Artykuły

Sztukmistrz na Grodzkiej

"Sztukmistrz z Lublina" w reż. Tomasza Pietrasiewicza w wyk. Witolda Dąbrowskiego w Teatrze NN w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Tęskniliśmy za tym. Teatr NN, formacja amatorska, jako pierwsza w Lublinie wprowadza na stałe do swego repertuaru "Sztukmistrza z Lublina". Witold Dąbrowski nie zawiódł, jego monodram to kawał dobrej aktorskiej roboty.

Wczoraj w restauracji Hades-Szeroka przy Grodzkiej 21 Teatr NN zagrał premierę monodramu "Sztukmistrz z Lublina" na motywach powieści Isaaca B. Singera w wykonaniu Witolda Dąbrowskiego i adaptacji oraz reżyserii Tomasza Pietrasiewicza. To uboczny produkt działalności Ośrodka "Brama Grodzka - Teatr NN", a jednak z pewnością będzie zauważony i grany przez lata. Bo jak Lublin może być bez "Sztukmistrza z Lublina"?

Tomasz Pietrasiewicz jako reżyser spektaklu postawił na bardzo ryzykowne rozwiązanie, którego użycie jest jednak chyba pewnym zaskoczeniem. Wcześniej koncepcja jego spektakli, cyklu, który w kwietniu 2001 roku rozpoczęła premiera "Był sobie raz", opierała się na wyposażeniu aktora w pomocnika na scenie, stającego się chwilami partnerem-komentatorem opowiadanych wydarzeń. W chasydzko-singerowskim tryptyku był to muzyk z instrumentem, każdorazowo inny - akordeonista, kontrabasista i klarnecista. Muzyk był narzędziem, środkiem przekazu, który się odpowiednio ogrywa, planując dla niego takie, a nie inne zachowania, zaś muzyka nadawała barwy i kolorytu spektaklowi, rozbudowywała i potęgowała jego emocjonalność, nastrojowość, nawet zmysłowość i siłę oddziaływania inną niż niesie samo słowo. Z kolei w "Opowieściach z Bramy" Pietrasiewicz zostawił Dąbrowskiego już tylko z gitarą, na której grał sam aktor.

Teraz, w "Sztukmistrzu z Lublina", reżyser odebrał aktorowi także muzykę. Na scenie jest tylko sam aktor. I krzesło oraz książka, którą trzyma i okulary, które wkłada, aby raz na jakiś czas fragment przeczytać, a potem trzymać szkła w dłoni. Żadnej scenografii, żadnej zmiany świateł.

Witold Dąbrowski aktorem zawodowym nie jest, ponadto do jego emploi pasuje bardziej bohater liryczny, delikatny i empatyczny niż oszust i drań, nawet jeżeli niepozbawiony humoru. Tymczasem Jasza Mazur to doprawdy niezły gagatek: drwi z Boga, bałamuci i oszukuje kobiety, bezczelnie wykorzystuje naiwność bliźnich, aby po prostu lekko żyć. Bóg mu wybacza, ale chyba się denerwuje i zsyła Jaszy przestrogę, a nawet więcej i gorzej - obarcza go winą za śmierć. Jasza rozumie, o co chodzi Bogu - i wymierza sobie karę, pokutę, ale rzecz jasna spektakularną, która znowu uczyni go sławnym, chociaż już nie dzięki cyrkowym sztuczkom.

I co? Witold Dąbrowski obronił spektakl, okazało się bowiem, że potrafi opanować tak skomplikowaną materię fabularną i znaleźć dla niej bardzo szeroką, jak nigdy, paletę środków wyrazu. Nie wpada w ślepy zaułek narracji recytatorsko-ekspresyjnej. Wydaje się, że panuje nad wszystkim, tak nad gestem, jak i nad językiem, kontroluje emocje swoje i publiczności. Ograniczył ekspresję ruchową, teraz jest ona bardziej znacząca, każdy krok, ruch ręką zaczyna nabierać treści, skupiać uwagę, lecz i tak słowo jest tu - także dzięki dobrej adaptacji tekstu - wiodącym narzędziem aktora. Miło, że Sztukmistrz zawitał na Grodzką i będzie się można z nim tutaj spotykać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji