Artykuły

Warszawa. Monodram wg "Tequili" w Teatrze Imka

W czwartek w Teatrze Imka premiera "Ja" - monodramu Arkadiusza Jakubika w reż. Michała Siegoczyńskiego.

Dla miłośników sitcomów Rysio z "13 posterunku". Dla miłośników polskiego kina aktor z filmów Smarzowskiego. Ale Arkadiusz Jakubik to także reżyser i scenarzysta teatralny, a ostatnio reżyser filmowy, wokalista rockowego zespołu oraz bohater monodramu "Ja", którego premiera w czwartek w Teatrze Imka.

Maja Staniszewska: - "Ja" jest bardziej śmieszne, jak w pierwszej scenie, którą mogliśmy zobaczyć na próbie dla mediów, czy bardziej smutne, jak w scenie drugiej?

Arkadiusz Jakubik: - Założenie jest następujące: najpierw śmiesznie, potem śmieszniej, potem strasznie, a na końcu smutno. Bohaterem jest gwiazdor, rockowe bożyszcze tłumów, reinkarnacja Che Guevary, Jezusa i Axla Rose z Guns and Roses. Ma władzę nad ludźmi, ma miliony wyznawców, którzy czczą go jak Boga. Albo tak mu się wydaje. Ma wszystko, planuje więc zdobyć sławę wiekuistą, nieśmiertelność. Ma mu ja zapewnić samobójstwo. Bo żeby dostać się do panteonu bogów takich jak Jim Morrison, Ian Curtis, Kurt Cobain, Janis Joplin, Jimmy Hendrix trzeba umrzeć w świetle jupiterów. Taką śmierć sobie wymyślił, niestety ubiegł go przypadkiem perkusista.

I to Axl Rose był inspiracją dla scenicznego wizerunku? Ja widziałam raczej Jima Morrisona i język Micka Jaggera.

- Mam za sobą pracę nad musicalem "Jeździec burzy" w Teatrze Rampa. Tam stałem po drugiej stronie - reżyserowałem, ale zawsze trochę zazdrościłem Marcinowi Rychcikowi tego Morrisona. Po dziesięciu latach postanowiłem spróbować, choć nie jestem taki piękny jak Morrison. Ale jest też Jagger, który pojawia się w monologu bohatera jako jego bożyszcze.

To pan przyszedł do reżysera z pomysłem, żeby wystawić "Tequilę" Krzysztofa Vargi. Ale spektakl to nie jest adaptacja, tylko tekst Michała Siegoczyńskiego inspirowany książką.

- Uwielbiam "Tequilę", od paru lat zastanawiałem się, czy by jej nie wyreżyserować, szukałem aktora, który mógłby w niej zagrać. I w pewnym momencie dotarło do mnie, że aktorem, którego szukam jestem ja sam. Trafiłem do Michała Siegoczyńskiego, specjalisty od monodramu, który ma niebywałe ucho na sceniczną prawdę. Podróż z Michałem, jak mnie zresztą uprzedzali koledzy, to nie jest najłatwiejsze podróż. Wsiedliśmy pół roku temu na stacji "Tequila", ale po drodze wiele się wydarzyło. Pierwszy raz spotkałem się z tak intymną metodą pracy w teatrze - kiedy dwóch facetów zaczyna ze sobą naprawdę rozmawiać. O takich rzeczach, czasem niefajnych, które otwierają, dają zaufanie do drugiej osoby. Michał zachęcił mnie do paru improwizowanych scen. I na podstawie tych rozmów i improwizacji po pewnym czasie Michał przyniósł kawałek tekstu. Z czasem "Tequili" było coraz mniej. I z jednej strony żal mi było, a z drugiej strony to, co powstawało było bliższe, prawdziwsze. 16 września okaże się, jak to wypada na żywo w Teatrze Imka.

Czy to dla aktora nie jest bardzo kosztowne? Takie otwarcie się, pokazanie tego, co w środku?

- Jest, ale chyba o to chodzi. Jeżeli uda się tutaj uzyskać prawdziwe emocje to wygraliśmy. Jeśli widz poczuje, że ten na scenie się do niego mizdrzy - przegraliśmy.

Z "Tequilą" jest taki kłopot, że to literatura chłopięca...

Ale przecież my jesteśmy chłopakami. Każdy facet w pewnym momencie zaczyna tego chłopca w sobie odkrywać. A wy, drogie panie powinnyście się tymi chłopcami opiekować. Bo lepiej mieć w domu chłopca niż starego zgreda.

Dodam jeszcze słowo o muzyce, która jest ważnym elementem przedstawienia. Gra ją Doktor Misio, zespół, który założyłem i którego nazwa też pochodzi od Krzysztofa Vargi. Jest energetyczna, w pewnym momencie ta ściana muzyczna rusza i stanowi bardzo ważne dopełnienie tej historii.

Ruszycie w trasę po Polsce?

Oczywiście. Spektakl "Ja" to jest osobna kreacja, która z działalnością zespołu Doktor Misio nie ma nic wspólnego. Doktor Misio ma osobne koncerty, na których gra swoje autorskie piosenki. Na czas pracy nad spektaklem zawiesiliśmy działalność koncertową, ale po premierze wracamy do sali prób i do studia. Kilka dni temu odebrałem jeszcze gorąca płytę z sześcioma kawałkami, które od razu wysłałem Krzyśkowi Vardze. Resztę chcemy nagrać po premierze. Gramy konkretnego rock and rolla, bez przebaczenia. Ja nie umiem śpiewać, więc ta energia się ze mnie wydobywa i drę się do mikrofonu, ile fabryka dała.

Aktor, wokalista, reżyser, kiedy zobaczymy pana film w kinach?

- Myślałem, że pani spyta, kiedy jakiś wernisaż obrazów, albo aria operowa [śmiech]. Zadaję sobie czasem pytanie, czy się nie rozdrabniam, czy to nie syndrom aktora, który nie ma co robić, czy syndrom lat 41. Ale, choć z zawodu jestem aktorem, nie chcę żyć tylko z tego, wciąż czekać na telefon. Wolę od czasu do czasu zrobić coś, co mi daje satysfakcję zawodową i artystyczną, czy to będzie rola w teatrze, czy rola w filmie u takiego reżysera jak Wojciech Smarzowski. Możliwość płodozmianu daje mi komfort psychiczny. Dlatego spróbowałem z drugiej strony kamery. To było wariactwo, ale się udało. "Prosta historia o miłości", mój debiut w roli reżysera filmowego, dostał nagrodę w Gdyni, teraz znaleźliśmy dystrybutora. 19 listopada film wejdzie do kin.

"Ja" - monodram Arkadiusza Jakubika w reż. Michała Siegoczyńskiego Premiera 16 września, Teatr Imka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji