Artykuły

Polskie "That's Entertainment". Rewia retro-przebojów w Ognisku londyńskim

ESTRADA to - wbrew pozorom - trudna platforma porozumienia. Na estradzie artysta jest jak ów król z bajki - jest nagi. Nikogo na to nie namawiam, chociaż wysoce cenię np. dekolt od kostki do pasa na pięknej nodze.

Chcę tylko powiedzieć że artysta rewiowy nie może nikogo udawać. Nie ma między nim a publicznością personifikacji postaci z dramatu czy komedii. Czas występu jest krótki, a więc i kontakt z widownią musi być natychmiastowy, doraźny. Zawsze jest pewien margines improwizacji, ale, jak to wie każdy kto występuje publicznie, improwizacja musi być dobrze przygotowana.

Żeby już mieć to z głowy, grymaszę zaraz na początku, że nowa rewia "Dobry wieczór" nie jest przygotowana tak jakby mogła być. W okresie wakacyjnych wyjazdów zabrakło pewnie czasu na próby.

Oparcie programu na starych przebojach było dobrym pomysłem. Bo to i wspomnienia i sentymenty, a teksty przeważnie lepsze od dzisiejszych. Najwięcej wzięto z Ref-Rena, chociaż prolog i finał a także 2 piosenki - napisała Maria Drue, pianistka której rozmach nie mieści się już na klawiaturze. Są zresztą w programie i inne teksty, o czym za chwilę.

Oglądając nie tak dawno drugą część amerykańskiej wiązanki przebojów filmowych "That's Entertainment" zastanawiałem się, na czym polega zjawisko gwiazdy. Dlaczego np. 75-letni Fred Astaire w swojej niezrównanej elegancji jest gwiazdą przez dwa pokolenia, a inni młodsi, przystojniejsi od niego, nie są?

Kiedyś, na jakimś seminarium radiowym kierownik zapytał nas: "Do ilu osób mówicie przez mikrofon?" Ktoś odpowiedział, że do 12 milionów, bo tylu mieszkańców ma jego kraj. Ktoś inny, skromniejszy, wymienił liczbę kilkudziesięciu tysięcy ludzi mających w jego kraju pewne wykształcenie. Ja odpowiedziałem, że do 3 - 4 osób, mając na myśli rodzinę przy odbiorniku radiowym. "Jest pan blisko - uśmiechnął się stary radiota - ale jeszcze pan nie trafił. Mówi pan zawsze i wyłącznie do jednej osoby". I to jest może sekret owego kontaktu z widownią w teatrze estradowym. To robi z aktorki gwiazdę.

Irena Delmar, z mikrofonem czy bez, jest niezaprzeczalnie jedną z najmocniej świecących gwiazd polskiej estrady na emigracji. Oczywiście pomaga tu uroda, głos, wyjątkowy talent prezentowania efektownych toalet. Ale katalizatorem tego wszystkiego jest nieudawany temperament gry i owa zdolność zwracania się do wszystkich i do każdego z osobna. Kiedy uśmiechała się na scenie, to miałem wrażenie że uśmiecha się do mnie, choć nie mogła mnie widzieć w szczelnie wypełnionych rzędach krzeseł.

Irena Delmar rozszerzyła wyraźnie skalę swoich możliwości interpretacyjnych. Jest zabawna w piosenkach takich jak "Ja się boję utyć" albo "Osculatti" o Portugalczyku, który nie dofinansował, z krajowego Kabaretu Starszych Panów; stylowa w "Ogródku Eldorado"; nostalgiczna w "Czy pamiętasz" Ref-Rena, znowu rozweselająca w parodii "Duet operowy", bez szarży, o którą łatwo w takich numerach. Wokół niej obraca się cała ta rewia.

Adolf Bożyński, który opracował całość programu, jest chyba najlepszy jako konferansjer. Kiedy wychodzi przed kurtynę z posępną twarzą, jakby miał zapowiedzieć nieszczęście, efekt jest nieodparcie komiczny. Ale i jako starszy lowelas w "Eldorado" Bożyński pokazał swoją klasę. Przede wszystkim jednak w nieznanym na emigracji, pięknym wierszu Hemara "Biedak". To że czyta z kartek, nie przeszkadza. Powiedział nam szczerze: "Starych tekstów nie pamiętam; nowych się nie nauczyłem". Nie każdego stać na taką szczerość. A w przedwojennym szmoncesowym dialogu Konrada Toma "Sęk" Bożyński jest zupełnie fenomenalny.

Do maestra Bernarda Czaplickiego mam jedną pretensję: za mało go. Nie jestem niestety muzykalny, ale zawsze przemawia do mnie kultura jego akompaniamentu, a w tym wypadku także własnych improwizacji. Zabrakło mi Czaplickiego z akordeonem.

Rozumiem intencję wprowadzenia na estradę nowych talentów. Łączy się z tym jednak spore ryzyko; przede wszystkim dla nich samych. Jakie szansę - zapyta ktoś - ma młodziutka Malgorzata Pragłowska przy Irenie Delmar? Wokalnie - jeszcze niewielkie. W tańcach jednak - układu Janiny Jakóbówny - jest coś. Zwłaszcza rytmiczny żart "Tap-Tap" jest oryginalny w swojej prostocie.

Nie jestem pewny, czy Marek Gamski, który tak głęboko ujął główną męską rolę w pierwszym historycznym wystawieniu dramatu Sołżenicyna "Świeca na wietrze", a potem poradził sobie z Przełęckim Żeromskiego - dobrze czuje się na estradzie. Chwilami wyraźnie szarżuje w skeczach; to znowu jest jakby umyślnie drewniany. Daje to nawet dobre kontrasty. A kontrast jest duszą każdego żywego spektaklu.

Radzę też zwrócić uwagę na bardzo proste, ale kolorowe i pomysłowe panele dekoracyjne Jana Smosarskiego. Organizatorem tej letniej zabawy jest - jak zwykle niezawodny - kpt. Beno Koller.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji