Artykuły

Ibrahim uczy żyć

"Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" w reż Zbigniewa Najmoły w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. Pisze Artur Łukasiewicz w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Dobrze, że Janusz Młyński na dobre wrócił na teatralną scenę i wziął rozbrat z chałturami reklamowymi. Jego pan Ibrahim jest ciepły, mądry i niepretensjonalny.

Premiera w Teatrze Lubuskim ma szansę stać się przebojem tego sezonu. Bardzo prawdopodobne, bo "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" Erica-Emmanuela Schmitta święcą w kraju wydawnicze triumfy, w czym pomogła wydatnie wcześniejsza ekranizacja filmowa François Dupeyrona. Francuski reżyser obsadził w głównej roli samego Omara Sharifa.

W zielonogórskiej adaptacji wszystkie postaci dramatu wziął na siebie jeden aktor Janusz Młyński. Śmiały, wręcz ryzykowny ruch, redukujący obsadę sztuki do jednego autora, nie przyniósł jej szkody. W czym zasługa reżysera i Młyńskiego, który gdyby miał wpisywać w dossier swoje główne osiągnięcia, pan Ibrahim powinien znaleźć się na pierwszym miejscu, zaraz po Henryku w "Ślubie" Gombrowicza czy rolach w "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki.

Rzecz, jak to ma w zwyczaju francuski dramaturg, jest uniwersalną opowiastką filozoficzną, choć dzieje się w latach 60. na przedmieściach ogarniętego rasizmem Paryża. Do całodobowego sklepu "Araba" Ibrahima (choć to w rzeczywistości turecki muzułmanin) zagląda Mojżesz, 11-letni żydowski chłopiec, którego ojciec cudem ocalał z Holocaustu. Ibrahim weźmie Momo, bo tak go nazywa, pod opiekę, gdy ojciec chłopca rzuci się pod pociąg. Momo żyje wśród prostytutek, uczy się kraść, żeby przeżyć, oszukiwać urzędniczki z opieki społecznej. Dla niego Ibrahim jest dziwolągiem, człowiekiem z podejrzanego świata, w którym, by nie spaść na dno, trzeba sprytu i wyrachowania. Między nimi rodzi się zaufanie. Stopniowo pęka ściana dystansu. O dziwo, stary muzułmanin nie uczy chłopca cwaniactwa, lecz szlachetności, pozbycia się nienawiści do otoczenia, pretensji to ojca i matki, która go opuściła. Potrafi pokazać wiarę żarliwą, ale wyśmiać religijne przesądy, złagodzić rodzinne dramaty, niedostatek, wyszydzić bezduszną administrację. Wykluczyć niechęć. Momo przyjmuje to z początku jako dziwactwo "Araba". Odkrywa, że jego wyrozumiałość ma sens, pomaga, a nie utrudnia wejścia w dorosłość. Razem wypuszczają się w podróż życia Ibrahima na egzotyczne południe Europy, do mateczników mewlewitów. Momo patrzy na tańczących w kółko derwiszów, recytujących mądrości Dżalaluddina Rumiego. - Ciało duszy, dusza ciału nie są obce, lecz nie ujrzy nikt obrazu swojej duszy - sączą mu do ucha. Ibrahim w podróży ginie w wypadku. Był na to przygotowany, wiedział i czuł, że koniec jest blisko zgodnie z filozofią Kubusia Fatalisty "wszystko jest napisane w górze". Wcześniej zapisał spadek Momo. Chłopak przejął sklep, ożenił się, miał dzieci. Na ulicy "17 rue Bleue", choć wcale nie niebieskiej, nie przestano mówić: idę na zakupy do "Araba".

Janusz Młyński gra ciekawie, nie jednostronnie. Wykluczył niepotrzebny sentymentalny patos, serialową łzawość. Unika dydaktycznych mielizn. Wybrał model szepczącego narratora z audycji dla nocnych marków. Stopniowo buduje emocje, świetnie przeplata je anegdotami z życia imigrantów. Udaje mu się stworzyć klimat bliskości z bohaterami. Choć życiowi outsiderzy, jakimi są pan Ibrahim i Momo, zwykli budzić co najwyżej życzliwe politowanie. Bohaterowie Młyńskiego nie budzą jedynie sympatii, bo takie uczucie zwykle towarzyszy odczuciom z kina familijnego. Za sprawą aktora podpowiadają, że nie warto ulegać stadnym instynktom, żyć w męczącej duchocie, wszechpotężnej władzy, dać się wciągnąć w wykańczającą walkę o byt. A to się zdarza nie tylko na obrzeżach Paryża, także gdziekolwiek, i w Zielonej Górze. Dlaczego nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji