Ślady przedstawień", pomiędzy zapisami-interpretacjami inscenizacji rozmaitych artystów - od Wilsona i Grzegorzewskiego po Cieplaka i Miśkiewicza - jest także rozdział opisujący dwa spektakle The Wooster Group, oglądane przez autorkę w Warszawie i Berlinie w latach 2004-2006. Łatwo zrozumieć fascynację autorki specyficzną teatralną rekonstrukcją uprawianą przez Elisabeth LeCompte - Joanna Walaszek bowiem w swoim pisaniu o teatrze działa w sposób podobny. Tak jak aktorzy The Poor Theatre oddają się niepowtarzalnemu, widmowemu spektaklowi Grotowskiego, pragnąc go odtworzyć, naśladować, poznać i ocalić, tak autorka "Śladów przedstawień" podejmuje próby opisu, unaocznienia, uchwycenia sensów teatralnych wydarzeń, pokazywanych in statu nascendi, we własnym przeżyciu, w całkowitym oddaniu własnej wrażliwości na usługi tego, co dzieje się na scenie, co dzieje się z aktorem, a także między nim a tekstem, między nim a jego własną pozasceniczną egzystencją. W owym braku dystansu, nastrojeniu na najwyższy diapazon odbioru, tkwi największa zaleta, a zarazem jedyna wada tej książki.

Spektakl jako doświadczenie. Taka formuła - za Susan Sontag - pojawiła się w trakcie poświęconej Jerzemu Grzegorzewskiemu sesji w warszawskiej Akademii Teatralnej. Formuła ta wydaje się bliska Joannie Walaszek, zwłaszcza jeśli poszerzyć ją o słowo "egzystencjalne". Próby opisu interesujących lub zachwycających ją przedstawień są zarazem próbą uchwycenia własnych przeżyć - w toku ich doznawania - i rodzajem buntu przeciw ich przemijaniu. Ten rodzaj "ubóstwienia" własnego przeżycia doznawanego za pośrednictwem sztuki wynika w gruncie rzeczy z rzetelności autorki. Własne doświadczenie w procesie odbioru dzieła uznaje ona bowiem za jedyną wiarygodną platformę opisu. Im bardziej ono jest szczegółowe i zniuansowane, tym bogatsza staje się relacja.

Najlepszym szkicem w "Śladach przedstawień" jest "Modlitwa Winnie". Tutaj przyjęta przez autorkę metoda opisu - a więc: relacja z przebiegu przedstawienia w czasie (niezwykle charakterystyczna dla sposobu jej pisania perspektywa), czytanie scenicznej rzeczywistości na różnych poziomach i unaocznienie użytych przez aktorkę i reżysera środków - osiąga klasę mistrzowską. Koncentracja na jednej postaci pozwala przeprowadzić całościową analizę roli Mai Komorowskiej w "Szczęśliwych dniach" Becketta, roli konstytutywnej dla sztuki i przedstawienia. Trójstopniowość tego opisu, w którym aktowi stwarzania - każdorazowego stwarzania świata przez bohaterkę Becketta - towarzyszy akt twórczy aktorki i empatyczny, ogarniający coraz to głębsze pokłady akt zapisu-przekazu to pewna sytuacja idealna, ku której wydaje się Joanna Walaszek zmierzać i w innych szkicach. Przedstawienie interesuje ją jako akt twórczy aktorów (i reżysera), jako proces; towarzyszący mu proces odbioru staje się niejako ostateczną realizacją dzieła (a pisanie o nim z owej realizacji reportażem).

Konsekwencją tego podejścia jest - w pewnym sensie unikalny - casus opisu niektórych przedstawień w ich zmieniającym się, ewoluującym kształcie. "Z dzienniczka wiernego widza" - taki nosi tytuł jeden z tych szkiców, dotyczący dwu, zaskakująco odmiennych, wersji tego samego spektaklu ("Sztuka") Krystiana Lupy. Przedstawieniu Jerzego Grzegorzewskiego "Dziady - dwanaście improwizacji" poświęcono cztery szkice: o premierze w Starym Teatrze w 1995, pół roku po premierze, rok po premierze i w Teatrze Narodowym w 1997. Autorka przyłapuje niejako twórców in flagranti, na zmianach, zdradach i nowych wyborach, i jest to nie tyle przejaw jej skrupulatności (chociaż to także), ile wynik przekonania o jednorazowości dzieła teatru. Przedstawienie interesuje ją raczej jako akt (co prawda powtarzalny, ale nie zawsze) niż jako forma - i z pewnością byłaby daleka od uznania, że forma ta ma pewien byt idealny i istnieje również poza czasem, w pewnym continuum, w którym zapisany jest i rodzaj jej oddziaływania.

"Ślady przedstawień" są rodzajem kolekcji.

Kolekcjonerstwo, jako rodzaj postawy, intryguje mnie od dawna, choć daleka jestem od pełnego rozumienia tego zjawiska.

Instynktownie wyczuwam w nim pewien rodzaj uzależnienia, formę aktywności zastępczą i symboliczną. Od kolekcjonerstwa trudno się uwolnić, z natury bowiem pretenduje ono do nieskończoności.

W kolekcji Joanny Walaszek - a jest to kolekcja w rodzaju wielkich kreatorów mody - znaleźć można przedstawienia na różną okazję, od skromnych przedstawień dyplomowych wydziałów aktorskich, po haute couture w wydaniu Grzegorzewskiego i Wilsona. Z reguły są to jednak kreacje autorskie. "Poruszające, odkrywcze, niepospolite a czasem zgoła piękne."

Joanna Walaszek pisze o przedstawieniach ostatnich kilkunastu lat, zdarzają się jednak wyjątki ("Usta milczą, dusza śpiewa" z 1988 roku). O wszystkich pisze z tą samą fascynacją, jako prawdziwy miłośnik sztuki teatru we wszelkich jej przejawach (kolekcjoner kocha wszystkie elementy swojej kolekcji, hierarchizowanie zaś nie jest kolekcjonerstwu szczególnie właściwe); toteż jeśli nawet zdarza się, że nie podzielam wysokich ocen niektórych spektakli (jak na przykład w przypadku "Makbeta" Nekrosiusa), a co do innych mam pewne podejrzenia, przyjmuję je z dobrodziejstwem inwentarza, traktując jako zapis zupełnie innego niż moje doświadczenia.

"Będąc w drodze zbieracz doświadcza nieustannego pojawiania się i znikania: nowe rzeczy, które widzi, niebawem znikają, szmery, które słyszy, wkrótce przebrzmiewają; strach w nim narasta i znowu przemija. A zatem: wszystko, co się pojawia, przemija. Zaskakujące jest jednak to, że w obozie wszystko to, co przeminęło, pojawia się na nowo. Zbieracz, który powrócił z drogi, staje się teraz spoglądającym wstecz narratorem: opowiada przypominając sobie to, co było. Jak może sobie wytłumaczyć fakt, że to, co było, ponownie jest?"

Wywodzący zbieracza od paleolitycznego łowcy Manfred Sommer, autor "Zbierania", konstruuje obraz pamięci jako pojemnika. Książka Joanny Walaszek jest więc pojemnikiem, w którym "to, co było, ponownie jest". Ocalający walor "Śladów przedstawień" - a leży on u podstaw całego zamierzenia - podkreśla otwierający książkę piękny szkic o Giacomo Joyce, efemerycznym, nieistniejącym przedstawieniu Jerzego Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym. Jest ono bardziej jeszcze nieistniejące niż inne przywoływane przez autorkę przedstawienia i mniej po nim śladów; tym większą wartość ma spisane przez nią świadectwo. Podobnie istotny dla pamięci o twórczości tego reżysera jest szkic o "Usta milczą, dusza śpiewa", rzadziej dziś wspominanym pięknym i niezwykłym przedstawieniu Teatru Studio z 1988 roku, oraz poczwórna wyprawa w świat "Dziadów - dwunastu improwizacji". Te, w pewnym sensie unikalne, przedmioty-przeżycia nadają wartość całej kolekcji, w której zresztą unikalność, niezwykłość jest głównym kryterium wyboru.

Zawarte w książce szkice, z wyjątkiem jednego, publikowane były na łamach "Didaskaliów". Teraz wracają do nich jako zbiór, dzieło, upominek z podróży.

Jest to również zapowiedź odejścia ku innym, nowym teatralnym doświadczeniom. Ceremoniał tego pożegnania nie będzie jawny, z całą pewnością jednak będzie to rytuał odejścia miłośnika. "Oczywiście, przedmioty nie wiedzą nic o obowiązku wierności i nie boją się samotności. Dla rozumienia odwrócenia-się nieistotne jest jednak to, czy rzeczy, z których składa się zbiór, mogą się czuć pogardzone lub opuszczone, gdy ich właściciel odwraca się i odchodzi. Decydujące jest to, że zachowuje się on tak, jakby wierzył, że mogą się tak czuć.".

Tytuł artykułu zapożyczony jest z książki Emila Ciorana ("Ćwiczenia z zachwytu", Czytelnik, Warszawa 1998).

Wykorzystano cytaty z książki Manfreda Sommera "Zbieranie" w przekładzie Jarosława Mereckiego, Oficyna Naukowa, Warszawa 2003.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji