Artykuły

Obrachunki z secesją

Od dawna obserwować można w literaturze polskiej, w prozie i dramacie, długi proces rozliczania się z tego, co my, Polacy, wzięliśmy z romantyzmu. Wzięliśmy w sensie wielorakim - bo przecież epoka Mickiewicza i Norwida ukształtowała nasze wyobrażenia o patriotyzmie; stosunku jednostki do narodu i ojczyzny, szereg pojęć obyczajowych przykład: "miłość romantyczna") itd. Brakuje natomiast podobnych prób, które podjęłyby kwestie wpływów fin de siecle'u na naszą dzisiejszą świadomość, obyczaje czy gusty literackie.

I oto znakomity poeta i dramaturg, Tadeusz Różewicz, ogłosił sztukę, której akcja nie bez kozery osadzona została w pierwszych latach wieku dwudziestego. Rzecz nazywa się "Białe małżeństwo", ma już za sobą kilka inscenizacji na scenach krajowych i zagranicznych i budzi coraz większe zaciekawienie krytyki.

"Białe małżeństwo" dzieje się w pierwszych latach naszego stulecia w niewielkim dworku, czułym na znaki czasu. Dzieje się, rzec można, w kręgu rodzinnym - charakterystyki członków rodziny, ich wzajemne relacje to podstawowy materiał dramatu. Głównymi bohaterkami są dwie siostry, młode dziewczyny w wieku pensjonarskim - Bianka i Paulina. Pierwsza z nich, starsza, ma być właśnie wydana za mąż za rozpoetyzowanego w młodopolski sposób młodzieńca - Beniamina. Dziewczyny, jak zauważono, przypominają trochę bohaterki "Moralności pani Dulskiej", kojarzyć się też mogą z siostrami Kossakównymi, późniejszymi literatkami - poetką Marią Pawlikowską-Jasnorzewską i Magdaleną Samozwaniec.

Spośród trzech inscenizacji "Białego małżeństwa", jakie widziałem, warszawskiej, wrocławskiej i gdańskiej, ta ostatnia wydaje mi się najciekawsza i najgłębiej wnikająca w istotne treści dramatu. Ryszard Major, reżyser młody, ale już doświadczony (wyszedł ze studenckiego ruchu teatralnego), stworzył widowisko przejmujące, które mówi o naszych kompleksach i obyczajowych obciążeniach, a także o trudnościach związanych z odrzuceniem rozmaitych tabu.

W początkowej sekwencji tkwi klucz do całości. Na przyciemnioną scenę wbiega Bianka przestraszona jakimś snem. Na drugim planie fasada typowego polskiego dworku. Kwitną malwy, przed domem błyszczy sadzawka. Za chwilę fasada podniesie się do góry i znajdziemy się wewnątrz w sypialni dziewcząt, w pokoju ich rodziców, w salonie. A także wśród mitów i obsesji obyczajowych w atmosferze fałszywych gestów i ukrytych znaczeń.

Na scenie mnóstwo rozmaitych symboli. Najważniejszy z nich to kareta ślubna. Zgromadzone przedmioty, rekwizyty, bogata i kunsztowna - jak zwykle u Mariana Kołodzieja scenografia współtworzą trochę mroczny i duszny klimat przedstawienia. Składa się nań atmosfera sypialni dziewcząt, które dojrzewają otoczone tajemniczym światem, pełne przeczuć i pensjonarskich zachwytów, a równocześnie zagubione, nie rozumiejące spraw, jakie nie stanowią żadnego sekretu dla dzisiejszej czternastolatki. Dopełnia go atmosfera życia dorosłych. Między tym, co oficjalne, konwenansami, gestami, rodzinnymi i towarzyskimi ceremoniałami, a rzeczywistymi pragnieniami i instynktownymi potrzebami tych ludzi otwiera się ogromna przepaść. Oficjalne życie jest pełne hipokryzji, sprawy miłości, życia seksualnego stanowią głęboko skrywane tabu.

Losy Bianki (Tomira Kowalik), wydawanej wbrew swej chęci za mąż, w pewien sposób powtarzają losy jej Matki (Halina Słojewska). Zbliżone są również ich charaktery. Obydwie odbierają rzeczywistość w kategoriach poetyckich, natomiast boją się życia małżeńskiego. Przeciwieństwem Matki jest jest siostra - Ciotka (bardzo dobra Bogusława Czosnowska); podobne różnice występują między Paulina (Zofią Walkiewicz) i Bianką. Pierwsza impulsywna, gorąca, chce kochać i być kochana; druga chłodna i równocześnie zamknięta w kręgu swych rojeń i wyobrażeń. Dwie doskonałe role młodych aktorek, a zwłaszcza kreacja Bianki: głęboka, dramatyczna. Spośród reszty zespołu wymienić trzeba Andrzeja Blumenfelda (Beniamin) i prześmiesznego niesłychanie pomysłowego, wydobywającego wszystkie możliwości z roli Dziadka - Henryka Bistę.

W zakończeniu spektaklu świetnie został wyeksponowany najważniejszy chyba problem dramatu. Idzie o to, że wyzwolenie z okowów konwencjonalnej, fałszywej kultury jest niemożliwe. Choć Mama poniosła w swym życiu klęskę - nie czyni nic, bo w ramach obowiązującej konwencji uczynić nic nie może, aby ratować córkę. Ta ostatnia zatem, z całym bagażem przesądów, obsesji i lęków wyruszy w swoją drogę... To właśnie pokazał symbolicznie Ryszard Major. Jego spektakl kończy się sceną, w której Bianka ciągnie z wielkim wysiłkiem karetę z całą rodzinką. A więc z całą przeszłością, całą dotychczasową kulturą, nabytymi wzorcami postępowania i sposobem myślenia. Bunt okazał się nieskuteczny. Bianka przegrała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji