Artykuły

Chichot zamiast buntu

"Idź w noc, Margot" w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Provisorium i Kompanii Teatr w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Spore nagromadzenie ohydy świata skumulował Witold Mazurkiewicz w swoim spektaklu "Idź w noc, Margot". Ale reakcji buntu nie wywołał. Ani śmiechu. Tylko chichot.

Trudno tu skupić się na analizie relacji między oryginałem, czyli powieścią "Margot" Michała Witkowskiego, a jej adaptacją w wykonaniu Artura Pałygi, ale z pewnością wydobyto z tej prozy wszystko, co dało się użyć do przedstawienia zjawiska rozmywania się tożsamości ludzi wystawionych na presję przemian wzorców wartości, stylów życia, celów osobistych i grupowych, mechanizmów samokontroli. Znakomitym polem pokazania deprawujących mechanizmów jest ta część rzeczywistości, niekiedy nazywana fałszywą, nierealną lub wirtualną, a jednak przecież istniejąca, kreowana przez pewien tym mediów, popkultury i celebrytów stwarzających na swój użytek kanony sukcesu, spełnienia, szczęścia.

Witold Mazurkiewicz jest nie tylko reżyserem, ale autorem pomysłu scenograficznego tego przedstawienia, który sam już wiele mówi o przesłaniu "Idź w noc, Magrot". W centrum znajduje się podwyższenie sceny z kamerami na jej filarach, obramowanej urządzeniami iluminacyjnymi, dzięki czemu wiemy, że będziemy oglądać jakieś show. Publiczność pozostaje w mroku, co więcej - odgrodzona od bohaterów show siatką, jakby to była cyrkowa arena. To symbol alienacji bohaterów show, ale może również i prowokacja do pytania, czy możemy im pomóc, skoro jesteśmy tak odizolowani? Zresztą, bohaterowie wcale się nie garną do rozmowy z kimś z zewnątrz - partnerem ich deklaracji, zwierzeń, rozterek, niepokojów, wariactw są kamery. To dzięki nim powiększone i zwielokrotnione twarze bohaterów widzimy na ekranie rozpiętym w głębi okazałej sceny. Obok kamery i ekranu symbolem tej rzeczywistości są peruki. To wszystko jest sztuczne, ale przecież nie dzieje się tylko w teatrze.

W przestrzeni za metalową siatką podglądamy przygotowania do programu, w którym jego bohaterowie mają opowiedzieć o sobie, najlepiej - aby było to coś strasznego. Damy wam emocje, śmierć i zmartwychwstanie - woła do publiczności show konferansjer, a jakże... - mężczyzna przebrany za kobietę albo odwrotnie. Najbardziej poruszają, wszyscy to wiedzą, opowieści o skrzywdzonych, molestowanych małoletnich dziewczynkach, najbardziej rozbawiają - o "przystankowcach" ze wsi, którzy udają miastowych plejbojów onanizując się na plakat z seksowną gwiazdą. Jednych rozbawi ksiądz, który pozdrawia "młodych chłopców" a innych - dziewczyna na wózku inwalidzkim marząca o seksie z kimś, kto ma przyrodzenie końskiej wielkości. Margot rozbawia się seksualnym panowaniem nad kierowcami z Turcji i Ukrainy. Oto dramatyczne targowisko ohydy, płaskiej i paskudnej w swej banalności i nijakości, ożywające pod wpływem i na potrzeby tego show.

Witold Mazurkiewicz starał się utrzymać spektakl w oscylacji między tragedią a komedią, dając temu, co oglądamy posmak kiczu, chwilami parodii i kabaretu. To porządna robota tak reżyserska jak i aktorska. Mazurkiewicz wymyślił nawet scenę podniebnego wirowania w wózku inwalidzkim oraz procesji śpiewającej "Barkę". Przemysław Buksiński i Jarosław Tomica świetnie poruszają się w pończochach i na szpilkach jak demony zła, Michał Zgiet rozbawia w roli prezentera. Słowa uznania należą się Piotrowi Gajosowi, który postać Waldiego Mandaryny gra lekko i naturalnie. Alina Czyżewska jako tytułowa Margot i Domika Mrozowska zachowują w tym szaleństwie dawkę dramatycznego grymsu.

Chciałabym być prawdziwa - mówi Margot. Czy poruszanie tego, co mroczne w człowieku, otwieranie puszki Pandory jest drogą ku prawdzie, czy uświęcaniem demonów? Sprawy są poważne tym bardziej, że czuje się cynizm świata, jaki oglądamy - i żaden kostium scenicznego kiczu tego nie osłabi. Odwrotnie, estetyzacja kiczem chyba osłabia wymowę spektaklu. Przecież i tak wszystko to, co widzimy, już i tak wiemy i znamy skądinąd tyle, że teraz oglądamy w znacznym, chwilami szokującym natężeniu. To diagnoza publiczności? Czy teatru?

Coś ze świata przedstawionego przylgnęło do samego spektaklu. Jak się wydaje, publiczność wyłuskuje ze spektaklu najbardziej to, co komiczne, ponieważ chyba po prostu nie chce się zasmucać. Zresztą, czy trzeba koniecznie przebijać się przez ponętną ironiczno-komediowo-kiczowatą warstwę inscenizacji, aby odkryć w niej walor prowokacji intelektualnej, krytyki rzeczywistości? Reżyser nie zmusza. Dlatego kiedy tylko się da, część widzów chichocze. I nikt się nie buntuje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji