Artykuły

Nagiego króla przypadki

"Nagi król" w reż. Wojciecha Kobrzyńskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Królewna wcale nie jest taka niewinna, jej ojciec ma zielone włosy, a kandydat na zięcia to ruina człowieka: bezwłosa i bezzębna. Nic w tej bajce nie jest takie, jak można by oczekiwać.

Białostocki Teatr Lalek wystawia drugą już w tym sezonie premierę i jednocześnie spektakl wieńczący 40-lecie pracy artystycznej reżysera Wojciecha Kobrzyńskiego. "Nagi król" według tekstu Eugeniusza Szwarca to dwie proste bajki Andersena zmiksowane w jedną - rozpoznać można tu motywy ze "Świniopasa" i "Nowych szat cesarza". Do tego podlane są nieco rubasznym sosem - wypadkową tekstu Szwarca i inwencji reżyserskiej.

Całość? Bajka - dziwaczna hybryda, w której czasem bywa śmiertelnie nudno, a czasem bywa bardzo zabawnie, czasem dowcip jest przyciężkawy i wydumany, a czasem lekki i finezyjny, czasem na scenie nic się nie dzieje i wszystko się rozłazi w palcach, a czasem niespodzianek - inscenizacyjnych, aktorskich - jest aż nadto. I tak to się jakoś przez całe przedstawienie plecie, raz lepiej, raz gorzej, zresztą przeplatanie (ale też rżnięcie, o czym później) jest tu istotne, bo tworzy na swój sposób ramę spektaklu. Scenografia Joanny Iwanickiej stylizowana jest tu na warsztat tkacki, a sploty, tkaniny, kolory są ważne. I tak czasem przedstawienie można oglądać przez kotarę ze sznurków, jakby przez osnowę, lalki i aplikacje animowane przez aktorów są uszyte z kolorowych włóczek, a najważniejszy sprzęt na scenie to ruchome ramy tkackie, które jak trzeba - zamieniają się w sypialnię królewską czy garderobę, wypełnioną mnóstwem ubrań na wieszakach.

W takiej przestrzeni rozgrywa się historia ubogiego księcia (Adam Majewski), który zakochuje się w rozkapryszonej królewnie (Łucja Grzeszczyk). By się do niej zbliżyć, chłopak przyjmuje na dworze pracę świniopasa. Król (Piotr Damulewicz) przyłapuje młodych na całowaniu, świniopas musi uciekać, a król wynajduje innego kawalera dla córki - władcę sąsiedniego królestwa (Adam Zieleniecki). Książę duma, co tu zrobić, wreszcie wraz ze służącym (Artur Dwulit) wpadają na szatański pomysł, by ośmieszyć kandydata do ręki dziewczyny, a raczej pozwolić, by sam się ośmieszył. I podając się za tkaczy - proponują - lubującemu się w strojach królowi - uszycie tkaniny, jakiej nigdy nie miał: zobaczyć ją mogą tylko ludzie mądrzy, nie dostrzegą jej zaś ci, którzy są głupcami

Zanim jednak dojdzie do momentu, w którym król objawi się przed publicznością w szacie, której nie widać, zobaczyć można, jak bez szat żyć nie może. To ciekawa scena - prawie jak groteskowy pokaz mody: Zieleniecki wystylizowany na infantylnego głupca ślini się do portek świątecznych, majtasów obszytych koronką brabancką, mundurów; służący znoszą mu kolejne naręcza, król pod nimi niknie, dyszy, korona zjeżdża mu na czoło, w oku szaleństwo Bezzębna, łysa ruina człowieka (jak oceniła zdenerwowana takim kandydatem do ręki królewna) w całej okazałości. Ale też przecież (jak rzekł jej ojciec): "Córko, nie współżyje się z zębami, ale z człowiekiem". Takich intrygujących bon motów od Sasa do lasa usłyszeć w spektaklu można zresztą wiele, ni stąd, ni zowąd. Ni to przejęzyczenia, ni to zabawne omyłki, niektóre śmieszne, niektóre już mniej (dialog o zarżnięciu baronowej czy wersja "rżnij całą prawdę"). Sporo w spektaklu dwuznaczności, mrugnięć okiem w stronę dorosłej publiczności. Najmłodsi śledzą przygody księżniczki i jej adoratora, a ci starsi doczytają swoje między wierszami. Najmłodsi ekscytują się kociołkiem, który wie, co się akurat gotuje w kuchniach dam dworu, a starsi dowiedzą się, jaki jest temperament erotyczny tychże. I tak dalej, i dalej.

Są w spektaklu nowe twarze - reżyser zaprosił do współpracy młodych aktorów: studenta Adama Majewskiego i absolwentkę białostockiej Akademii Teatralnej - już zatrudnioną w BTL - Łucję Grzeszczyk. Oboje grają z lekkością, sprawiając wrażenie, jakby się po prostu dobrze bawili. Szczególnie Łucja Grzeszczyk wiedzie prym w spektaklu: jej królewna jest zadziorna, pyskata, dobrze wie, co w trawie piszczy, i dobrze wie, czego chce od życia. Pełnokrwista, wyrazista postać. Z wielką przyjemnością ogląda się też Sylwię Janowicz-Dobrowolską w roli premiera-służbisty. To dopiero figura: uosobienie służalczości i pokrętnej dyplomacji. Pochwały wykrzykuje, cedzi przez zęby, podskakując, gnąc się ukłonach, drobiąc nogami, upuszczając wskazówkę. I za każdym razem konstruując tak zawiłe afirmacje, że rzecznicy mogliby się od premiera nagiego króla wiele nauczyć.

Bajka ma oczywiście swoją puentę, choć prawdę mówiąc w całym tym kociołku dwuznaczności, trochę ginie. Z białostockim "Nagim królem" jest trochę jak z gobelinem, w którym nie połapano wszystkich nitek i powstały dziury, puste przestrzenie. Ale i tak warto zobaczyć.

Najbliższe spektakle: wt.-pt. godz. 9, 11, sob.-niedz., godz. 11

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji