Artykuły

Dejmek na kolanach

Czasy mamy nadal trudne, więc pokusa Kazimierza Dejmka, aby w tych czasach wystawić na scenie Teatru Polskiego w Warszawie dramat narodowy Stanisława Wyspiańskiego pt.: "Wyzwolenie" jest zrozumiała. Dejmek należy do nielicznego grona reżyserów teatralnych starających się wsłuchiwać w emocje współczesności i wykorzystywać to w przedstawieniach, robionych przecież w końcu dla współczesnego polskiego widza. Dziś udany dramat narodowy na scenie stałby się niewątpliwie historią teatru. Pytanie tylko, czy "Wyzwolenie'' Wyspiańskiego jest takim dramatem? Było nim niewątpliwie w czasach prapremiery w roku 1903 w Krakowie. Ówcześnie w przedstawieniu pokazanym pierwszy raz po ponad stuletniej niewoli narodowej Wyspiański na scenie odkrywał najczulsze rany naszego narodu. Wiadomo, że to musiało boleć.

Dzisiaj to, co bolało w ogóle i to, co bolało w dramacie "Wyzwolenie" jest historią narodu i historią teatru oraz literatury dramatycznej. Interpretacja, jaką narzucał w dziele Wyspiański, spotyka się z obojętnością emocjonalną współczesnego widza. O ile przedstawienie nie jest przeznaczone dla historyków, powinno się dla niego znaleźć inną interpretację, mającą dzisiejszy sens bądź bardziej uniwersalną, a co za tym idzie posłużyć się tekstem dramatu na miarę własnych potrzeb. Zapiekłych zwolenników grania na scenie każdej kartki i każdego wersetu warto poinformować, że dzieło nawet najbardziej zmienione dla potrzeb interpretacji scenicznej pozostaje nadal zupełnie nienaruszone w bibliotece.

W tym miejscu z przykrością muszę donieść czytelnikowi, iż to, co Dejmek wyreżyserował u siebie, nie jest, niestety, współczesną interpretacją, "Wyzwolenia" Wyspiańskiego ani przy pomocy materii spektaklu nie tworzy tej wizji, jaką zdołał wyczarować tekstem dramatu Konrad Swinarski w Starym Teatrze.

Dejmek reżyseruje "Wyzwolenie" na kolanach. Sztuka Wyspiańskiego, jak wiadomo, bardziej niż dramat sceniczny przypomina monolog poetycki rozpisany na głosy. Dejmek powtarza wiernie. Nie rezygnuje nawet z tych zwierzeń, w których Wyspiański ustami Konrada opowiada część historii literatury dramatycznej i zdradza np., że bardzo mu się podobał dramat Sofoklesa "Antygona". Reżyser, jak wydaje mi się, miast poszukiwać uparcie klucza do zinterpretowania całości, czyni kolosalne wysiłki, aby udramatyzować na scenie poetyckie monologi Wyspiańskiego. Kiedy autor daje choć najmniejsze możliwości, Dejmek próbuje budować sytuacje dramatyczne i chociaż, bądźmy sprawiedliwi, nie rażą one sztucznością, pozostają jedynie czymś w rodzaju ornamentu. Może poza dodanym przez

Dejmka finałem pierwszego aktu, w którym obserwujemy wspaniałą porażkę żołnierza polskiego w walce na bagnety. Właśnie wspaniałą porażką! To pierwiastek naszego losu powtarzany w sztuce Wyspiańskiego niejednokrotnie.

Kiedy w inscenizacji Dejmek znajduje się wobec dramatu w pozycji na klęczkach, co nie przeszkadza mu stworzyć malarskiego spektaklu o niewątpliwej urodzie plastycznej, to poprzez dobór obsady aktorskiej zmienia tę pozycję, przekręcając się, jak sądzę, na łopatki.Chodzi tu właściwie o postać tytułowego bohatera, mickiewiczowskiego bez wątpienia Konrada. Są przecież sceny w "Wyzwoleniu" Wyspiańskiego, których dramatyzować nie trzeba ani odrobinę. Dzięki natomiast grze aktorskiej trzeba uwiarygodnić ten dramat, co jest zadaniem o najwyższej próbie trudności. Przede wszystkim jest scena, najistotniejsza w dziele Wyspiańskiego dla teatru, w której dochodzi do ostatecznego pojedynku słownego pomiędzy młodym idealistą romantycznym Konradem, a cyniczną, szydzącą resztą świata. U Wyspiańskiego ostatecznym zwycięzcą w sferze moralnej jest Konrad. Tymczasem w spektaklu Dejmka Jan Englert jako Konrad pod każdym względem przegrywa. Nie jest to zamysł, bo Englert jako Konrad i jako aktor chce wygrać. Skąd bierze się porażka? Otóż, przede wszystkim Englert nie potrafi być młodzieńczym idealistą wierzącym w świat i ludzi, nawet z pewną dozą naiwności. Najwyższe uniesienia Konrada odbywane przecież u Wyspiańskiego nie sobie a muzom, lecz mające porwać za sobą wszystkich cyników, Jan Englert gra na scenie za pomocą rutyny aktorskiej. Markuje gniew, wzruszenie, uniesienie.

Skoro Konrad za mało żaru ma w sercu, aby nas wzruszyć, tym lepiej wypadają racje wszystkich antagonistów Konrada, drwiących, kpiących, zachowujących się w sposób przemawiający prawdziwiej do współczesnego widza. W końcu nasza młódź szkolna, która musi zapoznawać się z dorobkiem Wyspiańskiego obowiązkowo, obserwując Englerta w "Wyzwoleniu" może pomyśleć, że Konrad to nieszkodliwy neurastenik, czyniący wszakże sporo hałasu, co powoduje, że normalni bohaterowie muszą go od czasu do czasu przywołać do porządku.

Innych pełniejszych postaci w spektaklu Dejmka, podobnie zresztą jak w praktycznie jednoobsadowej sztuce Wyspiańskiego nie ma. Ciekawostką także nieco pozaartystyczną jest tu występ dawno nie oglądanej Haliny Mikołajskiej w roli Hestii. Rola to niewielka, ale budząca pewne poruszenie na widowni, przynajmniej w spektaklu, który ja oglądałem. Jeśli chodzi o interpretację, oceny mogą być różne. Jedni mogą utrzymywać, że brawa przy otwartej kurtynie dostała na swoje wejście Mikołajska, a inni znowu mogą twierdzić że brawa przeznaczone były dla szopki właśnie schodzącej ze sceny

w której śpiewały kolędy autentyczne dzieci. Nie podejmuję się rozstrzygnąć tego problemu.

Co do innych wrażeń, chylę czoło przed scenografią Andrzeja Majewskiego wspólnie ze znakomitą grą świateł i towarzyszeniem muzyki Witolda Lutosławskiego, funkcjonującą lepiej niż pozostałe elementy spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji