Artykuły

Gra w samobójcę

Ta gra przetrwała wiele epok. Okazała się nawet ponadustrojowa. W każdym czasie przybiera bowiem najrozmaitsze oblicza. Groźne i śmieszne. Oskarżające i kabotyńskie. Samounicestwiające i zagrażające otoczeniu. Samobójstwo się popełnia i do samobójstwa się zmusza. Samobójstwo jest protestem, ale bywa także szantażem. Jest słabością, ale wymaga odwagi. Wynika z załamania jednostki, lecz stanowi czasem znaczący sprawdzian dla otoczenia. Samobójców nie grzebie się w poświęconej ziemi, choć przechodzą oni często da historii.

Bywają czasy, kiedy samobójcą jest się jeszcze... za życia. Można w tym stanie doczekać zresztą późnej starości. Doświadczył tego Nikołaj Robertowicz Erdman, którego całe życie otaczająca rzeczywistość upodobniła do fikcji sztuki napisanej w roku 1930. Sztuka ta nosiła tytuł "Samobójca".

Erdman w chwili wspaniałego wręcz debiutu dramaturgicznego na scenie Teatru Wsiewołoda Meyerholda wydawał się wszystkim "dzieckiem szczęścia". Sukces "Mandatu", sztuki windującej go od razu na dramaturgiczny Parnas, przyszedł w dniu, w którym autor miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, cztery miesiące i cztery dni. A było to 20 kwietnia 1925 roku.

"Samobójca", sztuka zapowiadana przez całą prasę, a wcześniej przez Teatr zamówiona, potwierdzić tylko miała przeżywaną przez Erdmana hossę powszechnego uznania. Generalna jednak próba, na którą do Meyerholda przybyła niespodzianie Komisja Najwyższego Szczebla Decyzji, oznaczała coś wręcz przeciwnego: koniec marzeń o premierze, koniec złudzeń o publikacji i koniec planów o karierze dramaturga. Zdjęcie spektaklu rozpoczęło instynktownie przeczuty w JSamobójcy" proces twórczego samounicestwienia. Proces, który w przypadku Erdmanowego życia miał trwać równe lat czterdzieści. Autor "Samobójcy" zmarł bowiem dopiero w roku 1970.

Bohater Erdmana to bezrobotny, egzystujący w komunie wspólnego mieszkania, gdzie obok żony i teściowej do garnków zaglądają mu dokwaterowani sublokatorzy. Podsiekalnikow - tak brzmi nazwisko bohatera - chciałby być swemu społeczeństwu bardzo przydatny, ale strach przed jutrem, kiedy to braknąć może przysmażanej na obiad pasztetówki, zakłóca mu nawet wymuszane na przemęczonej żonie chwile małżeńskiej szczęśliwości. Nie mówiąc już o stałym stresie z powodu wyłączania światła, za które nie płaci. Do sąsiedzkich donosów na niego i na rodzinę jest już przyzwyczajony, choć i one mącą mu poszukiwany na próżno spokój.

Motyw samobójstwa zrazu nie jest ani decyzją osobniczą, ani wyborem ideowym. Pojawia się jedynie jako słowna pogróżka w małżeńskiej, sprzeczce. To wystarcza jednak w sytuacji, kiedy "ściany mają uszy". Słowa Podsiekalnikowa zostają upowszechnione na zewnątrz, choć są tylko przejawem prywatnego nieporozumienia życiowego. Presja otoczenia spowoduje, że samobójcza decyzja stanie się najpierw obsesją, potem zaś siłą bohatera.

Korowód ludzi namawiających Podsiekalnikow, by zginął za ich sprawy, stale się powiększa. Obłędny taniec swych racji odtańczą przed odzyskującym "sens życia" biedakiem: i inteligent, pragnący "pokierować ruchem". i działacz, którego patriotyzm wyrasta z kieliszka, i kombinator dzielący przedwcześnie "skórę na niedźwiedziu", i wreszcie damy z towarzystwa półświatkowego, poszukujące odskoczni do nowych, intratnych, przygód. Ale kiedy Podsiekalnikow już się zdecyduje, alkoholiczny odruch sprawi, że do samobójstwa, tak pożądanego przez otoczenie, nie dojdzie, przebudzony zaś bohater oświadczy wręcz: "Towarzysze, ja nie chcę umierać: ani za was, ani za nich, ani za klasę społeczną, ani za ludzkość", by po chwili jeszcze bardziej trzeźwo wytłumaczyć: "Zostawcie sobie wasze wielkie osiągnięcia, wasze wielkie zdobycze. A mnie dajcie tylko spokojne życie i przyzwoitą pensję".

"Dostało się więc wszystkim" - jak powiedział po premierze Gogolowskiego "Rewizora" car Mikołaj I, a zdanie Stalina, który do Konstantego Stanisławskiego napisał o sztuce: "Moi najbliżsi towarzysze uważają, że jest pustawa, "nawet szkodliwa przypieczętowało los "Samobójcy". Erdman ratował się ucieczką do filmu i tu, jako scenarzysta odnosząc wielkie sukcesy ("Świat się imię je" i "Wołga, Wołga", zdawał się przemawiać ostatnim słowami swego bohatera: "No to co macie mi do zarzucenia? Na czym polega moja zbrodnia? Na tym, że żyję?

Erdman zaryzykował samobójczą grę w kukułkę. Polegała one jak wspominają życiowi hazardziści - na wprowadzaniu jednego jedynego naboju do wielostrzałowego rewolweru i kolejnym po przyłożeniu sobie lufy do skroni naciskaniu na spust. Zdarzało się, że czasem nabój wystrzelał. Tortury z "Samobójcą" były dłuższe: po prapremierze w Malmo w roku 1969 wystawienia mnożyły się za granicą a dopiero procesy radzieckiej pierestrojki sprawiły, że w roku 1987 "Samobójca" ożył i w druku, i na scenie.

Moda na "Samobójcę" w Polsce dopiero się zaczyna. Dobrze się więc stało, że pierwszy dobrał się do tego Erdmanowego dzieła taki fachman teatralny, jak Jerzy Jarocki, który przedstawił na krakowskiej Scenie Szkolnej PWST pełny tekst sztuki. Stało się jeszcze lepiej, że w sugestywnej inscenizacji tego dramatu przywrócono każde słowo Erdmana, zniekształcone i wieloma poprawkami rękopisu, i niezbyt udanym polskim tłumaczeniem. Wreszcie najlepiej się stało, że samobójca" to potwierdzający talent pedagogiczny obchodzącego jubileusz 30-lecia pracy twórczej reżysera, jeden z najwybitniejszych spektakli ostatnich sezonów w Krakowie, ukazujący nam nowy narybek teatralny z Dorotą Segdą, Beatą Zygarlicką, Małgorzatą Kochan, Martą Grabysz, Krzysztofem Gadaczem, Rolandem Nowakiem, Zbigniewem Paterakiem, Piotrem Pilitowskim i Robertem Wdańcem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji