Artykuły

W cieniu Anastazji

Wszyscy mówią o Anastazji Potockiej czyli Marzenie D. Co nie byłoby żadnym ewenementem, bo gdzie o niej nie mówią! Ale właśnie u nas zaczęto we wtorek sprzedawać tę zakazaną książkę - "Erotyczne immunitety". Szła jak niegdysiejsze bułeczki niegdysiejszego profesora ministra Krasińskiego. Bo jest tam po nazwiskach, a jakże. Kto, jak i ile razy z fałszywą hrabianką w Hotelu Poselskim, który z reprezentantów władzy ustawodawczej. Oszkalowani, czy sportretowani rzetelnie, bohaterowie książki Anastazji-Marzeny mają swoje dni sławy i hańby po równo. Książka niby kosztuje 45.000 złotych, ale na moim bazarku na Służewcu już od razu była po 100.000. Przebicie z czasów "Przerwanej dekady" Gierka i "Alfabetu" Urbana. Tenże (Urban) nie może odżałować podobno, że to nie w "NIE" zagnieździła się rzeczona Anastazja. O której nadal nie wiadomo, u kogo się ukrywa, bo prawo ściga ją za stare grzeszki.

Skoro jeszcze przy Urbanie - pojawił się niedawno na prywatnym Festiwalu Piosenki Erotycznej zorganizowanym w pubie "Al Capone" przy placu Bankowym, niegdyś Dzierżyńskiego przez właściciela pubu (już trzeciego z rzędu) pana Artura Jarczyńskiego lat dwadzieścia z niewielkim okładem. Było ośmiu wykonawców, zwycięzcę - akurat panią - wybierała publiczność. Były oczywiście nagrody pieniężne. Śpiewano różnie, bo różnie różnym kojarzy się erotyka, jednemu panu na przykład z ...pakietem o przedsiębiorstwie. I to ten pan - w cywilu pracownik ministerstwa pracy oraz negocjator paktu ze związkami zawodowymi - dostał największe brawa. Za swoją "Balladę erotyczno-stomatologiczną". Laureatka (sześć milionów) zaśpiewała ułożone przez siebie "Oczy Cziornyje", których akcja działa się na Stadionie X-lecia pośród rosyjskich mafiosów. "Oj, Wania zbliż się..." podchwytywał cały pub. Wielu urzekł refren takiej niby-szanty: "Hej ho, ciągnij go Joe".

Miło było, choć Urban pobył króciutko i odszedł zbrzydzony raczej.

Dużo ambitniej zakrojono spotkanie promocyjne książki Mariusza Urbanka pod tytułem "Zły Tyrmand". W Klubie Księgarza, przy szampanie i owocach oraz tradycyjnym, skąpo udzielanym, czerwonym kawiorze na kanapeczkach. "Zły Tyrmand" to o Tyrmandzie, wiadomo. Cytatami umilał wieczór Zbigniew Zapasiewicz, a o legendzie Lolu prawił redaktor Stefan Bratkowski, od niedawna już nie-prezes "Czytelnika".

W teatrach same bankiety i premiery dzień w dzień. W Teatrze STUDIO, piękny spektakl /"Lautreamont - Sny"/, opowiadający o bardzo brzydkich rzeczach przepięknie (niech Pan Bóg broni rycerzy jedynej moralności by zaszli do STUDIA, mogłaby być chryja jak nic), wyreżyserowany przez młodziutkiego człowieka, reżysera dotąd filmowego, Mariusza Trelińskiego, a obsadzony Peszkiem z Krakowa, Budzisz-Krzyżanowską, Malajkatem, Kownacką, Łukaszewiczem (w roli Anioła z czarnymi skrzydłami) oraz między innymi, Anną Chodakowską jako Włosem i Samicą Rekina. Dokładnie, Włosem i Samicą. A mówiąc bardziej serio - opowieść o dekadenckim surrealiście francuskim i jego dziele ("Pieśni Maldorora") pokazana została w całej poezji i uroku sztuki, która bywa amoralna niekiedy, chwali zło, prowokuje, ale jeśli właśnie do czegoś prowokuje - już jest po coś. Obyczajowo dziełko Lautreamonta to prowokacja na cztery fajerki, spektakl łatwo mógłby być kiczem, a jest czymś przeciwnym. Za co brawa były długie, zdrowia pito należycie, a tłumy warszawian walą a walą, zwabieni stugębną plotką o tym przedstawieniu. I wszyscy wiedzą, że Peszek, próbując te "SNY" stracił 15 kilogramów wagi, że takie to mordercze, no ale się opłaciło i chyba opłaci także teatralnej kasie. W dawnej "Komedii" na Żoliborzu, dziś Północne Centrum Sztuki, aktor Krzysztof Kolberger prezentował dyplom swoich wychowanków z łódzkiej szkoły teatralnej, jednocześnie debiutując w zawodzie reżysera. Młodzi dali "Miłość i gniew" Osborne'a, muzycznie oprawił to Wodecki, i choć tak się tragicznie złożyło, że tego premierowego ranka zmarł ojciec Kolbergera - wszystko, jak to w teatrze, odbyło się jak trzeba. Do wina podano pasty serowe, z czosnkiem i pomidorami, przybyły tłumy krewnych i kolegów świeżo upieczonych dyplomantów, kwiatów naznoszono więcej niż asom do STUDIA.

Impresaryjne już właściwie tylko Północne Centrum Sztuki zapisało sobie wdzięczność młodych - w końcu grali w normalnym teatrze.

Pani profesor i opiekunka ich roku, Monika Dzienisiewicz-Olbrychska-Kopiczyńska (aktualnie) przypomniała publicznie, że grali też za darmo. Jeszcze za darmo.

W nowej profesji debiutowała też redaktorka telewizyjnej ANTENY, Zofia Czernicka, nowa towarzyszka Kolbergera. Jest to profesja asystentki reżysera. Jeszcze asystentki.

W "Powszechnym" Witkacy, w "Ateneum" "Komiwojażer", coś bardzo na czasie, słowem, raj wieczorową porą.

Żeby tylko nie ten strach przed powrotami z teatrów do domu, byłoby prawdziwe "Warsaw by evening".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji